O KSIĄŻCE, KTÓREJ NIE CHCE MI SIĘ CZYTAĆ – RAZ JESZCZE

Literatura górska zrobiła się ostatnio bardzo obfita, zarówno himalajska, jak i tatrzańska. Niestety najnowsza górska pisanina nie ma na celu stworzenia nowej jakości, a tylko wykorzystanie koniunktury na literaturę o górach, zarobienie kasy i zapisanie się w annałach.

Kiedy ukazała się moja nie-recenzja, wiele osób po prostu nie zrozumiało konceptu i oczywiście błyskotliwie zarzucało Domowi Kultury brak kultury. Zaczęły się też dziać  rzeczy dziwne, ponieważ pani od promocji w Agorze tak się sfrustrowała, że napisała na Fb, iż okazała się naiwna, wysyłając mi egzemplarz do recenzji. Może nie wie, że gra między wydawcami (i autorami) toczy się tak, że wydawcy wysyłają recenzentom egzemplarze do recenzji bez względu na to, czy piszą o ich książkach dobrze, czy źle. Krytykę biorą na klatę lub lekceważą (to najczęściej) i jadą dalej. Rolą pani od promocji jest wysyłanie książek i organizowanie eventów promocyjnych, a wypowiadanie się na temat recenzentów jest zwyczajnie nieprofesjonalne.

Mogę się zgodzić, że GDK jest na tyle niszowy, iż nie opłaca się wysyłać nam książek, jednak nasza dobra recenzja to kilka, może kilkanaście sprzedanych tytułów (wszak walka o czytelnika w tym kraju nieczytających ludzi trwa). Zła natomiast  nie zaowocuje drastycznym spadkiem sprzedaży, bo ludzie, kupując książki, kierują się mnóstwem różnych powodów, a recenzje są tylko jednym z nich.

No, ale pani od promocji lekkomyślnie zleciła wysyłkę książki. Więc mam, przejrzałam i wszystkie moje podejrzenia się potwierdziły.  

Najpierw jednak znów zadałam sobie pytanie, dla kogo ta książka jest? Oprócz tego, że dla pana Kurasia i Agory, żeby sobie zarobili. Ale też dla młodych fanów gór i ludzi gór łykających wszystko, co ma góry w tytule, bądź w podtytule albo na okładce. W góry nadciągają ludzie szesnasto- osiemnastoletni, którzy, w przeciwieństwie do pokolenia 40+, a i młodszych co bardziej ambitnych miłośników Tatr, nie zaczęli swojej przygody z górami od lektury Żuławskiego czy Jagiełły. Załóżmy też, że mieszkali w jaskini albo na bezludnej wyspie i nie dotarły do nich prasowe doniesienia i artykuły, których autorzy analizowali szczegółowo burzę na Giewoncie, lawinę pod Rysami czy akcję w jaskini Wielkiej Śnieżnej. Niech to szlak może być więc dla nich skarbnicą informacji. Dla nich nie będzie już Żuławskiego i Jagiełły. Będzie tylko pan Kuraś. No trudno.

Zadałam sobie drugie pytanie. O czym ta książka jest? Tytuł, oprócz tego, że pomysłowy, nie nawiązuje do niczego. A podtytuł sugeruje coś, czym ta książka zdecydowanie nie jest.

Na pewno doskonałym pomysłem byłoby, wziąwszy za punkt odniesienia wspomnianych Żuławskiego czy Jagiełłę (w przypadku dawniejszych wypadków), przeprowadzić na nowo drobiazgowy research, odkryć coś nowego, znaleźć ludzi, którzy mają na temat tych wydarzeń (szczególnie współczesnych) do powiedzenia coś innego niż wszyscy, aż wreszcie pokusić się o własne analizy i wnioski. Niczego takiego autor nie zrobił. Bazuje na tym, co jest, wniosków ani nowego podejścia nie ma. Jest szybko i powierzchownie.

By napisać o Kasznicach, wystarczyło nagrać spotkanie (pasjonujące), które odbyło się w Zakopanem. Wzięli w nim udział ratownicy, detektyw i patolog, wymieniony przez autora Maciej Kwaśniewski (naczelny „Taternika”), który szczegółowo przeanalizował sprawę, oraz Apoloniusz Rajwa. A więc nihil novi sub sole… 

Jest też o wypadkach na Rysach (obfita bibliografia i ikonografia). A potem o ochronie przyrody i o Paryskich. Rozdział ma tytuł Dama od sasanek. Uchronić tatrzańską florę od zapomnienia… i dlatego po sasankach pan Kuraś przechodzi płynnie do śmierci Włodzimierza Cywińskiego. Nie, nie porozmawiał z nikim, kto go znał. A potem znów o Paryskich (zmarli śmiercią naturaną i nie w górach). Że niby wszyscy to znawcy Tatr? Gdzie był redaktor?

 A potem jest o halnym, o Karłowiczu (ileż można?) i o powstaniu TOPR (ileż można?). O Zaruskim jest też. O, a teraz o Orlej Perci. No, tam były górskie śmierci, ale można również przeczytać o jej powstaniu i księdzu Janocie. Jedziemy dalej: o lawinach (Rysy, ileż można?), o zabitym niedźwiadku, o dzikich zwierzętach (niedługo ukaże się książka o tatrzańskich zwierzętach, tam będzie bardziej fachowo, a potem pan Kuraś będzie mógł wziąć tę książkę i napisać jeszcze raz o zwierzętach, na przykład pod tytułem Niech to trop czy jakoś tak), o kłusownikach – no tak, że niby zwierzęta też giną – o, jest o olimpiadzie i kolejce linowej (też zginęła w górach?), jest historia powstania Zakopanego (tak, tak, dobrze przeczytaliście), konie w Morskim Oku cierpiące (o tym nigdy za wiele), o tatrzańskich wilkach (po co?), a potem znienacka i na koniec wyskakuje zamordowany Oppenheim (Opcio piszemy bez cudzysłowu)…

Jest to taki groch z kapustą, bez myśli przewodniej i logiki, powierzchowny i nieoryginalny, że muszę po raz drugi zadać pytania: „Gdzie był redaktor?” i „Dla kogo jest ta książka?”.

A teraz lecę na pocztę odesłać książkę do Agory, bo przecież to nie jest pochlebna recenzja, więc nie należało mi jej wysyłać.

Nie, nie pozaginałam rogów, więc można będzie sprzedać.

Beata Słama

Bartłomiej Kuraś, Niech to szlak. Kronika śmierci w górach, Agora, Warszawa 2020.

 

 

 

Kategorie: Książki

0 komentarzy

Leave a Reply