CZY KIEDYKOLWIEK O TYM POMYŚLAŁEŚ?

Drogi himalaisto, alpinisto, taterniku. Wy wszyscy, którzy nazywacie się ludźmi gór – czy kiedyś zadaliście sobie pytanie: „Co zrobię, gdy dożyję tego dnia, gdy ostatni raz spojrzę na góry… z góry? Co potem?”.

Długo zabierałam się do książki Jerzego Młodziejowskiego „Moja tatrzańska symfonia”. Prawie trzysta stron w twardej okładce, słynna Seria Tatrzańska Wydawnictwa Literackiego, jednak dojrzało i spadło wprost w moje ręce. Zaczęło się – na przystanku, w autobusie, w kolejce w przychodni, w ramach poobiedniego wypoczynku i wieczorem przed snem. Nie, to nie było czytanie, tylko usilne próby czytania. Senność ogarniała mnie już po dwóch, trzech stronach, ale się zawzięłam.

To nie jest książka wytrawnego wspinacza, który zawojował świat. To nie są peany na cześć górskiej wolności. Jeśli szukasz w literaturze górskiej emocji i ekstremalnych doznań wywołujących gęsią skórkę, to odłóż, drogi górołazie, „Moją tatrzańską symfonię” i jej nie czytaj. To nie półka dla ciebie.

Młodość Jerzego Młodziejowskiego, a więc i pierwsze górskie przygody, przypadły na okres złotego międzywojnia. Pojawiły się liczne letnie wyprawy w Tatry i badania geologiczne. Przyniosło to Młodziejowskiemu naukowe sukcesy i tytuły. Gdzieś z boku słychać było echo muzycznych upodobań, ale dopiero po drugiej wojnie światowej geolog oficjalnie zamienił się w kompozytora. Specjalista od zewnętrznej powłoki gór zabrał się do oddawania muzyką ich duszy. A jeśli mowa o duszy gór, to musi być także tęsknota za nimi. Geolog i wówczas przyszły kompozytor opisał krótko, jak z dala od jakichkolwiek gór przebiedował w oflagu wojenną zawieruchę. Późniejsze podróże pozwoliły mu spotkać różnych ludzi i okazało się, że jednak tęsknota poznaniaka za Tatrami to nic w porównaniu z tęsknotą Gruzina za Kaukazem.

Właśnie, ludzie. Wielu ich Młodziejowski opisał. Na kartach jego książki pojawiły się m.in. takie nazwiska, jak Zaruski, Zborowski, Nędza-Kubiniec czy Paryscy. „Moja tatrzańska symfonia” to właściwie gawęda o napotkanych ludziach, dla których wspólnym mianownikiem pozostały góry.

Dlaczego jednak tę książkę tak długo i trudno się czyta? Bo nie trąci myszką, lecz wielkim, grubym myszyskiem. Młodziejowski był człowiekiem starej daty, z przedwojenną klasą, poczuciem humoru i tą specyficzną tkliwością, która pozwalała mężczyznom pisać o „budyneczkach” i „kościółeczkach” w „wioseczkach”. Nawet zdarzenia dla niego zabawne dziś wydają się neutralne. Pozostaje jedynie wspaniały opis Tatr i ich przyrody, który nadal wywiera ogromne wrażenie – zwłaszcza że odnosi się do czasów, które już bezpowrotnie minęły.

Zmieniły się Tatry, odeszli ludzie, których znał Młodziejowski, nie ma już także jego. „Moja tatrzańska symfonia” powstała sześć lat przed śmiercią jej autora. Zbliżając się do siedemdziesiątki, poszedł Młodziejowski na ostatnią wycieczkę po ukochanych górach. Później napisał książkę o ich doświadczaniu w ciągu całego życia. Jest to chyba jedno z najbardziej wzruszających i najczulszych pożegnań z przyjaciółmi, jakimi były dla niego Tatry. Po zakończeniu lektury pojawia się jednak ponure pytanie: „Co zrobisz ty, gdy zdrowie nie pozwoli ci iść w Tatry?”. Oby ten czas bez gór nie był długi i obym potrafiła się tak pożegnać z nimi, jak zrobił to Młodziejowski. Nawet jeśli jego książka trąci grubym myszyskiem, to na pewno jest bardzo, bardzo wzruszająca.

Magdalena Wach

Jerzy Młodziejowski, Moja tatrzańska symfonia”, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 1981.

Kategorie: Książki