KRZYWDA WYRZĄDZONA KRÓLOWI

Już sama zapowiedź tej książki wywołała emocje. A wzmianka na GDK, że nie sądzę, by było to wartościowe dzieło – wulgarne komentarze, głównie pań (ciekawe…). Generalnie wszyscy wypowiadali się tak, jakby wiedzieli, co w tym dziele jest, a jeśli nie, to z ich wypowiedzi przebijało przekonanie, że będzie wybitne.

Padały takie określenie jak „Król Tatr” (zawsze myślałam, że to Chałubiński), postać kultowa, mentor, guru i apostoł (chyba wspinania w trawkach?) – tu się nie spieram, bo na wypadek, gdyby ktoś się nie zorientował, tekst ten nie jest poświęcony wspinaniu i samemu Muskatowi, a literaturze.

Według przekonania fanów ten król-mentor-guru powinien napisać niezwykłe dzieło, które będzie emanacją jego królewskości, mentorstwa oraz gurostwa. Zapatrzeni w niego niegdysiejsi i obecni wspinacze z wypiekami na twarzy dawali wyraz nadziei, że będą mogli przeczytać fascynujące opisy nowatorskich wspinaczek „tam, gdzie nie można”, poznać wykładnię górskiej ideologii mistrza, zagłębić się w tajniki jego wspinaczkowego rzemiosła.

Jeśli jednak sądziliście, że król-mistrz-mentor-guru usiadł przy komputerze, zapatrzył się w okno i stworzył dzieło życia, które wywrze wpływ na cały wspinaczkowy świat i zrewolucjonizuje pisanie o górach – bardzo się rozczarujecie. Bo oto Jan Muskat – namówiony zapewne przez Pisarka, który roztoczył przez nim wizję sławy, chwały i bogactwa, a może tylko powodowany megalomanią – sklecił marną książczynę zatytułowaną „Siedem”, będącą zbiorkiem jakichś notatek, tekstów, które już gdzieś się kiedyś ukazały, a autorem dużej części z nich jest… Jacek Jania.  A wszystko to bez jakiejkolwiek myśli przewodniej czy chociażby chronologii, pozbawione dramaturgii, a i sensu, pisane językiem ucznia ósmej klasy, pełne fatalnych błędów wszelakich i nieścisłości, nielogiczne, w dodatku z fatalną interpunkcją.

Relacje z niegdysiejszych przełomowych wspinaczek, na które tak czekali wielbiciele Muskata, stanowią ułamek książki i są sprawozdaniami pisanymi prawdopodobnie dla jakichś czasopism albo do szuflady, większość tekstów to relacje … z wycieczek z klientami i jakimiś znajomymi. A właściwie notatki z nich. Bez wstępu, rozwinięcia i zakończenia. Bez koncepcji czy końcowej refleksji. I naprawdę nie trzeba być mną, nie cenić Muskata czy nie poważać Pisarka, by to stwierdzić.

No dobrze, załóżmy jednak, że Jan Muskat swoją górską działalnością zasłużył na miano króla-guru-mistrza oraz mentora, lecz pisanie nie jest jego najmocniejszą stroną, natomiast to, co ma do powiedzenia, warto przelać na papier, pokazać światu, utrwalić dla potomności. I tu powinien wkroczyć dobry wydawca. A zadaniem dobrego wydawcy jest zapewnienie autorowi opieki, pokierowanie nim, znalezienie kompetentnego redaktora, który wraz z nim stworzy wartościową, a przynajmniej znośną książkę. Tu redaktorem jest niejaki Piotr Michalski. I najwyraźniej nie jest to zawodowy redaktor ani nawet korektor. Nie ogarnia interpunkcji, gramatyki i logiki wywodu, nie ma pojęcia, jak komponuje się książkę, jak edytuje się tekst, na co składa się, między innymi, przyjęcie jednolitej zasady np. pisowni nazw dróg wspinaczkowych czy tytułów, co powoduje wrażenie, że książka jest po prostu niechlujnie wydana. Jedyną zaletą kolegi Michalskiego jest zapewne to, że pracuje za darmo albo za śmieszne stawki (stawka redaktora to obecnie minimum 160 złotych za arkusz – piszę to, bo Pisarek może o tym nie wiedzieć), korektor też pewnie przeleciał tekst z uprzejmości.

W przypadku wydawnictwa Stapis to w ogóle nie dziwi, tylko autora żal.

Słowo wstępne napisał Artur Paszczak, dobry kolega Muskata, więc nie ma ono żadnej wartości.

Pisanina wydawcy na okładce, wobec marności tej pozycji, również.

Nie polecam.

 

Beata Słama

 

Jan Muskat, Siedem, Stapis, Katowice 2024

Kategorie: Książki

0 komentarzy

Leave a Reply