LUKIER

 „Chcecie, zrobię z wami fajny wywiad, wszyscy was polubią” – powiedziała Oprah do Megan i Harry’ego.  „Chcecie, napiszę o was fajną książkę” – powiedziała Beata Sabała-Zielińska do Marychny i Marty Krzeptowskich i tak powstała książka o schronisku w Pięciu Stawach.

Nie no, żarcik. Marychna i Marta Krzeptowskie prowadzące Piątkę nie są księżniczkami, chyba że ducha. Niczego za uszami nie mają. Koleguję się z nimi i bardzo sobie to kolegowanie cenię.

Marta i Marychna Krzeptowskie (fot. wysokieobcasy.pl),

Beata Sabała-Zielińska tak zapewne nie powiedziała, lecz czytając jej książkę Pięć Stawów. Dom bez adresu, można odnieść wrażenie, że tak. I raczej nie jest to podejście właściwie dla dziennikarza, który chce uważać się za obiektywnego i solidnego.

Poza tym schroniska, szczególnie tatrzańskie, to kwestia szczególna…

Włodek Cywiński twierdził, iż żadnych schronisk w Tatrach być nie powinno, skoro z każdego miejsca da się w bezpiecznym czasie dotrzeć do cywilizacji. No, ale schroniska są i będą. To miejsca skupiające ciekawych ludzi i ciekawe zjawiska, każde ma swoistą subkulturę, jest mikrokosmosem. Kiedyś bardziej elitarne, gromadzące członków pewnej wspólnoty, wtajemniczonych, mówiących tym samym językiem, tak samo czujących. Nocowano wszystkich, były podłogi, waletowanie i wrzątek za darmo. Dziś podłóg nie ma, z wrzątku niektórzy próbowali się wycofać, lecz chyba powrócił. Nikt raczej nie waletuje, no i trzeba z wyprzedzeniem rezerwować miejsca. W schronisku! Które ma być – o czym mówi nazwa – przystanią dla zdrożonych wędrowców. Miejscem ratującym, karmiącym i przytulającym. Zapomnijcie!  

Są przede wszystkim niezłym biznesem. Bo pech schronisk tatrzańskich polega na tym, że choćby sprzedawano w nich chińskie zupki z mikrofali i zimny wrzątek, ludzie będą walić drzwiami i oknami. Na szczęście wydaje się, że osoby je prowadzące (choć nie wszystkie) mają świadomość tego, że wstąpiły w nurt historycznej ciągłości, są spadkobiercami tradycji, a nawet magii.

Schroniska tatrzańskie to wciąż miejsca – choć coraz bardziej zatłoczone i trudno dostępne – w jakiś sposób elitarne i pożądane, a prowadzące je osoby plasują się wysoko w rankingach towarzyskich. Każde schronisko ma wiernych akolitów, krąg znajomych i przyjaciół dobrze żyjących z „dyrekcją”, mających prawo zasiadać przy okrągłym stoliku (dawni bywalcy „Murowańca” wiedzą, o co chodzi). Dla nich schronisko jest miejscem cudownym i to raczej  nie oni powinni o nim pisać i wydawać opinie.

Przez każde schronisko przewija się jednak przede wszystkim rzesza „zwykłych” klientów, czasem jednoobiadowych, czasem jednonocnych, ale też stałych bywalców, którzy mimo to przy żadnym okrągłym stoliku nie zasiadają. I to oni wiedzą, jak to z danym schroniskiem naprawdę jest. Niektórzy są przywiązani do wiecznotrwałego status quo lekko trącącego myszką (ja też), innym marzy się nowoczesność w domu i zagrodzie, glamour i połysk, co dobrze widać było przy wymianie opinii na temat stunnigowanego „Murowańca”, który wygląda dziś jak pensjonat w Bukowinie.

Marychna i Marta mają na szczęście świadomość i ciągłości tradycji, i tego, że schronisko jest niemal organicznie wpisane w naturę. Prowadzą je w sposób zrównoważony i odpowiedzialny. Rozwijają je w dobrym kierunku, choć to, jak jest, mogą ocenić tylko bywalcy, i to nie ci zaprzyjaźnieni. I na pewno nie ja, bo gdzież mi do obiektywizmu.

No i nie Beata Sabała-Zielińska – ze względu na tak bardzo widoczne entuzjastyczne i nieobiektywne nastawienie, jakie prezentuje w swojej książce. „Chcecie, dziewczyny, napiszę o was fajną książkę”…

To pozycja typowo reportażowo-dziennikarska. Bo też i autorka jest rasową dziennikarką.  Książkę czyta się szybko, bezboleśnie i gładko, lecz ja po jej lekturze miałam wrażenie, że zostałam porwana przez wir i wyrzucona na brzeg z pewną wiedzą, lecz także z pewnym niedosytem.

Biografia Piątki już powstała, pewnie nikt nie napisze kolejnej, bo i po co, dlatego żal niewykorzystanych okazji i tego, że zjawisko, jakim jest schronisko górskie, nie zostało rzucone na nieco szersze tło, a refleksji natury socjologiczno-obyczajowych brak.

Weźmy na przykład jego architekturę… Projektowanie schronisk górskich to szalenie ciekawe zagadnienie. Ich koncepcja ewoluowała, od architektury najpierw o korzeniach ludowych, potem organicznej, wpisanej w naturę i pejzaż, po projekty funkcjonalne i ekologiczne. Pamiętajmy, że Piątkę zaprojektował Karol Stryjeński, który był za pan brat ze światowymi schroniskowymi trendami, jakie kształtowały się w czasach, gdy tworzył.

A po wojnie nowe schronisko – w innym miejscu – zaprojektowała Anna Górska, i wydaje się, że była ona jego ideową spadkobierczynią. Jej projekt spotkał się z ogromnym uznaniem i do dziś jest jednym z najbardziej błyskotliwych przykładów schroniskowej architektury górskiej.  Może nie powinna więc wystarczyć wzmianka zaczerpnięta z książki Janusza Konieczniaka o tatrzańskich schroniskach? Rozmowa z jej córką Ewą i wnuczką Anną byłaby zapewnie niezwykle ciekawa, no, ale autorka nie zapukała do ich drzwi.

O Annie Górskiej można przeczytać na przykład tu: http://zakopanedlaciebie.pl/pl/sylwetki/anna-gorska.html

Anna Górska (fot. archiwum rodzinne).

Jest w książce Sabały-Zielińskiej nieco o specyficznym towarzystwie wspinaczkowym, jakie w Piątce przesiadywało, lecz aż prosi się o szersze przedstawienie zjawiska, jakim byli tak zwani wspinacze pięciostawiańscy, których wspinacze morskooczni – prawdziwi i z osiągnięciami – traktowali nie do końca poważnie, a na pewno protekcjonalnie. No, ale by o tym napisać, trzeba orientować się nieco w polskim środowisku wspinaczkowym. Dlatego mam nadzieję, że Beata Sabała-Zielińska nie weźmie się do pisania historii schroniska w Morskim Oku, która jest przecież także historią polskiego wspinania…  

Choć jednocześnie znajdziemy w Pięciu Stawach… kilka niezłych środowiskowych anegdot. Dużo detali budujących opowieść i klimat.

Historia schroniska pokazana przez pryzmat losów rodziny je prowadzącej i ludzi z kręgów zbliżonych. I doskonale. Tyle że razi – przynajmniej mnie – lukier, opis świata, w którym wszyscy są wspaniali, każdy ma nietuzinkową osobowość, czasem trudną, lecz jednak cudowną. W świecie Sabały-Zielińskiej z Piątką zawsze związani byli ludzie dzielnie stawiający czoło trudnościom, którzy dosłownie wypruwali sobie żyły, by dogodzić wyczekiwanym i ukochanym klientom. Słowem laurka i pean.

Ja pamiętam Piątkę z wczesnych lat dziewięćdziesiątych: lodowata woda, brudne kible, paskudne jedzenie, nadęty personel, pijani „wspinacze pięciostawiańscy” i królujący Jano Hierzyk, który, choć barwny i legendarny, potem siedział za produkcję amfy. Jakoś nie bardzo pasuje do sielanki pani Sabały, prawda?

Nie chodzi jednak o to, by pisać książkę demaskującą i nurzać się w plotkach, brzydkich anegdotach i brudach – takich zapewne nie znalazłoby się zbyt wiele. Chodzi o umiar, dziennikarską rzetelność i obiektywizm. A tych zabrakło. I nie tylko mnie razi słodycz i wspaniałość przedstawionego w Pięciu Stawach… świata. Oraz egzaltacja.

No i: „Piątka” – tak nonszalancko określają je stali bywalcy, dając tym samym do zrozumienia, że są w grupie wybrańców”. Bzdura. Każdy mówi Piątka. Piątka to piątka.

Ciastko na zdjęciu to nie szarlotka, a jagodzianka.

No, ale to są moje zastrzeżenia. I jeszcze kilkorga czytelników.

Wspaniale, że taka książka powstała, jest w niej kawał ciekawej historii i dużo fajnych ludzi, których warto poznać. To przecież nasza Piątka. I oby nigdy nie zamieniła się w „Murowaniec”.

Beata Słama

Beata Sabała-Zielińska, Pięć Stawów. Dom bez adresu, Prószyński i s-ka, Warszawa 2021.

 

 

 

 

 

 

 

                                             

Kategorie: Książki

2 komentarze

Michał Pietrzak · 8 kwietnia 2021 o 17:53

W latach 90-tych w ramach przedłużania pobytu w górach, zdarzyło mi się być w Piątce „managerem d/s czystości toalet” (w obecnej korpo nowomowie).
Kible były „narciarskie” . Zakładało się kalosze faruch i wchodziło ze szlauchem.
Miny nobliwych dam korzystających z przybytku – bezcenne.
Spanie na „górnej tratwie” to było to „wtajemniczenie” . Ale indywidualności tam się trochę przewinęło.
Proces hotelowania się schronisk przyjmuję z pewnym bólem. Teraz są wszyscy „klasa średnia” więc standard musi pasować do apartamentu w apartamentowca, SUV-a i ajfona (to wg. badań synonim sukcesu wśród obywateli w RP).

    GDK · 8 kwietnia 2021 o 20:26

    Ja raczej unikałam 5. Za dużo pijaków i brudu… Mój matecznik to Moko było raczej 🙂 Bs

Leave a Reply