NA TWITTERZE W DZIEŃ TARGOWY TAKIE TOCZĄ SIĘ ROZMOWY…

Pisownia i interpunkcja oryginalne.

 @osiemtysiecy

Cały dzień się zastanawiałem, czy poświęcić kilkadziesiąt minut swojego życia na dyskusje o hejcie w środowisku górskim, którego jednym ze źródeł jest „portal” z kulturą w nazwie, Wygrała chęć dokończenia książki […]”.

No cóż, człowiek  inteligentny odróżnia krytykę od hejtu, a także kulturę osobistą, rozumianą jako sposób zachowania, od kultury, która „najczęściej jest rozumiana jako całokształt duchowego i materialnego dorobku społeczeństwa. Kulturę można określić jako ogół wytworów ludzi, zarówno materialnych, jak i niematerialnych: duchowych, symbolicznych, takich jak wzory myślenia i zachowania” (Wikipedia).

Wyjaśnię tylko, że w Górskim Domu Kultury nie zajmujemy się savoir vivre’em, kindersztubą i manierami przy stole.

Ale pana rozumiem: ludzie są bardzo z siebie dumni, gdy wpadną na koncept „dom kultury bez  kultury”, myślą sobie: taka błyskotliwa gra słów mi się przydarzyła, taki jestem bystry/bystra.

Niestety, pierwszy był Piotr Drożdż.

 

Panu 8tysięcy odpowiedział

Marcin Miotk

@MiotkEverest

 „[…] mam dokładnie takie odczucia. Jeszcze bardziej szokuje że portal i ich prowadzących 'legitymizuje’ znany polski portal wspinaczkowy i duży festiwal górski. Gdyby ktoś zebrał wszystkie hejty stamtąd płynące w jednym miejscu to by może niektórzy przejrzeli na oczy”.

 

 Trzeba doprawdy brawury, żeby zarzucać komuś hejt, a nawet „hejty”, gdy ma się na koncie tekst na temat Magdaleny Gorzkowskiej, seksistowski i hejterski właśnie, tym gorszy, że pod pozorem merytoryki i troski o los MG autor wyznacza jej miejsce w szeregu, określa, co może, a czego nie może i deprecjonuje ją jako człowieka.

Moją opinię na temat jego tekstu o MG podzielało wiele osób, wiele miało wątpliwości, toczyły się dyskusje, ale padło na mnie. Czyżbym była aż tak opiniotwórcza? Nie sądzę.

Acha, ani znany portal wspinaczkowy, ani żaden festiwal górski nas, czy też mnie, nie „legitymizują”. Legitymizujemy się sami.

Do wymiany zdań włączył się również znany podróżnik Łukasz (Luke?) Supergan:

„A poza wszystkim innym podzielam niesmak. Beata Słama zaszczuła już osobę, którą uważała za konkurencję. Teraz bierze się za kolejne osoby. Fakt, że taki ktoś trafia np. na  @festiwalgorski jest niedorzeczne”.

Z panem Łukaszem było tak: kilka lat temu słuchałam fragmentu jego prelekcji na temat pisania i wydawania książek. Nie bardzo wiedziałam, dlaczego zaproszono go, by o tym opowiadał, bo nie jest wydawcą (choć pisze), lecz podróżnikiem, ale co tam, festiwale pełne są ludzi mówiących o sprawach, na których się nie znają.

Pan Łukasz wprowadził słuchaczy w błąd, na co zwróciłam mu uwagę, bo ja, w przeciwieństwie do niego, pracuję w branży wydawniczej. Pan Łukasz strzelił focha i opowiadał dalej, ja wyszłam i zapomniałam o sprawie. I już nigdy więcej pana Łukasza nie widziałam, ani tym bardziej o nim nie pisałam.

Minęło kilka lat, pan Łukasz odbył mnóstwo wspaniałych wędrówek, przeżył wiele ekscytujących przygód, a jednak, jak widać, ciągle mu się odbija tamtym spotkaniem. Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że pragnie jedynie bronić domniemanych uciśnionych (przeze mnie).

Podoba mi się natomiast wizja mnie zostawiającej za sobą kolejne trupy i wypatrującej nowych ofiar.

I nie, nie zwalczam konkurencji. Jeśli ktoś pisze dobre recenzje, chętnie udostępniam je na naszych łamach. Można sprawdzić.

Najbardziej jednak rozbawiło mnie zdanie: „Fakt, że taki ktoś [sic!]  trafia np. na  @festiwalgorski jest niedorzeczne”. Zwracam uwagę na formę wypowiedzi i to, że ma ona miejsce z moimi plecami i jest próbą wpłynięcia na działania organizatorów, no, ale widać takie pan Łukasz ma standardy.

Różnica między mną a nim jest taka, że to jemu zależy na bywaniu na festiwalach, bo wygląda na to, że przygoda jest przygodą dopiero wtedy, gdy się o niej odpowiednio dużo naopowiada. Ponadto za prelekcję dostaje się honorarium, mieszka w fajnym hotelu, ma talony na obiad, a gdy napisze się książkę – a pan Łukasz uważa się przecież za pisarza i właśnie znów coś napisał – można ją na festiwalu promować, sprzedawać, rozdawać autografy i grzać się w uwielbieniu fanów.

Ja nie piszę książek i nie wygłaszam prelekcji, mam gdzie mieszkać, za co kupić karnet i niczego nie sprzedaję ani nie reklamuję, nie żyję z publicznych występów i nie muszę zabiegać o to, by ktoś mnie zaprosił. Mogę „znaleźć się” na festiwalu sama. Lub dostać akredytację. Chyba że pan Łukasz zabroni organizatorom jej wydawania i sprzedawania mi biletów.

I nie, nie mogę być dyrektorką konkursu na książkę górską roku zamiast pani Jagody czy Piotra Trybalskiego (bo przecież i jego mogłam zaszczuć, kto wie…), ponieważ redaguję niektóre z ocenianych pozycji. Z tego samego powodu nie mogę też być w jury.

Tak więc pudło, panie Łukaszu.

Żeby panów nie zawieść i zapracować na miano hejterki i „takiej osoby”, pogrzebałam trochę w internecie.

Na portalu Lubimy Czytać można znaleźć opinie na temat pierwszej książki pana Łukasza. Oczywiście wybrałam te najbardziej „hejterskie”, bo reszta, czyli ze dwie, są nieco bardziej pochlebne. Według państwa z Lubimy Czytać z drugą książką poszło mu nieco lepiej, o trzeciej nikt jeszcze nie napisał.

Pisownia i interpunkcja oryginalne:

„Wędrówka przez Karpaty – ciekawy pomysł, niezwykłe wyzwanie wymag[gaj]ące wielomiesięcznego przygotowania. Jej opis niestety nie zachwycił. Lektura mimo szczerych chęci zmęczyła mnie co najmniej tak, jak zdobywanie kolejnych pasm górskich przez autora. Uważam, że zabrakło mu polotu, umiejętności wciągnięcia mnie na szlak, przekazania słowami piękna gór”.

*

„Uwielbiam książki podróżnicze, ale »Pustka Wielkich Cisz« zmęczyła mnie niemiłosiernie. Tytuł brzmiał dla mnie niezbyt zachęcająco, ale miałem nadzieję, że treść będzie inna. Nie była.
Autor dokonał niewątpliwie wielkiego wyczynu, i tu chylę czoła, ale niestety nie umie tego sprzedać.
Miałem kupić kolejne pozycje autora, ale po lekturze »Pustki…« odpuszczam sobie”.

*

„Miałem ambicje dotrwać z autorem do końca ale niestety nie opuściłem nawet Rumunii…
Brak emocji, brak treści”.

*

„Trochę męcząca ale też ciekawa relacja z przejścia Karpat. Męcząca bo głównie o tym jak się szło: dużo w niej deszczu, glodu, chmur i błądzenia, a mało spotkań i ludzi. Ciekawy temat i trasa. Rekordowo dużo literówek, a nawet jedna zmiana (rozmiaru) czcionki”.

*

„Wyczyn godny podziwu. Super. Jednak książka napisana nieładnym językiem, monotonna, miejscami patetyczna, miejscami nadmiernie ekshibicjonistyczna. Przeszkadzały błędy językowe. Literacko dla mnie bardzo słaba, nie poleciłabym jej”.

*

„Nieudana próba opowiadania o podróżach po bezdrożach. Autor nie może się zdecydować czy najbardziej ciągnie go do bicia rekordów i wyczynów, których nikt wcześniej nie ośmielił się zrealizować czy samotność w górach, które umożliwiają kontemplację.
Doceniam szczerość dotyczącą własnego życia ale brakuje w tej książce treści! Po przeczytaniu nie wiem nic więcej o stosunku autora do bycia samemu, o skutkach jego wyborów, o to, co zrobiłby inaczej a czego nie żałuje. Pozbawione udanych opisów emocji i przeżyć.
Język pozostawia wiele do życzenia”.

No dobrze, zlituję się już nad panem Łukaszem. Resztę opinii możecie przeczytać sobie sami.

 

Teraz pohejtuję pana 8 tysięcy, który lubi pisać recenzje książek i jest dziennikarzem, w co, zapoznając się z jego twórczością, trudno uwierzyć.

Oto kilka cytatów z recenzji autorstwa pana 8 tysięcy widzianych okiem redaktorki.

„W książce mnoży się od [poprawnie: roi się, lecz nie użyłabym tego zwrotu w odniesieniu do historii] historii pełnych bólu, cierpienia i wzajemnego niezrozumienia” [historie się nawzajem nie rozumieją?]”.

*

„Alpinizm na wschodzie [popr. Wschodzie] był albo jako propagandowy oręż władzy [poprawnie: był propagandowym orężem władzy], albo jego członkowie (choć oczywiście nie wszyscy) byli z różnych – często wydumanych – powodów prześladowani [członkowie alpinizmu?]”.

*

„Ostatnio coraz częściej spotykam się z książkami, które oprócz historii o górskich podbojach, starają się [książki się starają?] ukazywać czytelnikowi ważne wydarzenia historyczne”.

*

„Początkowo miałem duże wątpliwości, czy tego typu książka mnie zainteresuje. W końcu czytanie o wypadkach, stykanie się, choćby w czytelniczy sposób [?], ze śmiercią, nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy na świecie”. [Tu poruszyła mnie intelektualna głębia refleksji].

*

„Bracia Abałakow byli wykorzystywani przez system, dopóki system ich potrzebował. W zamian, w dużym skrócie, zaoferowano im prześladowania Witalija i niewyjaśnioną śmierć Aleksieja [prześladowania i śmierć jako oferta?]”.

„Książka wydaje się bardzo płytko zbadaną biografią Macieja Berbeki […].

„Tu, szczerze mówiąc, nie spodziewałem się “wodotrysków”[chyba fajerwerków?]

„Dwieście sześćdziesiąt stron to, obiektywnie rzecz biorąc [sic!], nieduża objętość książki […]”. [A subiektywnie?]

„Wygląda na to, że przed napisaniem omawianej pozycji autor stworzył konspekt […]”. [Naprawdę?!]

„Przy tym wszystkim książka nie traci naturalnego rytmu charakterystycznego dla wypraw i jest, co tu kryć, po prostu wciągająca”.

„I to wszystko w bardzo smaczny sposób podane na kartkach papieru”.

„I tu płynnie przechodzimy do Adama Bieleckiego i jego opinii, która, tak mi się wydaje, zostaje lekko naciągnięta we wszystkie strony po to, by każdy przypadkowy obserwujący mógł ulec prostej pokusie krytykowania polskiego himalaisty, albo poparcia jego opinii” . [Ktoś coś rozumie? Bo ja nie. A przecież napisał to dziennikarz].

„Kilkukrotnie, jeśli nie więcej razy [ile to jest więcej niż kilkukrotnie?], wyczytałem [?] ten argument w mediach społecznościowych”.

„Dlatego, przy jednoczesnym zrozumieniu prawie wszystkich słabości polskiego himalaizmu, ostrożnie ferowałbym wyrokami […]”. [Poprawnie: ferowałbym wyroki, no i sens zdania nie jest do końca jasny].

(bs)

Ilustracja: Kolaż Wisławy Szymborskiej

 

 

 

 

  

 

 

Kategorie: Varia

1 komentarz

Michał Pietrzak · 3 czerwca 2021 o 11:56

A może poprostu?
A może po prostu, jesteśmy już w odrębnych galaktykach? Nie tylko Pis i AntyPis, ale i w życiowych.
Na codzień.
Redakcja GDK ma misję by książka była pisana poprawną polszczyzną, co powinien robić autor, lub redaktor. By była gwarantem jakości. (Nie moją rolą jest oceniać na ile ta misja jest szalona? Szaloną misję, to mieli „Blues Brothers – ratowali sierociniec, a skutek był zaskakujący).
A rzeczywistość jest taka, że powinniśmy zadać pytanie co jest tą poprawną polszczyzną? Ta podręcznikowa, akademicka? Czy ta Twitterowa, ograniczona do 140 znaków i ekranu 4/5 cali?
Ta po gimnazjum, liceum, pacyfikowanymi kolejnymi reformami?
A może po prostu książka też stała się już tylko promowalnym towarem. Dziś wszystko się promuje, często po przez promocję, chce się towar lokować wyżej niż jego realna wartość. (Wczoraj w salonie optycznym proponowano mi „oprawki z segmentu premium” . Był to „plastik z segmentu premium”. Nie, nie złocone oprawki – tak dla informacji).
A może po prostu redakcja GDK to Don Kichot? Don Kichot Walczący z wiatrakami optymalizacji kosztu wydawania książki, szybkości procesy wydawniczego?
A może po prostu oburzeni autorzy to ofiary bycia/życia w bańce mediów społecznościowych?
Mają rzeszę wyznawców, którzy łechcą próżność komentarzami, że to co zrobiliśmy jest „wielkie” , „wspaniałe” , „odkrywcze” , „wielkie” . Czyli są zatapiani w Rowie Mariańskim przymiotników. Żyją w tych bańkach i każda forma krytyki staje się hejtem. Bo dziś wszystko jest skrajne, spolaryzowane. Więc kiedyś naturalna w życiu krytyka, dziś staje się źródłem nadnaturalnego sczękościsku.
W końcu mój fB, Insta, twtter, są fizycznym dowodem mej wielkości.
A może po prostu trzeba rozmawiac?
A może po prostu trzeba mieć czas na np. obejrzenie filmu pt. „Oslo” na HBO. O negocjacjach i rozmawianiu, mimo, że co chwila pojawia się przeszkoda, na dobrą sprawę nie do usunięcia?

Leave a Reply