SKI POD GÓRKĘ
Można by powiedzieć, że lepiej niech chodzą, niż mieliby stać pod kioskiem i pić piwo.
Można by powiedzieć, że lepiej niech ruszą tyłki, zamiast tkwić przez telewizorem czy komputerem.
Ale…
Przyznaję, dawno nie byłam w górach zimą akurat w tym miejscu, dlatego to, co zobaczyłam, schodząc przez Skupniów Upłaz, nieco mnie zaszokowało.
Oto bowiem ciągnął Upłazem sznur skiturowców. Większość wyglądała tak, że dywagowałam, w jaki sposób dostaną się na dół, ponieważ nie sprawiali wrażenia, że potrafią złapać się orczyka, a potem zjechać z oślej łączki, a do wyboru mieli niezjeżdżalny dla nich Upłaz, niezjeżdżalną Jaworzynkę, nieprzetartą nartostradę oraz drogę do Brzezin z koleinami. Podejrzewam, że zjechanie kawałek na Halę to był ich największy wyczyn i najstraszniejsza przygoda.
I można by rozkręcić niezły biznes, zwożąc ich autem, gdy już podejdą.
Nie wyglądali też na osoby, które dadzą radę dotrzeć do dolnej stacji wyciągu, a co dopiero na szczyt Kasprowego.
Wyciąg zresztą nie działał.
Na szczęście pod wieczór nie ukazały się informacje o licznych narciarskich wypadkach, co uznać można za cud.
Z jakiegoś powodu wszyscy mieli bardzo ponure miny.
Turyści piesi szli wesoło i cieszyli się ładną pogodą, mówili „dzień dobry” i zagadywali. Skiturowcy nie.
I nie jest to tylko moja obserwacja, przysięgam: z jakiegoś powodu osoba na nartach z fokami ma minę ponurą lub wyrażającą wyższość.
W przypadku Upłazu tę ponurość rozumiem: zapewne już po kilkunastu minutach zorientowali się, że łatwiej byłoby dostać się na Halę piechotą, bo to i szybciej, i człowiek się tak nie umorduje, ale nikt im o tym nie powiedział. A może nawet właściciel wypożyczalni twierdził, że bez nart tam dostać się nie da?
Ale wyższość?
Ludzie na turach z wypożyczalni wyglądają tak, jakby sam fakt przypięcia nart czynił ich lepszymi, plasował w jakiejś elicie i uwznioślał. Dlaczego? Bo na turach chodzą celebryci?
Ludzie na własnych turach też nie wyglądali przyjaźnie i szczęśliwie.
A czymże właściwie jest ten skituring i skialpinizm?
Według mnie to wędrowanie po górach na nartach na ogół tam, gdzie z buta się nie da, w poszukiwaniu epickich zjazdów i wspaniałych przygód. Tak więc ci wszyscy ponurzy i zmęczeni państwo nie są skialpinistami i skiturowcami, lecz osobami podchodzącymi na nartach pod górkę (OPNNPG).
Wyjaśnijmy coś sobie: podchodzenie na Goryczkową na nartach to nie jest skialpinizm. Nie jest to również wycieczka skiturowa. To jest chodzenie pod górkę na nartach.
Podchodzenie na Kondratową to nie jest wyrypa. Choć może dla celebrytów i narciarzy z wypożyczalni tak.
Przecież każdy ma swój Everest i takie tam.
Na przykład narciarscy praojcowie, taki Zaruski czy Karłowicz, z konieczności od razu byli skialpinistami. Najprawdziwszymi. Z braku wyciągów, i dlatego że kochali wędrować.
Czy ktoś dziś urządza wyrypy? Przemierzone na nartach kilometry i noce pod gwiazdami? (No, tu mnie trochę poniosło, bo w TPN chyba nie można nocować pod gwiazdami).
Pewien mój kolega przewodnik wyznał, że gdy wchodzi z klientami na Kasprowy, to zjeżdżają kolejką, bo klienci na tak „trudnej” trasie sobie nie poradzą.
Nie jestem wybitną narciarką (dzieci mówią, że jeżdżę jak Robocop), nie mam na koncie epickich zjazdów (no, może ze dwa), za to sporo dziwnych przygód i wędrówek.
A ze skiturami zetknęłam się na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy mieszkałam na Hali i tury nie były wtedy szpanem i powodem do wywyższania się, a rzadkością, dla nas czymś, co ułatwiało życie – na turach podchodziło się z zakupami, gdy nie jeździła kolejka, łaziło na nich na spacery i wycieczki, niekoniecznie po wyniosłych graniach, po prostu tam, gdzie oczy poniosły. Albo po śladach wilka.
Na początku narty skiturowe w Zakopanem miało tylko kilka osób, a na pewno Piotr Malinowski, który śmigał na nich – w opływowym kombinezonie z lycry w różowawe mazy – na Kasprowy i bił własne rekordy. Kiedyś, gdy wysiedliśmy na górze z kolejki, niemal się z nim zderzyliśmy, a on wysapał: „Trzydzieści siedem”.
Sądziliśmy, że podał nam swoją temperaturę, a to był czas wbiegnięcia na Kasprowy skądś tam.
Sprzęt się miało, gdy przywiózł ktoś z zagranicy. Nie pamiętam już, jak weszłam w posiadanie wiązań silveretta, ciężkich i z paskiem zamiast skistoperów, miałam je jednak przykręcone do normalnych nart.
Butów nie można było w Polsce kupić. A ponieważ strasznie już chciałam tego spróbować, pewnego dnia wyruszyłam w zwykłych koflachach.
Szło się wspaniale. Lekko i szybko.
Lecz jeśli ktoś sądzi, że koflachy to buty sztywne, jest w mylnym błędzie. Nie wiem, jakim cudem zjechałam w nich nartostradą z Hali i nie połamałam nóg w kostkach.
Potem koleżanka przywiozła mi z Włoch buty San Marco. Fioletowe i strasznie niezgrabne. No, ale były.
Następnie rzucili w zakopiańskim Alpinsporcie raichle, o klasę lepsze, tyle że ciężkie, ale jeździło w nich pół Zakopanego, bo cena była korzystna.
I blizzardy toury. Ten zestaw mam do dziś, ale to chyba obciach się w tym pokazać.
Czas lekkich butów i lekkich nart nastał dla mnie o wiele później.
Długo na skiturach chodziła umiarkowana liczba osób. Sami swoi. Aż tu nagle zaczęło się pojawiać coraz więcej ponurych pań i panów ciągnących głównie na Goryczkową i Kondratową, przekonanych, że są skiturowcami.
(Nie mówię tu oczywiście o tych, którzy wyskakują na krótką przebieżkę dla podtrzymania formy).
A teraz covid, za granicę się nie jeździ, więc państwa podchodzących pod górkę na nartach jest bez liku.
I są jednodniowe szkolenia skiturowe. Akurat na tyle długie, by nauczyć się przyklejania fok.
I weekendowe. Przyklejanie z odklejaniem.
Bo przecież nie teoria Muntera, przekroje śniegu, hamowanie czekanem i nauka nawigacji.
A jeśli już, to very short.
Niezły się więc biznes rozkręcił.
No i stylówka.
Na nieszczęsnym Upłazie w tej kwestii panował fristajl, jakby na te skitury wzięto ludzi z ulicy.
Były więc nawet palta i liski.
Kiedyś chodziło się w byle czym. No bo i w sklepach było byle co.
A teraz to ja nie wiem, w co mam się ubrać.
Czy spodnie z Alpinusa są jeszcze okej czy to już zabytek?
Nosić się obszernie czy obciśle?
Wyglądać jak wyczynowiec, fristajlowiec czy snołbordzista?
A może jak praojciec, z nartami obwiązanymi sznurkiem, zamiast fok, i nasmarowanymi olejem spod sardynek?
Czy na kolorowo ubierają się tylko przewodnicy IVBV i inni instruktorzy i wobec tego lepiej uderzyć w egzystencjalną nonszalancką czerń?
Niezależnie od ałtfitu, nie wolno zapomnieć o selfi!
Trochę to brzmi jak „za moich czasów”… Lecz nie tylko ja mam takie refleksje. Młodsi też.
I tak się zastanawiam, czy wszystko w naszym kraju musi zamienić się w groteskę? A może to tendencja ogólnoświatowa i znak czasów?
A może jednak niech chodzą na tych turach, zamiast pić wódkę czy coś?
(bs)
(Fot. Andrzej Zieliński)
4 komentarze
Michał Pietrzak · 28 lutego 2021 o 19:05
Uchachałem się do łez.
Najpierw kompleksy własne: niestety koledzy, którzy jeździli na nartach od zawsze, lata temu ocierali się o GOPR spowodowali, że uważam, że by skitury miały sens trzeba być conajmniej bardzo dobrym narciarzem. I cały czas tak uważam.
(Kilka lat temu hyłem na narciarskiej imprezie, gdzie byli żołnierze z kompanii zwiadu Brygady Strzelców Podhalańskich. To fachowcy dużej klasy. Standard umiejętności to zjazd na nartach przez las w pełnym oporządzeniu – RKM potrafi przeszkadzać. Ktoś zainteresowany skiturową technologią podpytywał ile trzeba umieć by tak jeździć. Z uśmiechem odpowiedzieli, że dwa sezony na wyciągu to za mało…)
W dzieciństwie starano się zrobić ze mnie narciarza. Kolejka do orczyka, mnie zniechęciała, wybrałem narty biegowe. Od tych sportowych po te XCD, czyli już całkiem, całkiem masywne. Z Hali do Kuźnic natostradą zjadę. Czasem dla podtrzymania nawyków jeżdżę na nich „na boisku” wywołując umiarkowany popłoch: czapka z pomponem, anorak – kangurka – skórzaki – stylówa powinna być…. Takie to narciarsto beskidzkie leśno – krzaczaste uprawiam.
Kariera „skituru” to moim zdaniem następujące przyczyny:
1. Rosnąca liczba ludzi, którzy chcą na tym zarobić i z tego żyć.
2. Następstwo 30 lat zmian cywilizacyjnych w kraju. Przed wojną, za komuny narciarstwo było elitarne, przede wszystkim inteligenckie i dla zamożnych (wyjątek komuna i górnicy, ale ci byli w wielu aspektach krezusami). W latach 90-tych tak było dalej. A potem? Wzrost zamożności doprowadził do sytuacji, że na stoku w Dolomitach spotykał się firmowy „managment” ze „zwykłym handlowcem” . Potrzebne było podniesienie poprzeczki. Skitur to segment „premium” . Pozwala się czuć lepszym od tłuszczy od karkówki „z gryla” i browara. My bierzemy się za bary z dziką naturą. No i łączy nas tajemnica klejenia fok.
3. Małość gór na duży kraj. Ludzka masa nie ma się gdzie rozpuścić. No i odruchy stadne: Rysy, Giewont, Orla, Babia Góta, skitury w Tatrach.
To akurat cenię. W Białej Wodzie pusto, w dol. Wielkiej Roztoki pusto…..
Pozdrowienia
Pim
GDK · 28 lutego 2021 o 19:33
Dzięki! Cieszę sie, że się ze mną zgadzasz 🙂
AMY · 1 marca 2021 o 08:31
Bardzo przypadł mi do gustu ten artykuł. Tak bardzo brakowało krytycznego spojrzenia na ten temat w tej całej bajkowej atmosferze stworzonej przez media „Skitury są dla wszystkich”. Oczywiście promuje się skituring wszędzie w internecie ale jak w śniadaniowym programie telewizyjnym czy audycji radiowej. Skitury nie są dla wszystkich, ponieważ są dla ludzi którzy umieją bardzo dobrze jeździć na nartach. Dlaczego nie promuje się biegówek ?! Są tańsze, nie trzeba posiadać umiejętność jazdy na nartach oraz można je uprawiać prawie wszędzie, pod warunkiem że jest śnieg.
GDK · 30 kwietnia 2021 o 09:49
Dziekuję. No coż, na biegówkach nie wyglada się tak efektownie. Ale z Zako sporo osób biegało tej zimy 🙂