MYŚLELIŚCIE, ŻE NIE BĘDZIE, A TU JEST…
relacja z 14. Spotkań z Filmem Górskim w Zakopanem.
Tak, tak, to była już 14. edycja, a można by pomyśleć, że najwyżej 3., tyle było wpadek i braku profesjonalizmu. Niedociągnięć i punktów nieprzemyślanych. Szkoda. Bo choć organizatorzy są głęboko przekonani, że wszyscy życzą im jak najgorzej, kibicujemy tej imprezie i bardzo chcemy, by z roku na rok była coraz lepsza. A nie jest.
Przede wszystkim zastanawia to, że co roku Spotkania mają innych partnerów. W tym roku był nim „Taternik”, czasopismo cały czas sprawiające wrażenie podupadającego, oraz Agora – zapewne miało to związek z książkami górskimi, które wydaje. Można domniemywać, że w przyszłym roku nie będzie już zainteresowana, zapewne zorientowano się, że nie jest to impreza o tak dużym zasięgu i renomie, jak mogłoby się wydawać. A biznes to biznes.
Zastanawia również, dlaczego większość spotkań prowadzą i zapowiadają sami organizatorzy, co nie jest raczej praktykowane na innych festiwalach. Można odnieść wrażenie, że Spotkania organizowane są jedynie po to, by mógł na nich błyszczeć Jakub Brzosko. Tymczasem nie przygotowuje się do spotkań, które ma prowadzić, wyskakuje jak Filip z konopi z wezwaniami do pieśni, myli kolejność (wręczanie nagród), a jego cechą charakterystyczną jest słowotok.
Na szczęście zawody bulderowe relacjonował Mechanior, a słuchanie go było prawdziwą przyjemnością.
*
Ponieważ organizatorom wydało się zapewne, że mając u boku Agorę, zapewnią sobie odpowiednią prasę, zlekceważyli inne media (no, Portalu Górskiego chyba nie…). Oczywiście taką imprezę organizuje się przede wszystkim dla widzów, jednak to, czy się o niej pisze, i jak, ma przecież znaczenie i dla jej wizerunku, i dla przyszłości.
Nie ukrywajmy, są media ważne i mniej ważne, o zasięgu większym lub nie bardzo, lecz dbać warto o wszystkie, czego organizatorzy zdaje się jeszcze nie zrozumieli.
Do tych najważniejszych należy portal Wspinanie.pl i dla niego właśnie imprezę relacjonować miała Ilona Łęcka. Gdy zgłosiła się do „recepcji”, okazało się, że nie ma jej na liście osób akredytowanych. Po kilku chwilach jej nazwisko się odnalazło, otrzymała stosowną plakietkę i pakiet, jednak w trakcie załatwiania tych formalności panna je załatwiająca zadzwoniła do któregoś z organizatorów. Możemy się tylko domyślać, co usłyszała, ponieważ zabrała Ilonie pakiet, pozostawiając jedynie ulotkę z programem imprezy. I nie, nie chodzi o ewentualne gadżety. Nie, to nie od ich obfitości zależy to, co dziennikarz napisze – jest przecież coś takiego, jak dziennikarska etyka i rzetelność. To, jak organizatorzy traktują media, świadczy o ich klasie. Tu jej zabrakło.
Oczywistością winien być „pakiet startowy” zawierający przynajmniej dokładny harmonogram wydarzeń z mapką, opisem poszczególnych elementów składowych festiwalu i biogramami gości oraz kontakt do osoby odpowiedzialnej za kontakty z mediami.
(Beata oczywiście nie ubiegała się o akredytację. Kupiła karnet. Jak się okazało, niepotrzebnie, bo ani razu nie poproszono jej o pokazanie opaski).
Owocem takiego podejścia była konferencja prasowa ekipy jadącej na Makalu, o której nikt nie wiedział. Przybył na nią pan z „Wyborczej”, my – Beata i Ilona – Leszczek Cichy, Monika Witkowska i jeszcze dwie, trzy osoby. Gdybyśmy nie zadały pytań, konferencja skończyłaby się po pięciu minutach, a tak interesująco sobie porozmawialiśmy w miłym, małym gronie.
Żadnego z organizatorów na tej konferencji nie było – widać uznali ja za mało prestiżową.
*
Najważniejszym, naszym zdaniem, punktem zakopiańskiej imprezy było spotkanie poświęcone Tomkowi Mackiewiczowi. Jakież było nasz zdumienie, gdy stwierdziłyśmy, że odbywa się ono po prelekcji Adama Bieleckiego. Może wszystko potoczyłoby się jak należy, gdyby nie to, że rozpoczęło się ono o 22.00, z dwugodzinnym opóźnieniem. Takie opóźnienie w piątkowy wieczór jest powodem do wstydu i naprawdę źle świadczy o organizatorach. A wystarczyłoby w wewnętrznym planie pokazów przeznaczyć czas na pytania publiczności i konsekwentnie trzymać się raz stworzonego harmonogramu, nie dopuszczając do sytuacji, w której prelegent daje się ponieść nastrojowi chwili i nie wie, kiedy zakończyć wypowiedź, lub „porywa go duch ekstatycznego monologu” (jak napisał Jerzy Pilch). Na innych imprezach na scenie stoi zegar, widoczny tylko dla występujących, co bardzo skutecznie ich dyscyplinuje.
Efekt był taki, że po występie Adama spora część widzów wyszła (namiot był pełny). A tupot nóg i zamieszkanie nie pozwalały w skupieniu słuchać tego, co działo się na scenie.
Wróćmy jednak do Adama. Bardzo długo przyzwyczajeni byliśmy do tego, że bohaterowie skalnych urwisk i podróżnicy po powrocie z wyczynów wygłaszali prelekcje chętnie i za darmo, podczas gdy na Zachodzie ich koledzy i partnerzy traktowali to jako źródło utrzymania czy uzupełnienie budżetu. O ile pamiętam (nie jestem jednak pewna), pierwszym Polakiem, który zażądał gaży za występ, był David Kaszlikowski, czym wywołał lekkie oburzenie, a nawet zgorszenie. Teraz stało się to praktyka normalną – bohaterowie zarabiają na życie prelekcjami i nikt się temu nie dziwi. Z serią prelekcji jeździ także Adam Bielecki. A prelegentem jest doskonałym: mówi dobrze, interesująco, szczerze i z ekspresją. Jego występ była przemyślany, a akcenty umiejętnie rozłożone.
Gdy skończył opowiadać o akcji ratunkowej na Nandze, publiczność zgotowała mu spontaniczną i gromką owację. To była naprawdę wzruszająca i wielka chwila. Szkoda, że po zakończeniu prelekcji cały efekt popsuł Jakub Brzosko, który wyskoczył na scenę i wezwał publiczność do odśpiewania Adamowi „Sto lat”. Niektórym trudno było ukryć zażenowanie.
O ile wiemy, Adam nie obchodził tego dnia żadnego jubileuszu.
Spotkanie z Elizabeth Revol, żoną Tomka, Anną Solską (cudowną osobą mówiącą mądre rzeczy), i uczestnikami akcji ratunkowej (bez Denisa Urubki) prowadził Dominik Szczepański z „Gazety Wyborczej”, specjalista od spraw górskich w tej gazecie. Wydaje się, że scena nie jest miejscem dla niego: pytania zadawał tonem nonszalanckim i lekceważącym, na granicy arogancji. Poza tym prawie nie było go słychać.
Rolą prowadzącego spotkanie jest takie nim pokierowanie, by gość zaprezentował się z jak najlepszej strony, a publiczność była zadowolona i doceniona. Nie zapominajmy, że ludzie poświęcają czas i pieniądze, żeby spędzić interesujące popołudnie czy wieczór (a w Zakopanem było ich niemało), a nie po to, by z zażenowaniem i nieskrywaną irytacją opuszczać salę przed czasem.
Niekiedy trafiają się osoby, u których znakomite osiągnięcia wyczynowe nie idą w parze z umiejętnością atrakcyjnego ich zaprezentowania. Zadaniem prowadzącego jest tę rozbieżność umiejętnie ukryć, a nie eksponować, poprzez nadanie spotkaniu tonu niezobowiązującej pogawędki. Normą winna być przynajmniej chwila narady przed rozpoczęciem występu, by wiadomo było, czego się wystrzegać, a na co położyć nacisk. Ponadto oczywistością powinno być techniczne i logistyczne zapewnienie widowni możliwości zadawania pytań oraz wygospodarowanie czasu na udzielenie przez zaproszonego odpowiedzi na nie. Jeśli ta kwestia traktowana jest jak zło konieczne, publika siłą rzeczy odniesie wrażenie, iż się ją lekceważy.
Przykładem źle pomyślanego i nieprzemyślanego spotkania było spotkanie z Andrzejem Bargielem. Andrzej nie jest showmanem, okazało się ponadto, że nie widział jeszcze prezentowanych zdjęć. Tu wiele zależało właśnie od prowadzącego, Jakuba Brzoski, on jednak nie pomagał prelegentowi ani nie nadawał tonu spotkaniu. Zapomniał ponadto dodać, że Andrzej jest pierwszym człowiekiem na świecie, który zjechał z K2 na nartach. Okazało się, że nie wszyscy na widowni to wiedzieli.
Czy na koniec Jakub Brzosko kazał publiczności odśpiewać Andrzejowi „Sto lat”, nie wiemy, ponieważ wyszłyśmy przed zakończeniem spotkania.
– Informacja. Dobrze jest wyznaczyć osobę odpowiedzialną za logistykę spotkań i udzielanie precyzyjnych odpowiedzi na pytania gości czy dziennikarzy, związane z organizacją poszczególnych wydarzeń. Osoba taka wskazuje miejsca, w których autorzy mogą podpisywać książki, dba o przestrzeganie harmonogramu, znajduje sposoby lub osoby rozwiązujące drobne problemy techniczne itd.
– Delegacja zadań. Nie jest fizycznie możliwe, by organizator, animator, informator i prowadzący w jednej osobie dokonywał bilokacji. Powinien zatem umiejętnie scedować część swych obowiązków na inne osoby, co pozwoliłoby uniknąć kłopotów i zamieszania.
– Kwestie techniczne. Niedziałające mikrofony, słabe lub zbyt mocne oświetlenie, brak wyznaczonego miejsca na udzielanie wywiadów czy fotografowanie z fanami, źle dobrane nagłośnienie, niewłaściwie emitowane prezentacje – to wszystko psuje nastrój spotkań i fatalnie wpływa na ich odbiór.
– Festiwal filmów – tylko gdzie te filmy? Są spotkania autorskie, są prelekcje, zawody sportowe, zaś prezentacje filmów i związany z nimi konkurs traktowany jest marginalnie. Tymczasem projekcja każdego obrazu filmowego winna mieć miejsce przynajmniej dwukrotnie, aby zwiększyć szansę na jego obejrzenie, tak, jak to się dzieje w Lądku Zdroju.
Każdy festiwal charakteryzuje się pewnym progresem: od przaśnych i prowincjonalnych początków, poprzez mniej lub bardziej intensywny rozwój, aż po konsolidację swej pozycji. Tymczasem wnikliwy obserwator odnosi wrażenie, że w przypadku „Spotkań…” jest wręcz odwrotnie: od pełnego rozmachu zarania, poprzez dość sprawny przebieg kilku kolejnych edycji aż do pauperyzacji i smutnej degrengolady. Nie mówimy tu o warstwie zewnętrznej, lecz o ogólnej idei. Obecnie przebieg spotkań z poszczególnymi gośćmi sugeruje, że festiwal jako wydarzenie jest tłem dla próżności i areną osobistych sympatii i zainteresowań organizatorów. Brak w nim pomysłu, brak jędrności, brak wreszcie szacunku dla widzów, a przecież to odbiorcy są – a przynajmniej powinni być – najważniejsi.
Ilona Łęcka, Beata Słama
0 komentarzy