ZIMOWY EVEREST (KOLAŻ)
W „Betlejemce” przez długi czas poniewierały się spodnie, w których Krzysztof Wielicki wszedł na Everest. Były to wełniane ogrodniczki, szare, z mnóstwem klamer, ciężkie. Krzysiek dał je Bogumiłowi Słamie, bo panowie są podobnego wzrostu. Były jednak niewygodne, ciągnęły w kroku, więc lądowały to w tej, to w innej skrzyni, zastanawialiśmy się, czy ich nie wyrzucić, aż w końcu dostał je kolega.
Dziś pewnie oddalibyśmy je do Muzeum Sportu lub na aukcję WOŚP. A może sprzedalibyśmy w internecie i się wzbogacili? Bo teraz byłyby to spodnie cenne, historyczne, po zdobywcy i idolu. Po bohaterze. Bo dziś himalaiści są bohaterami, mają fanów, a nawet wyznawców, na spotkania z nimi przychodzą tłumy. W 1980 roku, choć po powrocie zdobywców Everestu wybuchła euforia, dla nas byli kolegami, ludźmi ze środowiska, a w zbiorowej świadomości himalaizm pojawiał się na krótko, przy okazji sukcesów, a tak płynął gdzieś poza głównym nurtem. Wygląda więc na to, że teraz potrzebujemy bohaterów i idoli bardziej niż w tamtych trudnych czasach.
*
Pewien pan, raczej turysta niż himalaista, w książce, w której opisuje swoje zmagania z Everestem (XXI wiek) napisał, że nie udało mu się wejść między innymi dlatego, że… szerpowie nie dali mu odpowiedniej ilości napojów.
Firma North Face stworzyła Summit Series Advanced Mountain Kit i pisze: „Ta kolekcja zrewolucjonizuje sposób, w jaki profesjonalni wspinacze podchodzą do realizowania najśmielszych planów dotyczących najwyższych szczytów na Ziemi. Dzięki najlepszym materiałom, innowacyjnym technologiom i konstrukcjom ten niewiarygodnie lekki system odzieży składa się z najbardziej funkcjonalnych produktów, z jakich kiedykolwiek miałem okazję korzystać – począwszy od base campu aż do samego szczytu” (Wspinanie.pl).
Andrzej Zawada w wywiadzie z Ewa Matuszewską mówił:
„Dobry sprzęt to podstawa każdej wyprawy. Bez niego nie ma co jechać w góry. Jesteśmy ograniczeni, jeśli chodzi o dewizy, toteż sprowadzamy tylko to, co jest absolutnie niezbędne. A niezbędne, podstawowe wyposażenie to butan i maszynki, bez nich żadna współczesna wyprawa nie ma szans. Następnie – czekany. W Polsce nie produkuje się dobrych czekanów, choć właściwiej byłoby powiedzieć, że to, co się u nas robi, czekany przypomina tylko z nazwy […]. Brakuje namiotów wyczynowych, lekkich, z bardzo wytrzymałych materiałów, odpornych na wiatry i mróz, przystosowanych do dużych wysokości”. Na szczęście: „Odzież puchowa to polska specjalność, produkowana na zasadach prywatno-spółdzielczych. Buty wysokościowe są projektowane przez nas [projekt Zawady], a wykonane przez zakłady w Krośnie”[1].
Zdobywcy zimowego Everestu mimo wyczerpania składają i znoszą namiot. W Polsce takich nie ma. Kosztował trzysta pięćdziesiąt dolarów.
*
Zdjęcie zdobywców numer jeden: Wielicki – styl bardziej zawadiacki, na udzierganej czapce okulary spawalnicze (inni mieli gogle narciarskie), na szyi fantazyjnie zawiązany szaliczek w paski, wyżej opisane spodnie i dziwna bluza czy sweterek w nieokreślonym kolorze. Cichy – styl spokojny, czerwony anorak zwany falbaną, można go było podwiązać w pasie lub „rozpuścić”, wtedy sięgał do kostek. Wszyscy takie nosili, najczęściej szyte w domu.
Zdęcie zdobywców numer dwa: Wielicki i Cichy siedzą obok siebie w jakimś większym towarzystwie. Obaj mają na sobie anilanowe szafirowe dresy z białymi paskami na ściągaczach (z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że wypchane na kolanach, bo takie dresy się wypychały), Cichy na dres włożył brązowawy sweter, jakby robiony na drutach. Wielicki pali. W tamtych czasach chyba nie było jeszcze pojęcia „zdrowy tryb życia”, a jeśli któryś wspinacz trenował, to się nie przyznawał, żeby koledzy nie wyśmiali.
Na żadnym ze zdjęć na ich ubraniach nie ma logo sponsora czy organizacji.
Fot. Grzegorz Benke
Na zimowy Everest pojechali: Andrzej Zawada (kierownik) Ryszard Dmoch (zastępca kierownika), Andrzej Zygmunt Heinrich „Zyga” (zastępca kierownika ds. sportowych), Leszek Cichy, Krzysztof Cielecki, Walenty Fiut, Ryszard Gajewski, Jan Holnicki-Szulc, Aleksander Lwow, Janusz Mączka, Kazimierz Olech, Maciej Pawlikowski, Marian Piekutowski, Ryszard Szafirski, Krzysztof Wielicki, Krzysztof Żurek, Józef Bakalarski (filmowiec), Bogdan Jankowski (radiooperator), Robert Janik (lekarz), Stanisław Jaworski (filmowiec), ksiądz Stanisław Kardasz, Krzysztof i Mirek Wiśniewscy (kierowcy). W wyprawie uczestniczyło ponadto pięciu Szerpów, którymi kierował Pemba Norbu.
Miał jechać Gienek Chrobak, lecz doznał kontuzji kolana.
Dziś nie ma z nami Andrzeja Heinricha, Janusza Mączki, Kazimierza Olecha, Ryszarda Szfirskiego, Józefa Baklarskiego, Bogdana Jankowskiego, Stanisława Jaworskiego, Krzysztofa Wiśniewskiego i Krzysztofa Cieleckiego.
Tylko dwóch – Heinrich i Jaworski – zginęło w górach.
Wielu jechało na wyprawę, mając nadzieję, że to oni staną na wierzchołku. Inni wiedzieli, że będą jedynie wspierać zdobywców, choć przecież bez nich wyprawa zapewne nie zakończyłaby się sukcesem. W tamtych bowiem czasach sukces wyprawy należał do wszystkich, a słowo kierownika było święte.
Wielicki z wierzchołka: „To dzięki wam. Dzięki wam! Dzięki wszystkim w bazie, w Katmandu, w kraju, my mogliśmy wejść! Sukces jest wspólny! Wspólny!”.
*
Wielicki nie znalazł się na pierwszej liście uczestników i pojechał na wyprawę z trzeciego miejsca na liście rezerwowej. Na ośmiu tysiącach nigdy nie był. Cichy zdawał sobie sprawę, że nie został przewidziany do ataku szczytowego, choć wspinał się już od dziesięciu lat.
Andrzej Heinrich zapewne liczył na szczyt, według słów Leszka Cichego jeździł na każdą wyprawę, na która dało się pojechać[2]. Przeprowadził z Zawadą taki oto dialog:
„ Zawada: Powiedz mi jedno – czy w bazie jest tyle łyżek, żebyśmy nareszcie mogli mieć na górze dostateczną ich liczbę? Odbiór.
Zyga: Proponuję, żeby zrobić remanent. A najlepiej byłoby, gdyby każdy swoją łyżkę nosił ze sobą.
Zawada: Zyga, czy my żyjemy przed pierwsza wojną światową? Co ty proponujesz? Kazałem kupić dwieście łyżek, do jasnej cholery! Do góry ma pójść pięćdziesiąt łyżek!
Zyga: Ile łyżek w obozie pierwszym i drugim?
Zawada: W obu obozach zliczyłem trzy złamane łyżki. Jem gulasz z papryką, potem muszę myć łyżkę, bo chcę zamieszać herbatę, a po herbacie znów muszę myć, bo – szlag może trafić człowieka! – mamy jedną łyżkę na kilku!
Zyga: Przecież nie trzeba myć, wystarczy oblizać”[3].
To dzięki Bogdanowi Jankowskiemu, pracowicie i pieczołowicie rejestrującemu każde słowo, które padło przez radio, możemy słuchać najsławniejszej wymiany zdań w polskim, a może światowym himalaizmie:
„Zawada: […] Halo dwójka, halo dwójka, słyszymy, gdzie jesteście?
– Gdzie jesteśmy, dobre pytanie! A jak myślisz?
Zawada: Gdzie jesteście, gdzie jesteście? Powtórz. Odbiór!
Wielicki: Na szczycie jesteśmy! Na szczycie, zimą! […]
Zawada: Są na szczycie, halo, baza, są na szczycie! Hurra! Hurra! Całujemy! Hurra! Rekord świata! Cieszymy się bardzo!
[…]Cichy: Zimno tu. Wieje jak cholera, strasznie ciężko, strasznie ciężko. Naprawdę, gdyby to nie był Everest, to chyba byśmy nie weszli!”.
*
Gdy czyta się kroniki historyczne, pod datą 17 lutego 1980 roku na ogół jest tylko jedno wydarzenie: zdobycie Everestu zimą. Zupełnie jakby świat tamtego dnia wstrzymał oddech. A tymczasem życie płynęło wartkim nurtem. Trwały XIII Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Lake Placid. Polacy nie zdobyli medali.
Odbył się VIII Zjazd PZPR. Gierek zachował stanowisko pierwszego sekretarza. Przyjęto uchwały: „Zadania partii w dalszym rozwoju socjalistycznej Polski, w kształtowaniu pomyślności narodu polskiego” i „W sprawie kompleksowego zagospodarowania Wisły oraz wykorzystania zasobów wodnych kraju” oraz rezolucję „O zachowanie pokoju, o przerwanie wyścigu zbrojeń i kontynuację polityki odprężenia”. Były to już ostatnie podrygi, za cztery miesiące lipiec i fala strajków…
*
„Andrzej Zawada wykończony, Ryszard Szafirski po nocy na Przełęczy Południowej opada z sił, Andrzej »Zyga« Heinrich nie chce próbować, Marian Piekutowski nie da rady iść do góry. Zakopiańczycy Ryszard Gajewski i Maciej Pawlikowski schodzą. Reszta od dawna siedzi w bazie. Zaczynają się pakować”[4].
Zezwolenie kończy się 15 lutego. Udaje się załatwić przedłużenie o dwa dni.
Jedyni chętni, by atakować szczyt: Wielicki i Cichy.
*
17 lutego, Światowy Dzień Kota, w cesarstwie rzymskim świętowano by Kwirynalia, inaczej Święto Głupców (łac. festum stultorum), imieniny obchodzą Aleksy, Łukasz, Zbigniew oraz Aleksja, Anastazy, Bartłomiej, Benedykt, Bonfilia, Bonfiliusz, Donat, Faustyn, Fintan, Flawian, Franciszek, Gerard, Hermogenes, Hugo, Izydor, Jan, Julian, Klemens, Konstanty, Marianna, Michał, Niegowoj, Piotr, Polichroniusz, Reginald, Romulus, Sylwan, Sylwin, Sylwina, Teodulf, Wilhelm. A więc nad szturmową dwójką czuwa tłum świętych.
Biorą po butli z tlenem na głowę, liofilizowane kotlety cielęce (nie lada luksus), pasztet, chrupkie pieczywo, termosy z herbatą. Radiotelefony Klimek.
Do Przełęczy Południowej poszło szybko. Tam biwak i jedzenie. Ale strasznie wieje.
Wiatr zwiał śnieg i po skale muszą iść w rakach. Za to skała na Stopniu Hillary’ego oblepiona śniegiem. Na szczęście jest związany. Jakoś się udaje.
- 25 – Cichy staje na szczycie. Po chwili dołącza Wielicki. Wszystko się zgadza: chiński trainguł. A na nim karteczka z namiarami na prostytutkę zostawiona latem przez Raya Geneta: For a good time call Pat Rucker 274-2602 Anchorage, Alaska, USA („Jeśli chcesz się dobrze zabawić, zadzwoń do…”). On sam nie mógł świętować u niej sukcesu – zginął w zejściu.
Polacy zostawiają różaniec od Jana Pawła II (Hiszpanie potem go zniosą), drewniany krzyżyk upamiętniający śmierć filmowca Staszka Latałły (Lhotse w 1974) oraz termometr rejestrujący temperatury minimalne.
Trudno nie dać się ponieść euforii, ale trzeba schodzić. Na szczycie zabawili nieco ponad pół godziny. Znów wieje. Kończy się tlen. Zjadają po trzy kostki cukru. Po drodze Hannelore Schmatz niczym memento. Zdejmują z jej szyi łańcuszek i zabierają aparat fotograficzny, by oddać mężowi. Padają baterie w czołówkach. Nic nie widzą – kurza ślepota – idą na czuja. Do namiotu pierwszy dociera Cichy. Wielicki trafia, widząc poświatę od maszynki. Z trudem idzie na odmrożonych nogach, powtarza sobie: „Będziesz szedł, nie wiem, jak długo, ale w końcu dojdziesz”[5].
W bazie są po dwóch dniach. Z kilogramem kamieni ze szczytu. Jest tort i radzieckie igristoje.
*
Depeszę informującą o sukcesie otrzymuje Jan Paweł II i towarzysz Gierek. Nie podaje Zawadzie ręki – papież i różaniec na wierzchołku, co za nietakt.
Od Lewej: Piotr Trybalski, Jacek Żakowski, Leszek Cichy, Renata Wcisło, tyłem Krzysztof Wielicki (fot. Beata Słama).
W kraju entuzjazm, nagrody i odznaczenia. W 1982 roku ukazują się Rozmowy o Evereście młodego dziennikarza Jacka Żakowskiego. A potem zaczyna się zwykłe życie (dla Wielickiego bardzo wspinaczkowe), himalaizmem nie interesują się tłumy, książki górskie nie osiągają wielotysięcznych nakładów, wydaje się, że dwudziesta rocznica zimowego Everestu obchodzona jest huczniej niż samo zdobycie.
Ale w zimowych Himalajach rządzą Polacy.
A potem mamy kapitalizm. W szufladach paszporty, w sklepach doskonały sprzęt i odzież. Wszystkie góry świata niemal na wyciagnięcie ręki. Jednak polski himalaizm zaczyna powoli znikać. Najwybitniejsi himalaiści giną, ci, którzy przeżyli, przestają się wspinać, a ci, którzy jeżdżą w Himalaje, są jeszcze za młodzi na wybitność. I jest ich garstka. Słowo kierownika nie jest już święte, uczestnicy wyprawy często poznają się tuż przed wyjazdem, a każdy krok transmitowany jest przez media społecznościowe i media zwykłe.
Himalaizmem zaczynają się interesować niemal wszyscy. Mnożą się kanapowi eksperci. Wrze po tragedii na Broad Peaku, porusza historia Tomka Mackiewicza, wzrusza akcja ratunkowa po Eli Revol, wyobraźnię i nadzieje rozpala „K2 dla Polaków”.
Himalaiści stają się idolami, bohaterami masowej wyobraźni (przy okazji przywrócona zostaje pamięć o tych zapomnianych, zostają docenieni, wielu dopiero dowiaduje się o ich istnieniu). Mają bezkrytycznych i oddanych fanów. Książki Wielickiego i o Wielickim, dzienniki Rafała Froni i biografie himalaistów sprzedają się w wielotysięcznych nakładach.
Gdy Adam Bielecki wrzucił na Fb zdjęcie z Emmanuelem Macronem, fani (a może fanatycy) i gruppies pisali: „Ach, Adamie, a kto to jest ten pan obok ciebie?”. „Ach, Adamie, Macron powinien być dumny, że ma z tobą zdjęcie”.
Czy Adam, gdyby był na wyprawie w 1980 roku, wszedłby na Everest? Kto to wie…
*
Tylko 19 maja 2012 roku na szczycie Everestu stanęły 234 osoby. Rekord ten umieszczono w Księdze Rekordów Guinnessa.
Piotr Trybalski tak kończy swoją książkę o zimowym Evereście: „W powszechnej opinii Mount Everest funkcjonuje jako góra, na którą może wejść każdy, kto dysponuje odpowiednią kwotą, jest wystarczająco uparty i zdrowy – bo do wejścia trzeba się solidnie przygotować. Paradoksalnie, zdjęcie prezentujące wielką kolejkę na szczyt może nie tylko nie zaszkodzić, ale wręcz zachęcić ludzi do zdobywania Everestu. Bo skoro tyle osób daje radę wejść na Dach Świata… Czym dziś jest Everest, czym stała się Góra Gór? »To zabawne, ale ludzie nie zdają sobie sprawy, że stoją w kolejce do czegoś, co już nie istnieje« – powiedział autor zdjęcia, Ralf Dujmovits[6]”.
Everest próbowano zdobyć zimą dwadzieścia jeden razy, tylko pięć wypraw zakończyło się sukcesem. Na szczycie stanęło trzynastu himalaistów (1 Koreańczyk, 2 Nepalczyków i 10 Japończyków), jednak aż osiem wejść miało miejsce tuż przed rozpoczęciem kalendarzowej zimy. Ostanie dwadzieścia pięć lat temu.
Tak więc zimowy Everest nadal istnieje, jeszcze nie zniknął, trwa niewzruszony i nieprzyjazny, a Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki wciąż są pierwsi i jedyni…
Beata Słama
Tekst ukazał się na stronie Wspinanie.pl
[1] Ewa Matuszewska, Lider. Górskim szlakiem Andrzeja Zawady raz jeszcze, Annapurna, Warszawa 2016.
[2] Julia Hamera, Trzy bieguny, Znak, Kraków 2019.
[3] Lider, dz. cyt.
[4] Dariusz Kortko, Mariusz Pietraszewski, Wielicki. Piekło mnie nie chciało, Agora, Warszawa 2019.
[5] Tamże.
[6] Leszek Cichy, Piotr Trybalski, Gdyby to nie by Everest…, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.
0 komentarzy