PIEKIELNE POMYSŁY DZIAŁAJĄ NA ZMYSŁY…

 Dziw bierze, że Tatry w miarę nietknięte przetrwały czasy, gdy nie były parkiem, i że nie ma w nich kolejek, pomników, kopalni, wodotrysków i innych wykwitów ludzkiej inwencji. Ludzi pragnących udoskonalić i upiększyć nasze góry było mnóstwo, pomysł gonił pomysł, na szczęście żaden z nich nie został zrealizowany. Chodzimy jednak po cienkim lodzie – zmiana władzy i polityki może sprawić, że piekielne pomysły powrócą. Cieszmy się wiec tym, co mamy. Dbajmy, szanujmy i kochajmy.

Jeden z nurtów pomysłodawstwa można nazwać nurtem narodowo-artystycznym. Apogeum osiągnął przed pierwszą wojną i w dwudziestoleciu międzywojennym. Majestat Tatr kusił, aby umieszczać w nich pomniki narodowej chwały lub dawać upust twórczej inwencji. I tak osoba posługująca się pseudonimem Ziemitrud Bryndza postulował przed wojną zbudowanie nad Morskim Okiem, a właściwie na nim, kapliczki wspomnień. Chciał w ten sposób oddać hołd Polakom, którzy walczyli dzielnie w sporze o Morskie Oko. Na środku stawu miano zakotwiczyć kapliczkę z kolorowymi szybkami, za którymi widać by było portrety Oswalda Balzera, Władysława Zamoyskiego i innych zasłużonych osób. Kapliczka miała się obracać, aby oczom zebranych na werandzie schroniska mogli się ukazywać rzeczeni luminarze. Głupie? Bardzo! Ale o pomyśle tym przychylnie pisano w prasie.

Inny wstrząsający projekt to kaplica na stokach Żabiego, tam, gdzie niegdyś stały koszary żandarmerii. Projektodawcą był autor pomnika grunwaldzkiego w Krakowie, Antoni Wiwulski. Wyobraźmy sobie dużą kaplicę na zboczu góry, z ogromnymi schodami wiodącymi aż do samego stawu, w kształcie dwunastometrowej wieży z ciosanego granitu. Po co taka kaplica w górach? A po by, wierni mogli słuchać słowa bożego, patrząc na potęgę gór. Projekt był nonsensowny, lecz również zyskał wielu zwolenników. Szala na korzyść przeciwników tej idei przechyliła się dopiero wtedy, gdy ktoś stwierdził, iż na schodach na pewno będą opalały się roznegliżowane turystki, bezczeszcząc tym samym majestat świątyni. Znaleźli się i tacy, którzy pragnęli, by kaplica ta była jednocześnie pomnikiem tak zasłużonego dla Morskiego Oka hrabiego Władysława Zamoyskiego. Na czele komitetu jego budowy stał wybitny aktor Ludwik Solski, lecz on pragnął widzieć pomnik raczej w Kuźnicach i kategorycznie sprzeciwiał się kaplicowym pomysłom.

Na kilku wystawach prezentowany był projekt zbudowanej z granitowych bloków harfy umieszczonej na Miedzianym. Miała mieć metalowe struny, które trącałby wiatr i wygrywał na nich melodie ku uciesze turystów.

Przed pierwszą wojną światową przez polską prasę przetoczył się spór, czy grobowiec Słowackiego umieścić w niszy wykutej w ścianie Kościelca, czy na wysepce na Czarnym Stawie. Co dziwne, autorami tych pomysłów byli miłośnicy Tatr, Witkiewicz, Sienkiewicz i Miciński. Zwyciężyli na szczęście zwolennicy pochowania jednego z trzech wieszczów jak należy, czyli na Wawelu.

Gdy w 1890 roku do Polski przywieziono prochy Adama Mickiewicza i je również złożono na Wawelu, Towarzystwo Tatrzańskie postanowiło przemianować Dolinę Rybiego Potoku na Dolinę Mickiewicza. Nazwa się nie przyjęła, zostały tylko wodogrzmoty.

A krzyż na Giewoncie postawiony, by uczcić jubileuszowy rok 1900? Tak do niego przywykliśmy, że nie jest w naszej świadomości „piekielnym pomysłem”. A przecież trochę jest, choć określenie „piekielny” nie bardzo tu nie pasuje. Pomysłodawcą zainstalowania krzyża był proboszcz zakopiański, ksiądz Kaszelewski. Elementy konstrukcji wnieśli na górę parafianie, a wodę do zaprawy taszczyły góralki w butelkach i bańkach. Pracowano tłumnie i ochoczo, bo wieść gminna niosła, że ksiądz dobrodziej dawał za pracę odpusty, a te, jak wiadomo, zawsze się przydają. Obecnie, w rocznicę śmierci Jana Pawła II, krzyż się iluminuje, również nie szczędząc sił, bo nie jest to łatwe zadanie.

Listę dziwnych pomysłów pomnikowo-upamiętniających niech zakończy projekt wystawienia pomnika… misiowi. Była to inicjatywa Antoniego Wasilewskiego, felietonisty, karykaturzysty i radiowca, który na łamach „Dziennika Polskiego” (1969 r.) pisał: „… nasz tatrzański miś zginął pod kołami autobusu, a było to za Łysą Polaną […] apeluję do uczniów prof. Kenara, by wyciosali w drzewie pomnik naturalnej wielkości, postać misia z kierownicą w łapach, względnie z oponą”. Żartował?

 

Szybciej, dalej, wyżej

Wiadomo, do gór jest daleko, odległości i wysokości w nich spore, nic więc dziwnego, że niemal od samego początku turystycznej ekspansji w Tatrach zastanawiano się, jakby tu skrócić i przyspieszyć drogę ku wyniosłym turniom.

W 1902 roku inżynier Walerian Dzieślewski złożył w sejmie galicyjskim projekt budowy kolejki wąskotorowej zębatej, mającej kursować z Zakopanego przez Liliowe na Przełęcz Świnicką. Na jego rysunku wiją się szyny, po których jedzie lokomotywa ciągnąca sznur wagoników. Celowość budowy takiej kolejki argumentowano między innymi tym, że powstanie w ten sposób szybkie połączenie z Węgrami, a Węgrzy na pewno natychmiast zbudują kolejkę do stacji Liliowe przez Popradzki Staw, Hlińską i Zawory. Poza tym z Hali Gąsienicowej w lecie można by wwozić mnóstwo sera, mleka i masła. Na tym Dzieślewski nie poprzestał: wysunął też pomysł pozyskiwania kamienia z okolicy i zwożenia go ową kolejką. Co dziwne, ideę tę poparły władze Towarzystwa Tatrzańskiego, postulowano nawet budowę podobnych kolejek na Czerwone Wierchy, Krzyżne i do Stawów Gąsienicowych. Na szczęście sprawa zakończyła się z prozaicznej przyczyny: z braku kredytów. Kiedy pieniądze zebrano, wkroczyła na scenę utworzona w roku 1912 Sekcja Ochrony Tatr TT z Janem Gwalbertem-Pawlikowskim na czele. Jej członkowie pisali pisma, wygłaszali przemówienia, gorąco agitując przeciw, i w końcu pomysł ostatecznie upadł.

W 1937 roku rozpoczęto budowę ścieżki od schroniska na Morskim Okiem na Szpiglasową Przełęcz i dalej na Kasprowy Wierch, a nawet na Czerwone Wierchy. Budowanie ceprostrady z takim rozmachem lansowało ministerstwo komunikacji przy poparciu ministra Aleksandra Bobkowskiego, szwagra prezydenta Mościckiego. Jeden z propagatorów pisał, że najcudowniej by było, gdyby „piastunka z wózkiem dziecięcym mogła przejechać z Kasprowego do Morskiego Oka”. Na razie droga kończy się na Szpiglasowym.

Za czasów Bobkowskiego – zwanych przez niechętnych temu popularyzatorowi narciarstwa i turystyki bobkowszczyzną, kiedy to niezwykle popularne stało się hasło „narty, dansing, brydż” – powstała również kolejka na Kasprowy Wierch. Tak dziś popularna, bynajmniej nie była witana z entuzjazmem przez miłośników tatrzańskiej przyrody i uznawano ją za zdecydowanie zły pomysł. Józef Kowalski w „Wierchach” z 1961 roku pisał, że idea ochrony przyrody w obliczu tej inwestycji najpierw powróciła na fora dyskusyjne, po czym z kretesem przegrała.

„Z wagoników jej wyszli wówczas w głąb Tatr, po raz pierwszy na tak dużą skalę »turyści« i swoisty świat ich upodobań, potrzeb i życzeń. Gdy dawniej musieli mieć wiele czasu i posiadać pewne doświadczenie, aby znaleźć się w sercu gór – byli teraz w kwadrans na szczytach. »Upoili się« przyrodą – na miarę swego ceperskiego snobizmu i zjechali z powrotem; w zimie nie mieli nawet czasu na upojenie, gdyż naglił ich pośpiech do zjazdu w dół, aby stanąć znów w kolejce – do kolejki”.

I być może jest to moment, w którym Tatry straciły ostatecznie dzikość i niewinność.

Były jeszcze inne pomysły: zbudowania szosy biegnącej dnem Doliny Kościeliskiej na Halę Tomanową i dalej do Doliny Cichej, wytyczenia trasy narciarskiej z Czerwonych Wierchów do Kościeliskiej czy szosy wiodącej przez Dolinę Cichą i Gładkie do Pięciu Stawów. Lecz jeśli ktoś sądzi, iż dziwne i głupie idee to pieśń przeszłości, że zmądrzeliśmy, że ochrona, że ekologia… myli się grubo.

Jakiś czas temu zamieszania narobił najlepszy niegdyś polski alpejczyk, uważający się zresztą za ekologa, Andrzej Bachleda-Curuś „Ałuś”, który wraz z dwoma innymi osobami napisał list do premiera z postulatem, aby wreszcie przystosować Kasprowy Wierch do dzisiejszych potrzeb narciarstwa, a co za tym idzie – zmienić archaiczne prawo z 1954 roku, będące fundamentem istnienia Tatrzańskiego Parku Narodowego, oraz politykę zmierzającą do wyparcia narciarstwa zjazdowego z Tatr (sic!). Pan Bachleda zamierzał rozbudować wyciągi, naśnieżać stoki, pociągnąć kolejkę szynową z Zakopanego na Słowację przez tunel pod Tatrami, a nawet postawić na szczycie Nosala przeszkloną restaurację widokową. Dyrektor TPN Paweł Skawiński skwitował ten pomysł jednym słowem: „bzdura”, jednak projekt miał zwolenników, między innymi wśród znanych dziennikarzy. Kamil Durczok pisał w tygodniku „Polska The Times”, że to ekolodzy, a właściwie ekoterroryści, zablokowali jakąkolwiek dyskusję o Kasprowym. Dziennikarz wykazał się przy tym zatrważającą nieznajomością ochroniarskich i przyrodniczych tatrzańskich realiów.

Nie śpią też nasi słowaccy sąsiedzi. Mając apetyt na organizowanie wraz z nami zimowych igrzysk olimpijskich, zaproponowali zbudowanie linii kolejowej ze Szczyrbskiego Jeziora do Kuźnic, mającej częściowo biec tunelem. Zaważywszy na to, jakie Słowacy mają podejście do przyrody, wydaje się, że u nich ten pomysł by przeszedł. Wiedząc jednak, jak do tych kwestii podchodzą władze TPN, śmiem przypuszczać, że byłby to tunel ślepy.

Ktoś wpadł na pomysł zbudowania kolejki łączącej Hrebienok z Łomnickim Stawem, jednak sprzeciwiły się ten temu władze TANAP-u, choć u naszych sąsiadów być może wydanie zgody na taką inwestycję jest tylko kwestią czasu.

Dzielnymi kontynuatorami idei „uwygodniania” Tatr byli również członkowie zarządu PZA, którzy, gdy zamknięto (z niejasnych przyczyn) taborisko „Szałasiska” w Dolinie Suchej Wody, postulowali stworzenie namiotowiska na samej Hali Gąsienicowej, w pobliżu „Betlejemki”. Na komputerowej wizualizacji widać kolorowe plamy namiotów i nieważne, że nie ma sanitariatów, że wieczorami i nocami Halę biorą w posiadanie zwierzęta, że halowa przyroda, mimo zalewu turystów, nadal jest dzika i cenna. Tu też z zabrakło podstawowej wiedzy.

 

Eksploatacja, cywilizacja

Kolejny nurt w podejściu do Tatr to eksploatacja. Pełno w naszych górach dóbr wszelakich i zasadzali się na nie ci, którzy lubili myśleć o sobie, że mają żyłkę do interesów. W latach dwudziestych XX wieku powstał projekt pozyskiwania granitu z okolic Wodogrzmotów Mickiewicza i zaopatrywanie w niego całej południowej Polski (taki granit do naszego kraju wożono z Wołynia). Wkroczyli na szczęście członkowie TT, a także Krakowskiego Towarzystwa Technicznego, i przyjęli protestacyjną uchwałę.

Na Roztokę przed pierwszą wojną światową miała też apetyt grupa techników lwowskich, którzy wymyślili, że położą rurociąg od Wielkiego Stawu aż do Białki, a na jego końcu stanie elektrownia. Sporządzono szczegółową dokumentację fotograficzną, sprowadzono nawet ze Szwajcarii aparaturę fotogrametryczną. Pomysł upadł, ponieważ wybuchła wojna (pierwsza), choć aparatura się przydała.

Wody Pięciu Stawów jednak kusiły. Po drugiej wojnie, aby zelektryfikować schronisko, opracowano projekt postawienia tamy na stawach Wielkim i Przednim, by podnieść poziom wody. W ten sposób stawy by się połączyły (chodziłoby się wtedy nie do Piątki, a do Czwórki), a woda opuszczana byłaby sztolnią wykutą w granicie poniżej Wielkiej Siklawy, gdzie stanęłaby elektrownia. Przeważył argument, że kucie takiej sztolni w granicie byłoby ogromnie kosztowne i pracochłonne.

W mrocznych czasach wojny mogły powstać inwestycje groźne dla tatrzańskiej przyrody, głównie dlatego że ich pomysłodawcami byli okupanci hitlerowscy, którzy mieli ogromne możliwości realizacyjne. Zamierzali oni z wywierzyska na Kalatówkach puścić wodę tunelem pod przełęczą Obłaz do Doliny Olczyskiej i utworzyć tam zbiornik wodny, stawiając tamę w Jaszczurówce. W porę jednak przegrali wojnę.

 

Śmiechem w głupotę

W tekście często piszę „na szczęście”, ponieważ los sprzyjał Tatrom i sprawiał, że większość głupich pomysłów z różnych powodów nie doczekała się realizacji.

Byli wrażliwcy i miłośnicy przyrody, byli też satyrycy bezlitośnie wyśmiewający erupcje źle ukierunkowanej inwencji. W 1923 roku ukazał się w „Wierchach” list miłośnika gór do redakcji. Napisali go Jan Gwalbert Pawlikowski, Jan Gwalbert H. Pawlikowski i Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, by bezlitośnie wyśmiać wszelkie idee umajania, przystosowywania i ujarzmiania Tatr. Na początku piszą:

„Mając taki teren, taki dziki ogród boży wyrosły jak spod ziemi, pozostawiać go odłogiem? Nie! Upiększajmy, ozdabiajmy, stańmy się bożymi ogrodnikami, a przyszłe pokolenie błogosławić nas będą!”

A więc ścieżki z poręczami, na szczytach stoły, daszki, parasole i altanki. Blaszane kozice i sztuczni górale. „Ornament góralski, gdzie się da”: kamienie na szlakach ozdabiane lelujami i parzenicami. Nyże w skałach z automatycznymi bufetami i szlaki pozwalające dotrzeć wszędzie wózkom preclarzy, makaroniarzy, lodziarzy i sprzedawców lemoniady. Syrena na Świnicy wyjąca na fajrant, znak, że już można schodzić z gór. Zarybianie tatrzańskich stawów – najlepsze są flądry, bo płaskie i dużo się zmieści. I wybudowanie perci Gęsich i Kaczych…

Śmieszne? Bardzo. Jednak nie do końca, bo być może tak by było, gdyby Tatry nie stały się parkiem narodowym. Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się w Zakopanem.

Witkacy pisał: „Piekielne pomysły działają na zmysły, a dusza gdzieś skryta, nikt o nią nie pyta”. Dusza Tatr?

Beata Słama

(Na fot.: Janusz Orzechowski, List do himalaisty, olej na płótnie; www.TouchofArt).

Kategorie: Felietony

0 komentarzy

Leave a Reply