FREE UWAGI O „FREE SOLO”

Chyba niewiele jest osób, którym film „Free Solo” się nie podobał.

W czasie projekcji gryźliśmy palce, jęczeliśmy i stękaliśmy, wydawaliśmy okrzyki zgrozy i westchnienia ulgi.

Dla osób się wspinających „Free Solo” jest straszniejszy od horrorów. Choć przecież wiemy, że bohater przeżył.

Po projekcji zaciekle dyskutowaliśmy.

Dlaczego film jest tak dobry (moim zdaniem)? Bo paradoksalnie to nie film o górach i wspinaniu – to tylko tło. Pretekst, by opowiedzieć i kilku ważnych sprawach.

Z tego samego powodu podobają mi się książki „Chiński Maharadża”, „Zapisany w kręgach” czy „Krew Bacy”. Wiecie, o co chodzi.

„Free Solo” nie jest filmem dobrym, bo są w nim świetne zdjęcia. Oczywiście są, jednak dziś, by zachwycić obrazem, wystarczy mieć kasę, drona, śmigłowiec i nieustraszonych operatorów. (No, przydadzą się jeszcze dobry gust i koncepcja).

 Również nie dlatego że snuje się w nim odkrywcze rozważania, dlaczego ludzie się wspinają i ryzykują życiem. Dla nas, wspinaczy, przeszłych i aktywnych ‒ niezależnie od tego, na jakim poziomie uprawiają wspinaczkę  ‒  takie dywagacje są chyba mało interesujące. Poruszamy się w określonej życiowej konwencji, każdy ma swoją odpowiedź na te pytania, niektórzy jej nie mają, jedni ściemniają i oszukują sami siebie, wciskają kit innym, dorabiają etos. Dla wielu jednak analizowanie tej kwestii jest bezcelowe. Bo jest jak jest.

Może to raczej temat dla psychologów, psychiatrów i neurologów.

Adrenalina, endorfiny, ciało migdałowate…

We „Free Solo” takie rozważania snute są raczej na okoliczność Alexa. A powodów, dlaczego wybrał taki, a nie inny rodzaj aktywności, twórcy podsuwają kilka, nie opowiadając się za żadnym z nich. Bez moralizowania, teoretyzowania i smrodku dydaktycznego.

Choć być może tu można by wypatrzyć pole do manipulacji.

Jimmy Chin z ekipą towarzyszył Alexowi przez kilka lat. Nakręcił setki godzin materiału. I właściwie to od niego i Elizabeth Chai Vasarhelyi zależało, jakiego Alexa zobaczymy. Od ich wrażliwości i uczciwości. Wyczucia i inteligencji.

A czy Alex miał wpływ na to, jaki nam się pokaże?

Jeśli tak, to jest wielki, decydując się wpuścić nas do swojego życia. Choć równie prawdopodobne jest to, że nie przywiązywał do tego wagi.

Bo Alex Honnold jest osobny, inny, w pewien sposób ograniczony, w inny otwarty. I wciąż pozostający zagadką.

W bezpośrednim kontakcie wydaje się spokojny, pogodny i zintegrowany, na filmie widzimy kogoś zamkniętego i na bardzo głębokim poziomie wyobcowanego. Za szybą.

Widzimy samotnego chłopaka, w szkole kujona, z wymagającą matką i dziwnym ojcem.  

Z pewnym spektrum autyzmu. Mógł trafić do kółka szachowego, trafił na ściankę.

Strach zaczyna się dla Alexa w innym miejscu niż u innych, racjonalnie ocenia swoje ograniczenia, w tym emocjonalne, pracuje nad nimi, stara się, momentami nie traktuje siebie poważnie. Jest autoironiczny. I bardzo spokojny. Na granicy chłodu i obojętności na to, co dookoła. Nawet na śmierć.

Jest to film o miłości.

Przed telewizorem siedzieliśmy w takim oto gronie: trzy wspinające się (mniej lub bardziej aktualnie) kobiety i mężczyzna – wspinacz okazjonalny.

Mężczyzna głównie nas uciszał. Bo chciałyśmy na bieżąco komentować, oceniać, reagować. Trudno nam było usiedzieć spokojnie.

I działa się rzecz przedziwna i zastanawiająca: wszystkie trzy bardzo uważnie przypatrywałyśmy się dziewczynie Alexa, Sanni, i właściwie czekałyśmy, aż wypowie tradycyjne: „Alex, góry albo ja”. Była już o krok, ale bardzo starała się trzymać. A my gotowe byłyśmy w razie czego rzucić się na nią i odpowiedzieć równie tradycyjnym: „Widziały gały, co brały”. I kiwać wszechwiedząco głowami: „Wiedziałyśmy, że tak będzie”…

Widzimy, jak Sanni próbuje urządzić Alexowi dom, ciąga go po sklepie AGD w poszukiwaniu lodówki, mierzy mieszkanie pod kanapę… A Alex meandruje między tym wszystkim, uczestniczący, choć właściwie nieobecny. A my wieszczymy, kiedy odwróci się na pięcie, wsiądzie do swojego vana i pojedzie w cholerę.

Co z nami jest nie tak?

Jest to film o miłości. Bezwarunkowej i akceptującej.

Sanni nie może liczyć na zbyt wiele. Mało przytulania, dużo niepewności. Irytacja i sporo obojętności. Niewidzące spojrzenie skierowane albo w dal, albo w głąb, kto to wie…

I strach, który każe jej wyjechać z gór na czas Wielkiej Próby.

A może przy Alexie trzymają ją, oprócz miłości, jego chęć zmienienia się, a także nadzieja?

A może miło jest pogrzać się w blasku jego sławy i wielkości?

Wątek ich związku został pokazany z ogromnym wyczuciem, bez ekshibicjonizmu i podglądactwa.

„Free Solo” to w ogóle film bardzo dyskretny, nieefekciarski (wbrew tematowi) i wyważony. Głęboko przemyślany.

I dobrze skomponowany: kontrapunktem dla postawy Alexa jest reakcja ekipy kręcącej jego wyczyny, która z krainy śmiałych przechwytów i brawurowych strzałów do klamy sprowadza nas na ziemię.    

Siła tego filmu jest w prawdzie. No i w Alexie.

PS Może wielu z Was, czytających ten tekst, robiło coś kiedyś na żywca. Pamiętacie to uczucie po? Tak? Chcielibyście jeszcze? No właśnie…

Beata Słama

(Fot. Beata Słama).

 

Kategorie: Felietony

0 komentarzy

Leave a Reply