PECH

„Szybko się czyta”, piszą często o książkach czytelnicy na rozmaitych forach poświęconych literaturze, uznając to za zaletę. Biografię Kurczaba też czyta się szybko, i to naprawdę jest jedyna dobra strona tej książki –  bo szybko ma się za sobą to irytujące doświadczenie.

Jest taki styl pisania – szybki. Fakt goni fakt, epizod epizod, język jest swojski, „młodzieżowy” lub środowiskowy (przynajmniej w pojęciu autorów), po kilku minutach czytelnik przybija piątkę z autorami, jest zakumplowany z bohaterem, a pod koniec lektury wydaje mu się, że wie o nim wszystko. Tak jest w przypadku biografii Kurczaba o taniosensacyjnym, szeleszczącym i trochę żałosnym  tytule Kurczab. Szpej, szpada i tajemnice. A gdyby ktoś nie zrozumiał, o czym pozycja jest, dodano jeszcze dopisek: Niezwykłe życie Janusza Kurczaba. Bo przecież gdyby miała tytuł „Janusz Kurczab. Biografia”, to według państwa z działu promocji (chyba) mogłaby się nie sprzedać.

Januszowi Kurczabowi biografia się należała. Był wybitnym szermierzem i wspinaczem, znawcą gór, autorem licznych publikacji,  miał jednak pecha, i to na wielu poziomach. Z powodów zupełnie od niego niezależnych jego himalajska kariera nie potoczyła się tak, jak by chciał, kierował wyprawami, lecz nie został drugim Zawadą, został za to trochę zapomniany, a największym i finałowym pechem jest to, że do pisania jego biografii zabrali się panowie Fusek i Porębski, którzy zdecydowanie nie popisali się przy książce o lekarzach w górach (o GOPR-ze nie czytałam), siejąc w niej błędy i goniąc za sensacją. Tu nie jest lepiej. Bo i oni mieli pecha: nie był bowiem Kurczab człowiekiem przygody i awantury, był raczej skrupulatnym kronikarzem. Dlatego z jego życiorysu wyciągnąć da się niewiele. Tak było i w przypadku Artura Hajzera, lecz autorowi jego biografii, Bartkowi Dobrochowi, udało się, zbudować wokół postaci Słonia doskonałą opowieść o polskim środowisku wspinaczkowym i o Polsce w czasach raczkującego kapitalizmu. Autorom książki o Kurczabie się to nie udało – zabrakło talentu, koncepcji i reporterskiej skrupulatności.

 Tak, Kurczaba czyta się szybko, język jest żywy, sprawny, bo Jerzy Fusek pisze nienajgorzej. Przy pisaniu biografii jednak trzeba mieć jeszcze warsztat, wiedzę i uważność, tymczasem opowieść o Januszu utkana jest z domniemań i przypuszczeń, z dywagacji w stylu: „czy myśleli wtedy o”…, czy czuł wtedy”… i bredzenia rozmówców –  na przykład Ryszarda Gajewskiego, który, jak piszą sami autorzy, myli imiona i fakty, w dodatku to, co opowiada, jest niesmaczne i niepotrzebne,  jednak dlaczego nie zacytować jego wypowiedzi, skoro można umaić narrację tanią sensacyjką?

Opowieść jest również egzaltowana, a egzaltacja często prowadzi do nadużyć i ubarwień. W tej  książce wszyscy, szczególnie polscy wspinacze, są wspaniali, pierwsi, pionierscy, odnosili niesamowite sukcesy, zapisują się w annałach, przechodzą do historii – choć umówmy się, gdy nie chodzi o himalaizm, sukcesy polskich wspinaczy, np. w Alpach, na tle osiągnięć wspinaczy zachodnich były dość przeciętne, a wielkie tylko na polską miarę. Co nie przeszkadza autorom porównywać Kurczaba do jego idola Waltera Bonattiego. Naprawdę? Piszą również, że Bonatti strzegł swojej prywatności, Janusz także – dlaczego więc wywlekają intymne szczegóły z jego życia?

Autorzy porównują Kurczaba także do… Wojciecha Kurtyki, można nawet wywnioskować, że uznają go za prekursora stylu alpejskiego. „Wchodząc samotnie na siedmiotysięczny szczyt w pobliżu Shispare [Ghenta Peak], zapisał się [Kurczab] w annałach jako jeden z prekursorów solowej wspinaczki w górach najwyższych”. Naprawdę? Mimo że potem nie zdobył samotnie żadnej dużej góry? A jego wejściu do stylu alpejskiego było bardzo, bardzo daleko.

Zaznaczają, że Kurczab nieszczególnie interesował się polityką, co nie przeszkadzam im wyrażać, z lekko maniackim uporem, swoich własnych poglądów politycznych i wciskać polityczne wątki zupełnie nieistotne dla kontekstu i sensu całości.

Janusz Kurczab był gejem, dawniej o takich kwestiach nie mówiono, nie było coming outów, jednak w środowisku wspinaczkowym traktowano orientację Janusza niesensacyjnie, nikt się nie dziwił i nie analizował, choć oczywiście ten i ów rzucił w kuluarach jakiś żarcik. Wiele osób w ogóle o tym nie wiedziało, a gdy się dowiedziały, nie chciały uwierzyć. Dziś czyjaś orientacja seksualna nie jest cechą, którą szczególnie się podkreśla, nie jest powodem plotkarskiego wzmożenia. Panowie Fusek i Porębski jakby tego nie zauważyli i piszą o tej kwestii, dziadersko puszczając oko i trochę za dużo.

Powinnam pisać o autorze, nie autorach, bo, jak powiedzieli sami panowie, pisał Fusek, a Porębski zbierał fakty (jak to jest, że ten pan podczepia się pod niemal wszystkie górskie książki Agory, nie ma pojęcia). Niestety, nie wyszło. Bo aby być dobrym researcherem (i autorem), pracować ze źródłami, trzeba mieć wiedzę, warsztat i uważność. Trzeba umieć je interpretować i selekcjonować, a decyzja, które wykorzystać, a które nie, wymaga inteligencji, namysłu i delikatności.

Wiedza: panowie często podkreślają, że są zakolegowani ze środowiskiem górskim, są nawet jego częścią, mają znajomości. Dlatego żałosnym wydaje się np. wyznanie, że mieli problemy z odszukaniem Zofii Kliszko. No cóż, gdyby spędzili choć parę dni w schronisku przy Morskim Oku, takich problemów by nie mieli. Gdyby choć otarli się o góry i ludzi gór, nie popełniliby tak żenujących błędów. Ich lista na końcu. Wszystko mógłby naprawić konsultant – nie było. A może redaktor? Nie pomógł. No to może rozgarnięty korektor? Też nie.

Czy jednak, aby napisać biografię człowieka gór, trzeba być „ze środowiska”?. Nie. O czym świadczą książki Anny Kamińskiej, Elżbiety Sieradzińskiej, Kortki i Pietraszewskiego czy Bartka Dobrocha (on trochę jest). Trzeba być po prostu dobrym i inteligentnym autorem/dziennikarzem, znać swój fach i granice. W przypadku ich książek, choć można mieć do nich zastrzeżenia, nie odnosimy wrażenia, że zostały przekroczone jakieś granice, mamy za to do czynienia z fachową robotą, bo ci państwo, obok kultury osobistej i delikatności, mają:

Warsztat, czyli umiejętność interpretacji źródeł, a przede wszystkim wiedzę, że każdy fakt i detal należy sprawdzić, nawet jeśli jest to tylko nazwa, którą wymienią tylko raz.

Uważność – to namysł nad tym, co ujawniać, a czego nie. Pisząc książkę, panowie korzystali (między innymi) z archiwum Kurczaba, które pozyskali (nie wiadomo dokładnie jaką drogą) od jego znajomego. Takie archiwum powinno trafić do Muzeum Sportu i Turystyki czy Biblioteki Górskiej i zostać skrupulatnie i fachowo opracowane, a teraz nie wiadomo, co się z nim stanie. I tu dochodzimy do rzeczy najbardziej bulwersującej: były w nim listy Wandy Rutkiewicz do Janusza – z jakichś powodów przechował je, lecz nie ujawniał. Młoda Wanda darzyła go afektem, który, ze zrozumiałych względów, nie mógł zostać odwzajemniony,  o czym w środowisku było wiadomo. Zresztą bliscy i dalsi jej ludzie wiedzieli o Wandzie różne rzeczy, byli świadkami różnych słów i sytuacji (nie mam tu na myśli niczego zdrożnego czy bulwersującego), nie opowiadają o tym jednak na lewo i prawo, bo to czasem sprawy bardzo intymne. Tak jak intymne są listy Wandy do Kurczaba. Nie, nie są bulwersujące, nie mają zabarwienia erotycznego, a jednak są… po prostu osobiste. Czy Wanda chciałby, by je upubliczniono? Czy chciałaby, by o jej młodzieńczych rozterkach, nadziejach i rozczarowaniach dowiedział się cały świat? Czy autorzy książki mieli prawo władować się w ubłoconych buciorach do jej życia? Zdecydowanie nie. Gdyby okazało się, że boski Kukuczka miał kochankę lub pisał donosy na kolegów (nie miał i nie pisał), natychmiast wkroczyłaby jego żona i synowie i intymne czy zawstydzające materiały nie ujrzałyby światła dziennego. Wanda takich obrońców nie ma.

Być może w mojej ocenie tej pozycji nie jestem obiektywna. Nie cenię Porębskiego ani jako twórcy filmów (nie ja jedna zresztą), ani jako autora, trudno mi też zapomnieć jego co najmniej niestosowne wypowiedzi na mój temat (niestety nie miałam zwyczaju robienia zrzutów z ekranu, jednak błędy to błędy. Niezależnie od tego, kto je popełnia. Bo nie wiem, czy wiecie, że zabawa polega na tym, iż w biografii czy reportażu fakty to podstawa. Panowie autorzy i pan redaktor najwyraźniej tego nie wiedzą.

Oto niektóre błędy (pewnie jest ich więcej):

–  To nie Ryszard Kowalewski był współautorem książki Na szczytach Himalajów, a Zbigniew Kowalewski. Ryszard to wspinacz i malarz.

– Autorzy napisali, że nity w Tatrach po raz pierwszy zostały użyte przez Jana Długosza na „Wariancie R” na Mnichu, tymczasem stało się to parę miesięcy wcześniej na Kazalnicy. Pisze o tym sam Kurczab w książce Najpiękniejsze szczyty tatrzańskie:  „1955 – pn.-wsch. Ściany Kazalnicy; pierwsze wejście lewą depresją i pierwsze użycie nitów w Tatrach Wysokich. Jan Długosz i Czesław Momatiuk”.

– I jeszcze o Długoszu: „Zlekceważył  zasady bezpieczeństwa, bo chciał się popisać przed żołnierzami oddziałów desantowych, których szkolił”. To nadużycie. Był po prostu instruktorem, nadzorował kursantów i nie było potrzeby, by asekurował się na grani. Przeczytałam różne źródła na ten temat i w żadnym nie było mowy o popisywaniu się. Ale może coś przeoczyłam.

Kurczab w 1972 roku nie wszedł na Noszak (i nigdy potem). Przeszedł  jego ścianę zachodnią, lecz na wierzchołek nie dotarł.

– Nie zadni Kościelec, a Zadni Kościelec.

– Ojciec Zofii Kliszko – tej, której autorzy nie mogli odnaleźć –  działacz polityczny, miał na imię Zenon, a nie Józef.

– Marian Kata, a nie Klata. Kurczab na wspinaniu.pl pisze: „Następnego dnia miała do nas dołączyć pozostała trójka – Marian Kata, Kazimierz Liszka i Jacek Poręba. W nocy jednak zasypał nas świeży opad śniegu i więcej nic nie zdziałaliśmy”.

– Na wspinaczkę na Cima Scotoni Kurczab wybrał się z Katą, Liszką i Mrozem, a pod zdjęciem jest podpis: „Ranek po pierwszym biwaku na Cima Scotoni, droga wyceniania na VI+. Janusz Kurczab kontaktuje się ze schroniskiem Lagazuoi, relacjonując pierwszy dzień wspinaczki. Obok Maciej Popko, w tle Tadeusz Piotrowski porządkuje sprzęt”.

– Rene Desmaison walczył na Filarze Walkera. Do wierzchołka zabrakło mu 100 metrów, z tym że filar jest na Grandes Jorasses, a nie na Mont Blanc.

 – na stronie 352 widnieje zdjęcie, na którym są Andrzej Zawada, Wanda Rutkiewicz, Janusz Kurczab i dwie osoby NN. No cóż, dwaj panowie NN to Peter Boardman i Wiktor Ostrowski. Zdjęcie można bez trudu znaleźć internecie. Jest prawidłowo podpisane. Zresztą każdy, kto choć trochę interesuje się historią wspinania wie, jak wyglądali Boardman i Ostrowski.

 – Panowie piszą, że Kurczab był w Hongkongu, na Filipinach i Tajwanie, gdzie chodził po górach i handlował. Towarzyszący mu kolega (nazwisko znane redakcji) zapewnia, że ani chodzenia po górach, ani handlu nie było.

– Zbigniew Uchnast zwrócił na Fb uwagę: „Autorzy piszą, że Janusz Kurczab w 1990 roku pojechał do Czarnej Góry na spotkanie czytelników pisma Alka Lwowa „Góry i Alpinizm” – pismo ukazywało się od 1994 roku, a pierwsze spotkanie w schronisku pod Śnieżnikiem odbyło się w 1995 roku”.

*

Na wypadek, gdyby ktoś jednak pomyślał, że się czepiam, przytaczam wpis Wojciecha Święcickiego, kolegi Kurczba, instruktora wspinania i byłego prezesa Polskiego Związku Alpinizmu, na forum Wspinania.pl:

„Książkę z początku czyta się dobrze, autorzy bez wątpienia potrafią pisać. Niestety dość
szybko przychodzą wątpliwości czy informatorzy autorów wszystko dobrze im przekazali,
albo czy autorzy dobrze zrozumieli to, co usłyszeli. Niektóre wątki są nadmiernie eksploatowane, inne znów pomijane. Przyjmuję za dobra monetę, choć nie bez oporów, że autorzy mają prawo do dowolnego doboru materiału. Niestety, w warstwie faktograficznej takiej dowolności nie można już zaakceptować. Autorzy mylą nazwiska, ksywki, daty, wydarzenia, popełniają rażące błędy w pisowni nazw, zwłaszcza francuskich. Można na obronę powiedzieć, że przy imponującej ilości przytaczanych faktów takie błędy zawsze się zdarzają, ale też jest faktem, że większości błędów można łatwo uniknąć, dając komuś zorientowanemu rękopis do przeczytania. Najwyraźniej takiej osoby nie szukano albo nie znaleziono”.

*

Czy to, co piszę, ma znaczenie? Czy autorzy dokonają poprawek i przeproszą? Czy wydawnictwo zaprosi konsultanta, załączy erratę, zrobi dodruk i przeprosi? Nie. Czy po tej recenzji ktoś zdecyduje, że nie kupi książki? Nie. Nic się nie zmieni. Panowie nadal będą się bezrefleksyjnie pysznić na spotkaniach autorskich. A dziennikarze „Wyborczej” wydawanej przez Agorę napiszą, że biografia Kurczaba wydana przez Agorę jest świetna. Bo takie pojęcia jak „rzetelność” i „wstyd” już chyba jakiś czas temu wyszły z obiegu. Zastąpiły je „hucpa”, „promocja”, „bylejakość” i „lans”. A Wy, Czytelnicy, dajecie się nabierać.

Beata Słama

Wojciech Fusek, Jerzy Porębski, Kurczab. Szpej, szpada i tajemnice, Agora, Warszawa 2023.

 

 

Kategorie: Książki

2 komentarze

bD · 13 lutego 2024 o 10:47

O ile dobrze zapamiętałem jakąś grafomańską książkę „górską”, którą czytałem ze 40 lat temu, było również środowisko Kosynierów – wrocławskich grotołazów skupionych wokół Ferenia.

    GDK · 19 kwietnia 2024 o 14:55

    Dzięki, poprawię 🙂

Leave a Reply