WANDA, NIE WANDZIA

„Miała taki wstydliwy uśmiech, który mówił: »Wiem, jaka jestem doskonała, ale wolę być skromna«  – wspominał Wandę Rutkiewicz jej licealny kolega”.

Tych kilka zdań mówi o Wandzie więcej niż książki i opowieści opisuje całe jej skomplikowanie, jej stosunek do ludzi, a także stosunek ludzi do niej. To właśnie takie szczegóły, rzucone tu i ówdzie zdania decydują o tym, że książka, o której zaraz przeczytacie, jest tak dobra. Ale po kolei.

Pewnego razu ktoś zapukał do drzwi naszego mieszkanka w  „Betlejemce”. Gdy krzyknęłam „proszę” i drzwi się otworzyły, stanęła w nich Wanda Rutkiewicz i właśnie z TYM uśmiechem powiedziała cicho: „Przepraszam, nie wiem, czy mnie kojarzysz… Czy mogłabym umyć i wysuszyć głowę”? Umyła, wysuszyła i poszła. Może jeszcze kiedyś rozmawiałyśmy, może siedziałyśmy przy tym samym stole, nie pamiętam, na festiwalu filmów górskich w Katowicach (ach, co to była za impreza!) wysłuchałam jej doskonałej prelekcji. (Było to w czasach, gdy ludzie gór nie żyli z prelekcji, były one hand made, rzutniki się zacinały, narracja rwała. Prelekcja Wandy miała dramaturgię i logikę. A rzutnik pokazywał przenikające się slajdy, co w czasach popeerelowskich, ale jednak wciąż przaśnych, było cudem techniki). Jesteśmy nawet na tym samym zdjęciu… I to tyle, jeśli chodzi o moją z nią znajomość.  To, jaka była, mogłabym poskładać z pomówień, obmówień, jakichś mało śmiesznych anegdotek, sarkastycznych komentarzy i niesprawiedliwych oskarżeń. Afer. Z tego, co zobaczyłam na filmach. I z relacji Arka Gąsienicy Józkowego zdawanej gorączkowo po jego powrocie spod Kanczendzongi. Bez niej.

Potem była książka Ewy Matuszewskiej Uciec jak najwyżej . Niezwykle ważna, bo będąca zapisem bliskiej relacji (Ewa przyjaźniła się z Wandą), której… nie przeczytałam. Bo już mnie Wanda nie interesowała. Rósł w siłę konsekwentnie budowany mit Kukuczki (któremu też nie zamierzałam poświęcać uwagi), Wanda nie miała nikogo, kto zadbałby o pamięć o niej. Powoli znikała. Aż do teraz.

 Ostatnimi czasy często rozmawiałam o niej z Ewą Matuszewską i uświadomiłam sobie, że Wanda zniknęła na długie lata także z mojego życia. Przekonałam się, że tak naprawdę nic o niej nie wiem. Bo przecież wykaz dokonań to żadna wiedza. Miałam więc nadzieję, że wreszcie ją poznam, czytając książkę Anny Kamińskiej o nieco łopatologicznym i trochę grafomańskim tytule Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz, wydaną przez Wydawnictwo Literackie.

Bo tak się składa, że najlepsze rzeczy o ludziach gór stworzyły osoby z górami niemające nic wspólnego: film o Wandzie Karawana marzeń z cyklu Hamalaiści (poruszający, pełen empatii), film o Kukuczce  Pawła Wysoczańskiego czy książka o Kortki i Pietraszewskiego o nim. Anna Kamińska też nie jest „ze środowiska”, co jest ogromną zaletą, ale i ograniczeniem, o czym potem.

Książka podzielona jest na dwie nierówne części – przed górami i w czasie gór. Przed górami to rodzina o litewskich korzeniach, tragiczne ludzkie losy, dzieciństwo w Łańcucie i we Wrocławiu, komunistyczna szkoła, powojenna wrocławska rzeczywistość. Odtwarzając świat, którego już nie ma, na podstawie dokumentów, fotografii, rozproszonych relacji, Anna Kamińska wydaje się w swoim żywiole, jest w jej pisaniu emocja odkrywcy i rekonstruktora. Czujemy zapach sadu, w którym Wanda rwała czereśnie, widzimy ruiny Wrocławia i bawiące się wśród nich dzieciaki, dom rozpadający się dosłownie i metaforycznie. Kamińska doskonale operuje detalami, to dzięki uważnemu ich doborowi buduje niezwykły klimat tej opowieści.

Często obserwujemy wszystko niejako zza pleców ojca, sporo się o nim dowiadujemy, można odnieść wrażenie, że autorka bardzo by chciała napisać książkę o nim, jest jakby pryzmatem, przez który patrzymy na Wandę. On, nie matka. Ona, wbrew pozorom, pozostaje na marginesie, zupełnie jakby jej egzaltacja i pewna pretensjonalność irytowały autorkę.

Relacje Wandy z ojcem są niezwykle ważne, mogłyby być kluczem do jej osobowości, warte są głębszej analizy. Wydaje się, że to, jaki klimat panował w domu Błaszkiewiczów  ‒ nieobecny od pewnego czasu ojciec, zagubiona, oderwana od rzeczywistości  i chyba toksyczna matka, tragiczna śmierć brata  ‒ w dużej mierze zdeterminowały działania Wandy i podejście do życia, do mężczyzn, do miłości, do ludzi w ogóle.   

Kiedy wkraczamy w świat gór i wspinania, obraz robi się mniej ostry. Może dlatego że teraz głos mają głównie ludzie, z którymi autorka rozmawiała, historia opowiadana jest ich, a nie jej słowami?  Wypowiedzi często są „sztywne”, surowe, jeśli chodzi o warstwę językową, jakby „urzędowe”, bezemocjonalne.  Narracja poszatkowana na krótkie podrozdziały i mniej linearna.

Kamińska nie zna świata ludzi gór, a raczej go nie czuje (a może nie rozumie), pozostaje więc poza. Opis nie jest już tak przejmujący i tak prawdziwy. Autorka nie opowiada w tonie anegdoty, choć anegdot w tej książce jest mnóstwo, to ton relacji niebudujący klimatu. Chłodny. Co wydaje się jednak zabiegiem celowym i przemyślanym: Anna Kamińska nie ocenia Wandy i nie mówi nam, co o niej myśli. Nie spoufala się z nią: pisze o Wandzie, nie o Wandzi, jak nazywa ją w swoich książkach inna himalaistka, w czym jest i protekcjonalność, i lekceważenie, i brak sympatii.

Bo nie Anna Kamińska jest tu ważna, a jej bohaterka.

A jaka ta bohaterka jest? Bezwzględna, hojna, zdystansowana, ciepła, kokietka, chłodna, chorobliwie ambitna, współczująca, twarda, wrażliwa, zamknięta w sobie, szczera, wyrachowana, ekscentryczna, szalona, niezwykła, zawistna, manipulatorka, stąpająca twardo po ziemi, bujająca w obłokach. Z sercem, bez serca…  Właściwie tylko jedno określenie nie ma antonimu – piękna.

Anna Kamińska wykonała ogromną robotę. Odbyła rozmowy z mnóstwem ludzi: odnalazła koleżanki Wandy ze szkoły i z pracy, rozmawiała z członkami bliższej i dalszej rodziny. Potem z kolegami klubowymi z pierwszych i późniejszych lat wspinania, z jej mężczyznami… Jednych poznajemy, inni pragną zachować anonimowość. (Jeśli oczekujecie sensacji – będą). Przekopała się przez książki, artykuły, wywiady, obejrzała materiały filmowe… Skrupulatnie odtwarza ulice, wnętrza, opowiada pejzaże, opisuje rzeczy, przytacza dokumenty (czasem może zbyt skrupulatnie)… Pisze prostym sugestywnym językiem. Nie ulega egzaltacji.

Czy udało jej się stworzyć portret Wandy Rutkiewicz?  Poznać ją, przeniknąć jej tajemnicę? O ile jakaś tajemnica była. Nie wiem. Wydaje mi się, że ta książka jest jak fotografia: jedni widzą w oczach osoby na zdjęciu skrywany ból, inni szczęście, jedni uznają uśmiech za wymuszony, inny za radosny.

Anna Kamińska dała nam klocki. Mnóstwo klocków. Każdy musi ułożyć sobie Wandę sam.

Beata Słama

 

Anna Kamińska, Wanda, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.

Recenzja ukazała się na Wspinanie.pl

Kategorie: Książki

0 komentarzy

Leave a Reply