HIMALAJE GŁUPOTY, HINDUKUSZE LANSU

Jeśli ktoś z Was nie śledzi uważnie sytuacji politycznej, nie czyta newsów i nie przegląda komentarzy pod nimi, a jednak skusił i przewinął na dół strony, by zobaczyć, co ludzie piszą pod licznymi i coraz to nowymi doniesieniami o Nandze, może być w szoku. Dawno bowiem głosu nie zabrało tylu kretynów i zwykłych sukinsynów.

Bo, jak napisał Kapuściński: wybitne jednostki mają pecha, ponieważ budzą zainteresowanie miernot. Czy jakoś tak.

Być może tacy komentatorzy byli zawsze, ale kiedyś siedzieli w śmierdzących mieszkankach na blokowiskach, frustrację i niedowartościowanie zapijali niewyszukanymi alkoholami, a wyładowywali się, pisząc na ścianach klatek schodowych i kibli albo kopiąc kota sąsiada.

Marian spod Radomia żywi się chipsami, wypala trzy paczki dziennie, a wieczorem obala sześć piw. Zapycha sobie tętnice i pewnie wykituje na zawał albo wylew. Jeździ po pijaku na stację benzynową po browara, więc pewnie rozwali się na drzewie. Wwozi się fasiągiem do Moka, bo na nogach nie da rady, ale generalnie wiedzie żywot spokojny i bez elementów ryzyka. Przynajmniej w swoim pojęciu.

Niestety dostał do ręki doskonałe narzędzie – internet.  

Dlatego śmiało ocenia tych, którzy ryzykują, mają marzenia,  robią coś, co wymyka się wszelkim kategoriom, które może objąć swoim niemrawym. Bo internet niestety jest dla wszystkich.

Marianowie wypowiadają się oczywiście anonimowo. Ale za to autorytatywnie, prawie zawsze niegramatycznie i nieortograficznie. Troszczą się o budżet państwa i dzieci himalaistów. 

Trochę na te posty popatrywałyśmy, ale szybko przestałyśmy. Miałyśmy bowiem ochotę odpowiedzieć na każdy z nich bluzgiem. Bo tłumaczenie na nic się zda.

Na szczęście nie jesteśmy zalogowane na żadnym portalu informacyjnym.

Jeśli jednak sądziłyśmy, że plugastwo i skretynienie osiągnęło apogeum, byłyśmy w mylnym błędzie. Kretyni bowiem dopiero się rozkręcali, dopiero umieszczali w bloczkach startowych nogi obute w rozdeptane klapki Kubota. Popełniłyśmy błąd i rzuciłyśmy okiem na to, co wypisują pod postami informującymi o zbiórce pieniędzy dla rodziny Tomka, a przede wszystkim dla dzieci.  

Będziemy dla Was miłe i nie zacytujemy.

Oczywiście żadna z wypowiadających się osób nie wpłaciła na rodzinę Tomka ani grosza (na WOŚP pewnie też nie). Nie ma zresztą obowiązku. (Nikt nie ma obowiązku). Co nie przeszkadza im wypowiadać się na temat naszych pieniędzy, Waszych pieniędzy i tego, na co je przeznaczamy.

Właściwie to się nie dziwimy, bo Lem napisał, że gdyby nie internet, nie wiedziałby, że na świecie jest tylu idiotów. Czy jakoś tak.

Ale dlaczego nie wytrzymali koledzy ze środowiska?

Ponieważ jednak przewyższają poziomem gawiedź, poszli nie w hejt, a w lans. Zupełni jak uczniowie podstawówki, podskakujący i wykrzykujący: „Proszę pani, i ja! I ja! Ja też jestem/byłem himalaistą, ja wiem, ja mam zdanie, ja wam powiem, jak było naprawdę!”.

Bogusław Kowalski, instruktor alpinizmu PZA, biegły sądowy ds. BHP i wspinaczki oraz były szef Komisji Bezpieczeństwa PZA, „krytyk” literacki, felietonista, generalnie spec od wszystkiego, bywalec festiwalowych estrad, wyskoczył z analizą sytuacji dokonanej na podstawie doniesień prasowych i wyszło mu, że:  „Aklimatyzacja przed atakiem szczytowym była niedostateczna. Działalność górska odbywała się bez żadnego wsparcia i bez zabezpieczenia w razie niesprzyjających warunków”.

A jakie wsparcie „w razie niesprzyjających warunków” miał Kurtyka i Schauer na Świetlistej Ścianie?  A Houlding czy Raganowicz w polarnych lodach? Jak zabezpieczali swój ewentualny wycof Ueli Steck czy Tomas Huber? Czy styl alpejski zakłada jakiekolwiek wsparcie? (Aha, jeden z forumowiczów na wspinaniu.pl zapolemizował, że to nie był styl alpejski. Jakby teraz miało to jakiekolwiek znaczenie).

Fot. Beata Słama

Wspinaczka jawi się obecnie jako jeden z ostatnich bastionów wolności nieskrępowanej zasadami bezpieczeństwa. Nie chodzi w niej jednak o to, by bezmyślnie narażać życie, lecz by podejmować świadomą decyzję, czy działamy w oparciu o zasady bezpieczeństwa, czy też z pełną świadomością konsekwencji decydujemy się je do pewnego stopnia ignorować. W każdym przypadku (pomijając zaniedbywalne statystycznie manifestacje ewidentnej głupoty) jest to przemyślana decyzja i ewentualna analiza jest stosowna i potrzebna wówczas, gdy zawiedzie atestowany sprzęt – a więc nie w przypadku zespołu Mackiewicz – Revol, który postanowił atakować „na dziko”.

Marcin Miotk, który wszedł bez tlenu na Everest (i który w swoim dossier odnotował, że zdobył też Kili i Blanca, hmm…) pochylił się ckliwie nad losem osieroconych dzieci:

Wiem, że jest to trudne, bo to pasja, ale czy koniecznie trzeba to ryzyko tak podnosić, aby w dwójkę bez zespołu zabezpieczającego atakować ośmiotysięcznik zimą. Czy to jest więcej warte niż uśmiech dziecka czekającego na tatę w domu? Dla mnie pytanie retoryczne. Ja nie chcę takich bohaterów co osierocają dzieci, a w szczególności takich co nie pomyśleli przed wyprawą , że mogą nie wrócić i nawet nie wykupili ubezpieczenia (nie mam na myśli Tomka bo nie wiem jak było ‒ piszę ogólnie)”.

Skoro nie wie, jak było, to po co pisze?  Skoro nie ma na myśli Tomka, to po co zabiera głos w kontekście Tomka? Nie wie, jaka była umowa między Czapkinsem i jego żoną… Kukuczka, gdy zabił się własne życzenie na Lhotse, też miał dzieci. Czy Marcin Miotk również wtedy się oburzał? (Chyba był za mały…). Czy ktokolwiek Kukuczkę potępiał? Może Marcin Miotk założył rodzinę i stąd u niego wzmożenie troski rodzicielskiej? No, ale  przecież nikt nie każe mu się wspinać.

Powoływanie się na aspekt rodzicielstwa jest zresztą stałym punktem tego rodzaju dywagacji. Zupełnie tak, jakby człowiek, gdy tylko zostaje rodzicem, zmuszony był odłożyć wszelkie plany, marzenia i aspiracje na „wielkie nigdy”. Czyżby świat stał otworem wyłącznie dla singli i niebieskich ptaków, a jedyną drogą życiową rodziców jest korporacja i kredyt mieszkaniowy?

Krzysztof Łoziński z kolei zabrał głos po to, by zamknąć usta hejterom. Był to głos rozsądku, trudno zaprzeczyć, lecz my odnosimy wrażenie, że chciał rozniecić na nowo dawno wygasły płomyk swojej wspinaczkowej chwały, przypomnieć, że on też przecież jest/był wspinaczem.

Ryszardowi Gajewskiemu wydaje się, że kogoś interesuje jego opinia, szybko więc podał w wątpliwość to, że Tomek i Eli weszli na szczyt. Oznajmił, że jeśli przeczyta raport, to wyda wyrok, oceni i orzeknie. Zupełnie jakby zapomniał, że w środowisku wspinaczkowym słowo to słowo. Wierzymy naszym kolegom. Dopóki ktoś nie przedstawi dowodów, że skłamali. A kłamie się w tym środowisku bardzo rzadko i upadek kłamczuchów jest zawsze bardzo spektakularny.

Eli leży w szpitalu naszpikowana lekami, półprzytomna, ogłupiała, po strasznej traumie. Nie wie, czy wyjdzie z tej historii cało. Musiała dokonać nieprawdopodobnego wyboru: ratować siebie i zostawić Tomka na pewną śmierć czy umrzeć razem z nim. Schodziła w ciemność, zsuwała się, zjeżdżała, brnęła, na czworakach, czołgając się…  i nie wiedziała, co czeka ją na końcu tej męki, czy ktoś spieszy z pomocą. Coś jej się wydawało, zwidywało, majaczyło… Może nawet nie jest w stanie odtworzyć dokładnie przebiegu wypadków. 

Ryszard Gajewski, który już nie wejdzie na żadną wysoką górę i który żyje w poczuciu, że jest dla kogoś autorytetem, z iście partyjno-rządzącą gorliwością zarzuca Elizabeth kłamstwo. Wydawać by się mogło, że nagadał się przy okazji Broad Peaku. Ale sławy nigdy za wiele, prawda? A zawsze znajdzie się jakiś dziennikarz, który podetknie mikrofon.

Jerzy Natkański oznajmił skromnie, że Urubko i Bielecki wcale nie są bohaterami, bo tak zachowałby się każdy wspinacz.

Chyba jednak nie każdy.

Nie bez powodu z takim uznaniem spotkało się to, co zrobili Piotrkowie ‒ Morawski i Pustelnik (uratowali tybetańskiego himalaistę).

Głośno było o akcji piętnastu wspinaczy z różnych krajów (w tym Roberta Szymczaka), którzy pospieszyli na ratunek Iñakiemu Ochoi konającemu na stokach Annapurny. Nie zdążyli.

Nie bez powodu trzech naszych wspinaczy, w tym obecny teraz pod K2 Marek Chmielarski, otrzymało w 2015 roku nagrodę Fair Play Polskiego Komitetu Olimpijskiego za uratowanie himalaisty z Tajwanu.

Nie bez powodu bulwersują nas opowieści o ludziach zostawionych na śmierć po drodze na ośmiotysięczne szczyty.

Nie bez powodu dyskutowało się bez końca o tym, co zdarzyło się na Broad Peaku…

Czasy się zmieniły, zmieniło się też wspinanie i nic już nie jest oczywiste.

Paweł Michalski zauważył, że Tomek i Eli byli na szczycie bardzo późno. Pewnie tak. Ale może uznali, że jeśli nie teraz, to nigdy. Że muszą spróbować, skoro zaszli tak wysoko, że może zdążą, że może wreszcie się uda, że…

Paweł przecież wie, jak działa się na paru tysiącach, i że tam przewodnikiem nie zawsze jest zdrowy rozsądek.

Lino Lacedelli i Achille Compagnioni stanęli na szczycie K2 o 18.00…

Można też jednak wypowiadać się taktownie i z szacunkiem. Zachowując umiar i dobry smak.

Piotr Pustelnik:

Tomasz Mackiewicz nie lubił żadnych zasad, zasady go po prostu nie obowiązywały. Robił tak, jak chciał, i tyle. Ja to szanuję, ale liną bym się z nim nie związał”.

Janusz Majer:

„Tomek Mackiewicz nie był wspinaczem [chyba jednak był], nie miał profesjonalnego zaplecza [a co to właściwie jest?], ale miał wielkie marzenie: chciał zdobyć Nanga Parbat zimą! Przyszło mu za to zapłacić potworną cenę. To była jego decyzja i apeluję do wszystkich, żeby ją uszanować”.

Głos zabrał także Krzysztof Starnawski, ratownik TOPR, znany skądinąd ze swej nieprzejednanej postawy wobec moralnej degrengolady środowiska nurkowego, a jeszcze lepiej z szalonych eskapad w mroki najgłębszych zalanych jaskiń świata. Mimo iż wielokrotnie przyznawał, że pasji nie sposób pogodzić z rodziną, zdobył się na słowa uznania dla (pozytywnie rozumianego) szaleństwa Czapkinsa i zaapelował do innych o przyjęcie tej samej postawy, dodając przy tym:

„Nikt z nas nie zakłada, że zginie. Przeciwnie, robimy wszystko, by przeżyć, tym bardziej, że z powodu pasji niejednokrotnie bardziej kochamy życie, widzimy w nim głębszy sens”.

Nie odmawiamy nikomu prawa do własnego zdania. Ani do jego wyrażania.

Ale czy naprawdę nie można poczekać, aż kurz bitewny opadnie, czas upłynie, złapiemy dystans, zdobędziemy więcej informacji, przemyślimy, przegadamy…

Panowie „eksperci” i eksperci, zanim cokolwiek napiszecie i powiecie, spróbujcie wyobrazić sobie kruchą Elizabeth na szpitalnym łóżku. Wygrała najstraszniejszą walkę, musi odbudować swój świat, znów zacząć żyć, a wy na pewno jej w tym swoim gadaniem nie pomagacie.

Spróbujcie wyobrazić sobie, co przeżywają bliscy Tomka i jego przyjaciele. Przed nimi ciężki czas żałoby. Tym cięższy, że nigdy tak do końca nie uwierzą w jego śmierć, bo nie mogli go pochować.

Nie wy jesteście teraz najważniejsi. Więc po prostu przestańcie.

GDK

 

Kategorie: Felietony

0 komentarzy

Leave a Reply