PROWINCJONALNY FESTIWAL LITERACKI
Niedawno zakończyła się czwarta edycja Zakopiańskiego Festiwalu Literackiego, który wystartował świetnie, lecz od edycji drugiej zaczął się jego upadek, który trwa. Brak koncepcji, brak ludzi wiedzących, co w kulturze piszczy, prowincjonalna mentalność i stosowanie politycznego klucza – to tylko kilka powodów, dla których impreza, zamiast się rozwijać, z roku na rok doznaje coraz większej zapaści.
A zaczęło się wspaniale – głównym partnerem było jedno z najlepszych wydawnictw w Polsce, Czarne. W następnym roku zniknęło. Promuje swoje książki w Zakopanem na własną rękę i kiedy indziej. Zawsze przy licznej publiczności.
Podczas pierwszej edycji stoiska miały duże znane wydawnictwa – ich również już nie ma. W tym roku dominowały wydawnictwa małe, niszowe, dla dzieci i kościelne, a także górskie (co mnie akurat ucieszyło).
Kiedyś spotkania z autorami prowadzili znani dziennikarze (choć oczywiście lansowały się też miejscowe „osobistości”), w tym roku część prowadzących była jakby z łapanki, niektórych z nich nie znałam, no, ale może nie jestem w świecie literatury dostatecznie obyta.
Dobór gości również wydawał się przypadkowy. Nie ujmując gościom.
W pierwszej edycji Nagrody Literackiej Zakopanego mieliśmy pozycje doskonałe (nie, nie dlatego, że była „Magia nart”), w kolejnych latach widać było, że nie ma (z pewnymi wyjątkami) w czym wybierać.
W tym roku wśród nominowanych książek pojawiły się aż dwa dzieła Macieja Pinkwarta, co może nie jest niezgodne z regulaminem konkursu, lecz zwyczajnie niestosowne. Aby w przyszłym roku sprawa była prostsza, proponuję, żeby do konkursu stanęły wyłącznie książki tegoż autora – to pracowity erudyta, więc wierzę, że da radę.
Dlaczego zakopiański festiwal się nie udaje, a nawet nie ma racji bytu? Oto kilka sugestii.
Czas
Zakopane to miejsce paranoiczne – z jednej strony drogie hotele i barokowe apartamenty, z drugiej rozbuchana oferta dla tak zwanego masowego turysty, który lubi zjeść na kwaterze produkty nabyte w Biedronce, przejechać się furą do Moka, kupić baranią skórę i góralski kapelusz, a wieczorem nawalić się piwem i poryczeć na Krupówkach przed dyskoteką. Żaden festiwal literacki nikogo nie przekona, że dziś Zakopane to miasto kultury, sztuki i wyszukanych rozrywek.
Sierpień to apogeum sezonu letniego i apogeum stłoczenia wyżej wymienionego rodzaju „turystów”. W tym roku wydaje się, że Zakopane odwiedziła apokaliptyczna ich liczba. Nie przełożyło się to jednak na frekwencję na festiwalowych spotkaniach (w porywie ok. 20 osób) z tej prostej przyczyny, że w tym tłumie miłośników kultury wysokiej prawie nie ma.
Kiedy więc taki festiwal organizować? We wrześniu są Spotkania z Filmem Górskim i Muzyka na Szczytach, literatury upchnąć się raczej nie da. Innego terminu nie widzę. Oczywiście z takich spotkań skorzystają zakopiańczycy, ponieważ na co dzień Zakopane jest raczej pustynią kulturalną, więc dobre i to, że z okazji festiwalu przybędzie jakiś twórca „ze świata”.
Miejsce
Zakopane i Sopot to miasta partnerskie, jakże jednak różne. Zakopane mogłoby się uczyć od Sopotu wszystkiego: od sposobu zagospodarowywania przestrzeni publicznej przez architekturę, podejście do gości po organizację imprez kulturalnych. Nic jednak z tej nauki nie wychodzi choćby z tego powodu, iż w Spocie dominuje żywioł miejski, a w Zakopanem nadal wiejski, co może nie byłoby takie złe, gdyby dodatku nie stanowiły prowincjonalna mentalność, chciwość i lanserstwo.
W Sopocie również zakończył się festiwal literacki. Spotkało się tam z publicznością mnóstwo wybitnych, znanych i ciekawych autorów, dziennikarzy i wydawców. A na spotkania te przybywały dziesiątki, a nawet setki ludzi, stoiska miały wszystkie ważne wydawnictwa. Była energia, ferment, wspaniała atmosfera, bo okazuje się, że przyjeżdżający do Sopotu goście nie chcą tylko siedzieć na plaży, bo okazuje się, że warto pokonać setki kilometrów, by na tym festiwalu być. Czy ktoś pofatygował się specjalnie na Zakopiański Festiwal Literacki? Nie sądzę. Do Sopotu zwyczajnie opłaca się przyjechać – i wydawcom, i autorom, i czytelnikom. Przyjazd do Zakopanego to strata czasu i pieniędzy.
Organizatorzy
Nie do końca wiem, kto personalnie odpowiada za kształt festiwalu poza tym, że to urząd miasta, biuro promocji i biblioteka. Ludzi sporo, jednak zabrakło kogoś z pomysłem, kogoś obeznanego z literackimi trendami i modami, a przede wszystkim oczytanego. Niewątpliwie głos miała dyrektorka biblioteki miejskiej, Bożena Gąsienica. Kiedy obejmowała to stanowisko, wiązaliśmy z nią spore nadzieje. Przeprowadziła remont, biblioteka i czytelnia są ładne i nowoczesne, jednak na tym się skończyło. Liczyliśmy, że biblioteka będzie ważnym ośrodkiem kultury, naszym oknem na świat, miejscem ważnych spotkań. Tymczasem spotkań z autorami prawie nie ma, a jeśli są, to twórcami lokalnymi, jakimiś paniusiami piszącymi powieści dla paniuś, zielarkami lub z autorami zbliżonymi do kręgów kościelnych ( nie ujmując kręgom). Publiczność składa się ze znajomych autorów i z osób starszych (bez obrazy), twarze się powtarzają, młodzieży brak. Bożena Gąsienica ewidentnie nie ma koncepcji, rozeznania i kontaktów, nie ma też ochoty słuchać dobrych rad i korzystać z kontaktów innych. Nie ma też pewnie pieniędzy, bo kasa musi być przecież dla pana Kurskiego na sylwestra marzeń.
Klucz partyjny
Nie miejsce tu na ocenę preferencji politycznych. Jeśli ktoś popiera partię rządzącą, jego sprawa. I sprawa jego sumienia. Jeżeli jednak ma to wpływ na zarządzanie np. kulturą, robi się co najmniej niesmacznie.
Nie jest tajemnicą, że obecnie w Zakopanem mamy władze pisowskie, choć w poprzednich wyborach burmistrz startował jako niezależny. Taki żart. Kierowniczka biblioteki kandydowała w ostatnich wyborach na radną z ramienia PiS ‒ na plakacie dumnie w góralskim stroju. Zakopiańską kulturą trzęsie pani, dla której nobilitacją jest fotka z prezesem TVP i z księdzem.
Zamiast korzystać z energii lokalnej, organizatorzy odcinają od festiwalu osoby o poglądach niepasujących do linii partyjnej, choć przecież kultura powinna być czymś ponad podziałami.
W Zakopanem nie jest. Na przykład:
Jan Karpiel Bułecka i Krzysztof Trebunia Tutka to wybitni przedstawiciele i krzewiciele kultury Podhala. Z Festiwalem Folkloru Ziem Górskich związani od lat. Niedawno poproszono ich jednak, by już nie brali w nim udziału, bo… mogą czuć się niekomfortowo, gdy przyjedzie pan prezydent.
Mieszkający w Kościelisku Mariusz Koperski napisał dobry, zaangażowany zakopiański kryminał ‒ Giełda milionerów ‒ ukazał się w tym roku. Miał promocję, jednak podczas festiwalu byłby doskonałą okazją do podyskutowania o niełatwych zakopiańskich sprawach. Tak się jednak składa, że Mariusz był wiceburmistrzem za Janusza Majchra… Tak więc nie został zaproszony.
Mariusz Koperski, bywalec festiwalu w Sopocie.
W tym roku gościem festiwalu była himalaistka Monika Witkowska. Tuż przed swoim spotkaniem udzieliła mi wywiadu. Jakaż to była interesująca rozmowa! I jak mnie skręcało, gdy słyszałam, co wyprawia prowadzący z nią spotkanie… aktor z Teatru Witkacego. Szył z głowy, improwizował, ewidentnie był nieprzygotowany. Czy naprawdę nie można było trochę się postarać i poszukać kogoś bardziej kompetentnego niż pan artysta? Czy też osoby mogące spotkanie poprowadzić nie popierały linii partyjnej.
Jest w Zakopanem (jeszcze) trochę ludzi otrzaskanych w sprawach literackich, a przede wszystkim z kontaktami, pomysłami i dobrym gustem, chcących działać dla kultury, jednak dla nich droga do współtworzenia festiwalu jest zamknięta. Nie te poglądy, no i po co dawać kasę obcym, skoro można rozdzielić wśród swoich? Proponuję, by w przyszłym roku spotkania z autorami poprowadzili urzędnicy z magistratu – w ramach pensji, będzie taniej.
Kilka uwag „w sensie szerszym” i podsumowanie
Są w Zakopanem dwie prestiżowe imprezy: starsze Spotkania Z Filmem Górskim i młodsza Muzyka na Szczytach. Dzięki nim do Zakopanego, a i do Polski, przyjeżdża świat. Spotkania wystartowały w czasach, kiedy Lądek był impreza świetną, lecz nieco odległą, a KFG dopiero zaczynał. Niestety, nikt z zakopiańskich władz – niezależnie od tego, skąd wiał wiatr ‒ nie dostrzegł potencjału tej imprezy, kasa zawsze była za krótką kołderką. I okazja na światową imprezę przepadła, bo KFG i Lądek się rozrosły, w każdym większym mieście jest jakiś festiwal górsko-podróżniczy. Spotkania mają coraz większe problemy z pieniędzmi, doszły mnie słuchy, że rolę i tu odgrywają zapatrywania polityczne organizatorów. Spotkania się szarpią i marginalizują, co wynika po części z tego, że zmieniali się organizatorzy (KFG organizują od zawsze te same osoby, organizator Lądka zmienił się niedawno, lecz poprzedni współpracuje), lecz głównie z tego, że nigdy nie miał solidnego wsparcia miasta. Tak więc niepotrzebny nikomu (poza organizatorami) festiwal literacki odbiera pieniądze imprezom z dorobkiem, mogącym pięknie się rozwijać.
Moim zdaniem prawdziwym wybawieniem dla organizatorów Zakopiańskiego Festiwalu Literackiego byłoby, gdyby w przyszłym roku zabrakło na niego pieniędzy i gdyby żaden autor nie chciał przyjechać ‒ nie musieliby się męczyć i udawać, że obchodzi ich kultura wysoka. Mogliby się skupić na tym, na czym najlepiej się znają: na imprezach dla ludu i wręczaniu bukietów przy każdej okazji (a tak swoją drogą, na te bukiety idą jakieś ogromne pieniądze…).
Beata Słama
2 komentarze
Małgosia · 5 września 2019 o 04:25
http://www.portalgorski.pl/7623-gorski-dom-bez-kultury-apel-wydawcow-redakcji-i-organizatorow-festiwali-gorskich
Biedna Pani jest… W pierwszej książce Koperskiego nie potrafiła Pani nawet wyłapać podstawowych błędów, błędów w spisie treści.
GDK · 5 września 2019 o 09:27
Pan Małgosiu, dziękuję za wpis, lecz wpisów anonimowych nie tolerujemy, dlatego zaraz wyląduje w koszu. Dziękujemy za wejście na nasza stronę. B.S.