FILM, KTÓRY NIE JEST O RÓŻNYCH SPRAWACH

 To mógł być jeden z ważniejszych filmów o polskim wspinaniu i o wspinaniu w ogóle, o pasji, wariactwie, istnieniu, byciu w górach, byciu w skale. Nie wystarczy jednak nakręcić dobry materiał, trzeba jeszcze wiedzieć, co z nim zrobić. Ładne zdjęcia to nie wszystko.

Film Opętanie Jakuba Brzoski miał być w założeniu portretem zakopiańskiego wspinacza Marcina Gąsienicy-Kotelnickiego, dla znajomych Kotleta. Osobowość to nietuzinkowa, wyrazista, intensywna, można rzec, fajerwerkowa. Z każdego spotkania z nim można wynieść jaki bonmot albo refleksję. Jest kolejnym polskim wspinaczem endemicznym wytyczającym własną ścieżkę. Rozfilozofowany, rozwitkacowany, rozwichrzony.

Jak go pokazać?

Wydaje mi się, że nie tak, jak zrobił to Jakub Brzosko. Posadzony na krześle – choć ładnie sfotografowany – i ujęty w ramy przedkamerowego monologu, bohater traci polot i swobodę. Jest tylko kolejną gadającą filmową głową.

 W połowie filmu nieco się ożywia (filozofia i Witkacy), lecz potem znów efektowne zdjęcia, zwolnione tempo, zainscenizowane scenki i bohater znika.

Może raczej należało go podglądać, towarzyszyć mu z kamerą, szukać naturalności i spontaniczności, scenek i subtelnych drgnięć, zmian nastroju i utraty kontroli, zamiast ujmować w przeestetyzowane kadry (Rozdarte drzewo na tle nieba? Naprawdę?!).

Kuba, sam tak spontaniczny i szczery, nie potrafił wydobyć tej spontaniczności i szczerości ze swojego bohatera. I swoich rozmówców.

Ten film nie jest więc o Marcinie Gąsienicy-Kotelnickim. To o czym jest?

Zakopiańskie środowisko wspinaczkowe zawsze było nieco osobne. W latach dziewięćdziesiątych do wybitnych himalaistów dołączyli młodzi i nieco zbuntowani, rozfilozofowani, rzeźbiący w  ścianach Tatr Zachodnich, dający się porwać dziwnym i śmiałych projektom. Oj, działo się. To właśnie było pokolenia Marcina. Czy jest więc to film o dziwnych  wspinaczach zakopiańskich? Nie. Temat jest zaledwie muśnięty.

Potem zaczęło mi się wydawać, że jest to film o Janie Muskacie – wypowiada się długo, nielogicznie i nie na temat. Pokazuje jakieś obrazki.

Po kilku minutach robi się ciekawie, bo mówi Kuba Szpilka– zakopiańczyk, antropolog, narciarz i cyklista, jak napisano na stronie wydawnictwa Czarne  – i wydaje się, że oto temat filmu udaje się umieścić w kontekście ontologicznym, a nawet metafizycznym, niestety, wrażenie to szybko się rozwiewa. Nie jest to więc film o istocie wspinania i bycia w górach.

A może to film o uczniu i nauczycielu? O guru i wyznawcy? O ciągłości wspinaczkowych pokoleń i wspinaczkowej filozofii? Bo przecież Piotr Korczak jest dla wielu prorokiem i trendsetterem, a dla Kotelnickiego na pewno. Mamy jednak zainscenizowaną scenkę uścisku ręki po przebytej wspólnie drodze, kilka zdań Korczaka. Nie jest to więc film o tym, o czym napisałam na początku tego akapitu.

A może to film o wymianie pokoleń, o górskich i życiowych autorytetach? Powadze w podejściu do gór? A może o Wojciechu Kurtyce? Marcin po siedemnastu latach powtórzył drogę jego i Grzegorza Zajdy „Łamaniec” na Raptawicy. Mamy monolog Wojtka i zasłuchanego Marcina (w rogu kadru kartonowe pudła). Zero interakcji. Zero gorącej wymiany zdań. Nie jest to więc film o tym, o czym napisałam na początku akapitu.

Ale dla tego, co mówi Kurtyka, warto go obejrzeć.

Dziś, jeśli chodzi o film górski, dostęp do dobrego sprzętu filmowego bywa przekleństwem. Dziś łatwo jest zrobić dobre zdjęcia (filmowiec zawodowiec powie, że nie, nazwijmy więc te zdjęcia ładnymi), nie trzeba się męczyć z ciężkimi kamerami, nie ma stołów montażowych, na których klei się taśmę… Co powoduje niestety przeniesienie ciężaru z sensu na estetykę, wielu wydaje się bowiem, że ładne zdjęcia to połowa sukcesu. Otóż nie. Dobry film, gęsty od treści i znaczeń, można nakręcić nawet komórką. Trzeba tylko być twórcą świadomym i pokornym. Skupionym i bezwzględnym dla siebie. Słuchającym innych. Ceniącym namysł.

Jak napisałam na początku, Kuba nakręcił mnóstwo dobrego materiału, lecz przydałby się profesjonalny montażysta, równoprawny w procesie tworzenia, lub choćby kolega filmowiec-fachowiec. No i symboliczne nożyczki, najlepsi przyjaciele każdego twórcy.

My, zakopiańczycy, bardzo chcieliśmy, żeby to był dobry film. Trzymaliśmy za Kubę kciuki. Po jego obejrzeniu pisaliśmy do siebie, dzwoniliśmy i dzieliliśmy się rozczarowaniem – to, co piszę, nie jest tylko moją opinią. Bo choć Opętany jest o wiele lepszy od poprzednich jego filmów (Halny, Ojcowie i synowie), a przy filmach Porębskiego jest niczym volvo przy zdezelowanym maluchu, to przed  Kubą jeszcze długa filmowa droga. A ja bardzo życzę mu wybitnego dzieła.

Beata Słama

Opętany, reż. Jakub Brzosko.

(Zdjęcia pochodza z filmu).

Kategorie: Film i teatr

0 komentarzy

Leave a Reply