WYMYSŁY I NADMIARY, CZYLI „MARIAN, TU JEST JAKBY LUKSUSOWO”

Ostatnio zebrało nam się na felietonowanie i mądrzenie się, bo też i dzieje się dużo. Rzeczy smutnych, ale też zadziwiających. Takich do pokręcenia z niedowierzaniem głową. Więc trudno milczeć.

Tak sobie gadałyśmy i obu nam podczas lektury portali info to samo rzuciło się w oczy.

Pierwsze: dziennikarka „Wyborczej” wybrała się do „Murowańca”. Opisuje, lekko zdziwiona, co tam zobaczyła (sklep z gadżetami, linia ubrań, prosecco, wino, apartament). Nadmienia, między innymi, że w schronisku jest specjalny piec do pizzy. A my się zastanawiamy, po kiego grzyba w schronisku tatrzańskim, które ma dawać schronienie, przyjąć zdrożonych wędrowców i przyzwoicie ich nakarmić, taki piec. I pizza tak w ogóle? Oczywiście w pizzy jako takiej nie ma niczego złego, potraktujmy jednak ten piec w górskim schronisku, które nie jest we Włoszech,  jako wykwit pewnego rodzaju myślenia. Piec ów bowiem (będący zapewne dumą panów Michała Postupalskiego i Andrzeja Szatkowskiego), to jakiś i dosłowny, i mentalny przerost formy nad treścią, koncepcyjna sraczka, emanacja marzeń o krzywo pojętej wielkoświatowości, o luksusie, który tu jest zupełnie nie na miejscu, niepotrzebny aż taki, luksusu na miarę myślenia prowincjonalnego kogoś, kto chce z „Murowańca” zrobić Gstaad i Las Vegas, Davos i Chamonix w miniaturze. „Murowaniec” w takiej formie – przerośniętej, rozbuchanej w tej pozornej światowości – stojący na Hali, w sercu gór jakby, jest niczym kwiatek przy kożuchu i zaprzeczenie idei schroniska. Zaprzeczenie idei PTTK. Choć czy tam przetrwała jakakolwiek idea oprócz tej, żeby było dużo kasy?

Za Kusionów było trochę przaśnie, wykładzina odłaziła, stoły czasem się lepiły, pod koniec nie działo się najlepiej, przydałby się porządny remont, a przede wszystkim zmiana dzierżawcy, ale jedzenie było pyszne, a atmosfera… schroniskowa, nieonieśmielająca. Zachęcająca do posiedzenia. Tatrzańska. Pasująca. Stała za nią jakaś tradycja.

Schroniska to też rodzaj wspólnoty – kiedyś zbierali się w nich ludzie myślący podobnie, mówiący kodami, którzy czasem nie musieli mówić nic, by wiadomo było, o co chodzi. Dziś w Tatry trafia mnóstwo osób przypadkowych, jednorazowych, osób, które nie chcą wspólnoty, chcą za to, żeby było wygodnie. Wszędzie i bezwarunkowo. Tak więc etos kontra biznes.

Kiedy ogłoszono przetarg, panowie oferenci wywalili taką ofertę, że panowie prezesi PTTK zalali się łzami wzruszenia, padli na kolana i natychmiast ją przyjęli. Z kolei panowie oferenci obiecali, że umają, odmalują, wylakierują, zamienią w „Murowaniec” w coś, czego w naszych górach nie widziano. Że będzie tak jak wszędzie. I tak zrobili.

W opinii na temat „Murka” nie jesteśmy odosobnione, wystarczy poczytać wpisy na portalach i w mediach społecznościowych. Nasza ulubiona to ***** **********.

Są oczywiście i zachwyceni tymi zmianami. Bo murowańcowy świat nie różni się zbytnio od tego, w którym żyją na co dzień. Tacy, którzy sądzą, że my, „tradycjonaliści”, chcemy brudnych kibli i skansenu. Nie, nie chcemy brudnych kibli. Podobnie jak nie chcemy też, spędzając noc w schronisku, zastanawiać się (jak niegdyś zastanawiał się niejaki Mieczysław Karłowicz), jakiż to owad przebiegł po naszej twarzy. Można jednak wyważyć, wymyślić koncepcję tatrzańskiego schroniska będącego obiektem nowoczesnym, ale nadal schroniskiem. W dodatku górskim. Dającym wygodne schronienie, a nie luksus. Ktoś musi to wymyślić, ale gdzie ten ktoś jest? Bo na pewno nie w PTTK.

Jest Ornak, jest Roztoka. Da się.

 A wyobrażacie sobie takie schronisko: dwie, zupy, dwa drugie, ale pyszne, jajecznica i świeże bułeczki własnego wypieku. Jedno ciasto. Piwo i wino, czemu nie? Herbata i kawa (z ekspresu, żeby było jednak trochę światowo). I koniec. Bo po co więcej. Po więcej możemy pójść do restauracji i marriottów. I wieczory przy piwie, opowieściach i gitarze. Co jest złego w tym, żeby było jak było, a postęp i nowoczesność wyrażały się w ekologicznym podejściu i zrównoważonym rozwoju?

Zapomnijcie, po pierwsze, dzierżawcy muszą odpalać PTTK-owi taką kasę, że zrobią wszystko, by natłuc jej jak najwięcej. No i to doskonały biznes, osoby dzierżawiące tatrzańskie schroniska to zamożni ludzie, a kto chciałby zrezygnować z zarobku i z tego, żeby mieć jeszcze więcej? Wygląda to więc na błędne koło.

Ostatnio złapano dwóch cudzoziemców, którzy spędzili noc na terenie TPN. Co prawda spali przy szlaku, więc nie wystraszyli zwierzyny i niczego nie zadeptali – większą szkodę wyrządzi tłum, który tym szlakiem od rana będzie walił,  ale, hyc, tysiąc złotych mandatu.

 „A gdzie mieli spać? – pytają internauci.  Pewnie w schroniskach nie był miejsc”. Bo te miejsca trzeba rezerwować z rocznym wyprzedzeniem. Halo? To są schroniska? W górach? Naprawdę?

Stańcie z boku i spójrzcie: to chore. A drugiej strony: ktoś podejdzie, ma w planach wycieczkę i odbija się od drzwi. Ludzie będą koczowali pod schroniskiem, żeby dostać łóżko? Jest jakieś wyjście? Nie wiemy. Ale chwileczkę, z każdego tatrzańskiego schroniska można dostać się do cywilizacji, nie narażając życia. Czy więc schroniska w Tatrach to nie jest nadmiar?

Drugie: w Bieszczadach nad Soliną uruchomiono kolejkę gondolową. I to również jest przesmutny przykład nadmiaru. Bo teraz już – szczególnie ostatnio i szczególnie w Polsce – sama natura, drzewa, zieloność i szum wody i drzew nie wystarczą. Natura musi być spaskudzona atrakcją: kolejka, wieża widokowa, ścieżka nad drzewami, w koronach drzew, pod drzewami, jakaś brama. Żeby nie było ciszy i spokoju. Żeby były pieniądze.

W apartamentach i na kwaterach musi teraz być telewizor i internet. To od biedy można zrozumieć, ale czy to jest odpoczynek? Ostatnio nasz kolega wyjechał w ostępy Beskidu Niskiego. Na kwaterze, którą wynajął, nie było ani wi-fi, ani telewizora. Wrócił zadowolony, zadowolone były też jego dzieci (o dziwo).

Więc quo vadis my, w tej Polsce? W tej masowej turystyce, która jest coraz bardziej i bardziej masowa i absurdalna? I w której coraz bardziej tracimy sens tego, co mamy podziwiać?

  1. Tekst pisałyśmy przed lądeckim festiwalem. A tym czasem na festiwalu można było posłuchać rozmowy Maćka Sokołowskiego z prezesem zarządu głównego PTTK Jerzym Kapłonem. I okazuje się – czego my i wiele osób nie wiedziało – że PTTK jest stowarzyszeniem i nie jest państwowe. Schroniska nie są więc „nasze”, choć stoją na państwowym terenie. I wiecie co w związku z tym? Możemy PTTK naskoczyć. Nikt im nie będzie mówił, co mają robić. To przekazał pan Kapłon, choć w składnych i eleganckich słowach.

(ek, bs)    

Na fot.: schronisko PTT na Hali Gąsienicowej.

    

Kategorie: Felietony

0 komentarzy

Leave a Reply