CZERWONY BIUSTONOSZ OFIARY

Można powiedzieć „nareszcie”. Nareszcie ktoś podjął próbę opisu tego, co dzieje się Zakopanem (i na Podhalu): patodeweloperka, łapówkarstwo, kumoterstwo, złodziejstwo, coraz bardziej ohydna przestrzeń publiczna, brak szacunku dla tradycji, pazerność, urzędnicza niekompetencja, a czasem zwykła tępota… To wszystko, jak w soczewce i pod szkłem powierzającym, skupione na stosunkowo niewielki obszarze.

Nie cieszmy się jednak, bo choć książka Aleksandra Gurgula Podhale. Wszystko na sprzedaż może być przyczynkiem do dyskusji (zapewne jałowej, jak od lat, ale jednak), jest boleśnie powierzchowna. I właściwie nie wiadomo o czym. Bo oto obok tekstów o rozbuchanej deweloperce i architekturze, o coraz szybszym paskudnieniu Zakopanego, nagle mamy przemoc w rodzinie i wycinkę w Chochołowskiej,  homofobię i smog, konie w Morskim Oku  – każdy problem ważny i palący, każdemu warto by poświęcić osobną analizę, jednak wrzucenie wszystkiego do jednego worka rozmywa i rozmydla, dekoncentruje, sprawia, że każdy z tych tematów potraktowany jest po łepkach.

I nagle Galeria Rząsy.

Zamiast wnikliwego pogłębionego reportażu – fresk.

Gurgul przeprowadził staranną prasówkę i uznał, że zajęcie się tematami i aferami szeroko omawianymi w prasie wystarczy, no i bazowanie na materiałach cudzych jest łatwiejsze niż własny research. Owszem, przyjechał na Podhale, trochę się pokręcił, spotkał się jednak z osobami oczywistymi, do których łatwo dotrzeć i które często się wypowiadają, nie podrążył, nie poszukał, nie posłuchał głosu zwykłych mieszkańców, by dowiedzieć się, jak w ich oczach zmieniało się Zakopane.

Nie pokusił też o opisanie i przeanalizowanie daleko idących i często katastrofalnych konsekwencji zjawisk, o których pisze. Tymczasem Zakopane to miasto galopującej genrtyfikacji, przestaje być miejscem do mieszkania, zamienia się w miejsce czasowego pobytu, nikt nie liczy się z  mieszkańcami (tymi, którzy akurat nie mają powierzchni do wynajęcia czy knajpy), ich potrzebami, ich wizją miasta, w którym się urodzili lub które wybrali do życia. A ogromnym problemem jest na na przykład fatalna sytuacja mieszkaniowa, co skutkuje tym, że nie przyjeżdżąją do Zakopengo  lekarze (a bardzo ich brakuje), nie osiądą artyści czy naukowcy, a tkankę społeczną tworzą kelnerzy, sprzedawcy i recepcjoniści (z całym szacunkiem) i podejrzani chamscy biznesmeni. Rośnie grupa osób, które utknęły pomiędzy: są zbyt zamożne, by ubiegać się o mieszkanie komunalne, i zbyt biedne, by kupić 35 metrów kwadratowych za 700 tys. (sprawdzone info z zeszłego tygodnia). Na wynajem też ich nie stać, a też i ne ma czego wynająć, bo wszak to miasto dla turystów, nie mieszkańców. Więc pewnie wyjadą.

Nie napisał też pan Gurgul o zakopiańskiej i podhalańskiej kulturze, nie tej góralskiej, bo ta ma się nieźle, lecz o tej „cywilnej”, która dogorywa pod pisowskim butem, bez wizji, szerokiego myślenia, skazana na zaściankowość, no i oczywiście prywatę, bo tak naprawdę nie chodzi o kulturę, tylko o to, by rozdzielić kasę między swoich. Czyli osób o jedynie słusznych poglądach.

 Nie pisze o tym, że brak badań socjologicznych, skupienia się nad społeczną strukturą obecnego Zakopanego, przekrojem zawodowym mieszkańców, brak opracowań urbanistycznych, a przede wszystkim urbanistycznych założeń. To, co się dzieje, to skok na główkę do pustego basenu. Miasto pęcznieje od ludzi, ma niewystarczającą  infrastrukturę,  w sezonie trudno w nim normalnie funkcjonować.

Tym wszystkim autor się nie zajmuje, łapiąc pięć srok za ogon, dając nam w zamian np. historię kapliczki na Gubałówce (ponoć pierwszej samowoli budowlanej) i genealogię jakichś ludzi, co miało zapewne tworzyć tło kulturowe czy jakieś inne, lecz do dyskursu nie wnosi nic.

A my, mieszkańcy zakopanego, rozmawiamy – zatroskani i wstrząśnięci – o tym, co się dzieje, niemal przy każdym spotkaniu – jak choćby ja wczoraj z dziennikarką „Tygodnika Podhalańskiego” Beatą Zalot i byłym burmistrzem Januszem Majchrem, który akurat się napatoczył. Bolejemy nad tym, co się tu wydarza,  i nie mamy nadziei na zmianę, bo wobec napierającego ze wszystkich stron chamstwa jesteśmy bezradni (jest w tej książce kila wstrząsających rozmów właśnie z chamami). Lecz z nami pan Gurgul nie pogadał.

Dom wczasowy „Panorama”, zabytek, zanim nowy właściciel, pożal się Boże biznesmen z Nowego Targu, zburzył, oczywiście wbrew prawu, werandę. Dziś niszczejąca ruina. (Fot. B. Słama).

Zapewne na jakichś kursach pisania reportaży usłyszał, że detal robi klimat, nie powiedziano mu jednak (albo nie było go na tych akurat zajęciach), że musi być po coś, precyzyjnie dobrany, by zbudować obraz, tło, dać historii rozbieg. Raczy nas więc opisem zwłok ofiary katastrofy budowlanej (niepokojące zamiłowanie do makabry) – wiemy na przykład, że miała na sobie czerwony stanik – a o burmistrzu Kościeliska, który robi mnóstwo dobrego (w przeciwieństwie do burmistrza Zakopanego), pisze, że lubi dobrze skrojone garnitury. Naprawdę?

Tak więc do tematu „Zakopane” wziął się niewłaściwy dziennikarz (choć na szczęście nie pan Kuraś), niemający spójnej wizji książki. Dał nam rzecz ciekawą, potrzebną lecz powierzchowną. Ale co tam, jeśli Polska, która jeszcze nie wie, co się tu dzieje, tę książkę przeczyta, to już dobrze. Ale czy coś się zmieni?

Beata Słama

Aleksander Gurgul, Podhale. Wszystko na sprzedaż, Czarne, Wołowiec 2022.   

 

Kategorie: Książki

0 komentarzy

Leave a Reply