XXIV FESTIWAL GÓRSKI, LĄDEK-ZDRÓJ 2019, DZIEŃ 1, czyli jak dobrze zacząć

Właściwie to nie chciało nam się jechać, na tych festiwalach ciągle to samo, te same twarze, podobne opowieści, nuda, zblazowanie, ech…  Jednak już po godzinie kręcenia się po Parku Zdrojowym (nie, nie będzie opisu  jeszcze zielonych drzew, krystalicznego powietrza  i ożywczych wód), gadania ze znajomymi (choć byli tacy, którzy udawali, że nas nie znają – niespecjalnie się tym przejęłyśmy, bo wolimy obcować z prawdziwymi  arystokratami ducha, a nie z osobami, które jedynie pretendują do tego miana) odechciało nam się nie chcieć. Bo to miejsce ma niesamowitą energię, a to za sprawą organizatorów ‒ żeby zorganizować taką imprezę, trzeba lubić ludzi i lubić to, co się robi, choć zorganizowanie takiego wydarzenia jest zadaniem tytanicznym.

Renata Wcisło, Katarzyna Biernacka, Piotr Trybalski i burmistrz Lądka Zdroju Roman Kaczmarczyk

Anna Milewska-Zawada i dyrektor festiwalu Maciej Sokołowski

Ważnym wątkiem tegorocznej, XXIV. edycji lądeckiego festiwalu, jest ekologia. Może nie zero waste, ale waste jak najmniej. Dlatego większość festiwalowiczów chodzi z własnymi kubkami, można też pobrać kubek za kaucją, a potem tę kaucję odebrać po oddaniu kubka, jednak kubki są tak fajne, że nikt ich nie oddaje. Naczynia wielorazowe są recyklingowalne, degradowalne czy jakie tam jeszcze.

Pan Burmistrz pokazuje, jak znikają lodowce w Alpach.

Otwarcie było ciepłe, krótkie i konkretne, Anna Milewska-Zawada dostała owację na stojąco – już widać, że publiczność jest świetna. Mimo iż to dopiero czwartek, wielki namiot pękał w szwach. To kolejny sukces organizatorów ‒ ludzie biorą urlop, by przyjechać do Lądka, no chyba że publiczność składa się z próżniaków, niepracujących bogaczy i pięknoduchów…

Po otwarciu niespodzianka – projekcja pierwszego górskiego filmu ever (1901), dzięki uprzejmości Muzeum Tatrzańskiego i Museo Nazionale della Montagna w Turynie. Ten krótki, oczywiście niemy film pokazuje, jak kilku dżentelmenów, po spożyciu w pięknych okolicznościach przyrody wina, i mamy nadzieję serów, wyrusza na podbój Matterhornu – jednym idzie lepiej, innym gorzej, ale napierają, a film doskonale oddaje ducha dawnych wspinaczkowych lat. Projekcji towarzyszyła muzyka na żywo w wykonaniu zespołu Czerwie. Może nie bardzo pasowała do dość oszczędnego, jeśli chodzi o środki wyrazu filmu, ale niewykluczone, że chodziło o kontrast.

Matterhorn

Potem wystąpił baskijski drwal, czyli Alex Txicon – tak zwany nuestro Alex – z nieco przydługim filmem Pumori. No, ale Alex to Alex, zawsze słucha się go z przyjemnością. Choć lubimy kunszt translatorski Mariusza Biedrzyckiego, szkoda, że Alex nie mógł mówić po hiszpańsku – przecież pod ręką była świetna tłumaczka Kasia Okuszko. Osoba mówiąca w rodzimym języku (właściwie pierwszym językiem Alexa jest euskara, czyli baskijski) ma inną ekspresję, opowieść jest bardziej swobodna.

Alex Txicon i Mariusz Biedrzycki

A potem ulubieniec tłumów – Leo Houlding. Tym razem przyjechał z filmem Spectre o szaleńczej i śmiałej wyprawie w Góry Transantarktyczne. Leo jest świetnym i zdyscyplinowanym prelegentem, opowiada przeciekawie. Rzucił krótki rys swojej kariery wspinaczkowej, po czym obejrzeliśmy rzeczony film. Jego ogromnym atutem jest to, że został nakręcony przez samych uczestników wyprawy, którzy naprawdę wędrowali we trzech przez białe bezkresy i nie czaiła się za nimi liczna ekipa filmowa, gotowa w każdej chwili podsunąć kubek z gorącą herbatą. Filmowali kamerami GoPro, z drona i komórkami – nadało się wszystko. Obiektywy owych urządzeń do filmowania skierowane były głównie na Leo, momentami raził nieco ckliwy ton – łzy na wspomnienie o dzieciach i co ja tu robię, tak daleko od domu („Nikt cię nie zmuszał”, chciałoby się powiedzieć) – ale co tam, Leo, to Leo. Dostał owację na stojąco.

Leo Houlding

Niestety, na tegoroczny festiwal długi cień rzuca śmierć. Wspinając się, niby wiemy, w co gramy, lecz za każdym razem, gdy ginie wspinacz, przypominamy sobie, że w tej grze nie zawsze się wygrywa. Ta „zwyczajna wariatka” krąży po górach i zabiera najlepszych. W tym roku zginęło aż pięciu wybitnych wspinaczy: Tom Ballard, Daniele Nardi, Hansjörg Auer, David Lama i Jess Roskelley. Ostatnim punktem czwartkowego wieczoru była prezentacja ojca Jessa, wybitnego wspinacza Johna Roskelleya. Nie było to jednak wspomnienie ojca o synu, którego przecież wprowadził w góry, a drobiazgowe i chłodne odtworzenie zdarzeń, które doprowadziły do śmieci Jessa w lawinie na Howse Peak. Może taki jest sposób ojca na poradzenie sobie ze śmiercią syna…

John Roskelley i Adam Pustelnik

Niestety wciąż słabym punktem festiwali są katalogi – na ogół traktowane jakby po macoszemu, szyte z kawałków. Tak jest i w przypadku katalogu  24. Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady: niestaranny skład, a przede wszystkim brak korekty – Beata proponowała, że zrobi ją za darmo, ale cóż… Oferta jest aktualna, jeśli chodzi o przyszły rok. Warto też pokusić się o napisanie  własnych opisów filmów i biogramów gości, zamiast ściągać zewsząd gotowe teksty z całym złem inwentarza, a więc z wszelkiego rodzaju błędami.

Korekta może być wsparciem dla niedoświadczonych autorów…

 

A teraz pójdziemy napić się śmierdzącej zdrowotnej wody i rozpoczniemy drugi dzień festiwalu.

Eliza Kujan, Beata Słama  

(Zdjęcia: Eliza Kujan, Beata Słama)

 

Kategorie: Wydarzenia

0 komentarzy

Leave a Reply