FOCHY I ZŁOŚLIWOŚCI
Przejrzałam dziś w Empiku nowe „Tatry”. Zdziwicie się, dlaczego w Empiku, a nie w domu? A, bo odkąd już do „Tatr” nie piszę (niby sama zrezygnowałam, ale nie do końca), to mi nie przysyłają. Myślałam, że może jednak będą, bo byłam z tym pismem niemal od początku, więc jestem weteranką.
Myślałam, że może jako autorce książek wydawanych przez TPN (będzie kiedyś nowa, ale nie wiem kiedy i nie ta, o której marzę). Szczególnie że niesprzedane egzemplarze lądują w magazynie… No cóż. Dlaczego sobie nie kupi, pomyślicie? Ano dla zasady. Bo nie.
No więc przejrzałam i uważam, że Maciej Krupa powinien kupić mi kwiaty, a może byłemu naczelnemu też, bo gdy nas już nie ma, jako dobry ( w przeciwieństwie do mnie) kumpel naczelnej Szymaszek może rozwinąć skrzydła, a przedtem był jakiś taki przytłamszony. W tym numerze jest jego tekstów chyba z pięć, więc zgarnął miłą kasę, bo problem z „Tatrami” jest taki, że dobrze płacą, a korytko wąskie, więc wyeliminowanie na przykład takiej osoby jak ja oznacza, że kasa trafi, do kogo trzeba. No i nikt nie zapyta głośno, a dlaczego Słama już nie pisze, choć nieźle jej szło, a czytelnicy chwalili, bo nie chce się narażać na utratę tej kasy. Niektórzy mają rodziny na utrzymaniu przecież.
(A tak naprawdę już dawno zrezygnowałam z rozwijania skrzydeł w „Tatrach”, odkąd za starej dyrekcji na zamieszczenie mojego tekstu czekałam dwa lata, a w tym czasie ukazywały się memuary osób, które weszły w adidasach na Babią Górę czy tam Śnieżkę i im się podobało. Widać były bardziej zaprzyjaźnione z redakcją niż ja).
Ale wracajmy do kwiatów. Skoro ja nie piszę już recenzji książek, Maciej Krupa może recenzować wszystko i bez przerwy. (Naczelna Szymaszek też dorabia sobie recenzowaniem, ale jej się wszystko podoba, nawet niezrozumiały podręcznik wspinaczki Yetiego, więc bym jej nie ufała).
I wiecie, co zauważyłam? Nie chcę, żeby to zabrzmiało zarozumiale, ale dopóki nie zaczęłam recenzować książek w nieco szerszym zakresie i nie stałam się bardziej widoczna, pies z kulawą nogą nie zwracał uwagi na redakcję czy korektę, a teraz proszę, i w „Górach” zauważą, że coś jest nie tak, a i Maciej Krupa napomknie. Bo oto i jego zdaniem (tak jak moim i Iwony Baturo) książka Wojciecha Szatkowskiego o Oppenheimie nie jest najlepsza. Pisze może bardziej ą, ę niż ja i używa większej liczby trudnych słów, ale chodzi o to samo. Zwraca ponadto uwagę na coś, o czym już nie miałam siły napomykać wobec rozmiaru tragedii: Szatkowski pisze o bohaterze, jakby ten był jego kumplem, infantylizuje, „Opciuje”, grafomani. Przez całą książkę zresztą. Mam nadzieję, że weźmie sobie uwagi Macieja Krupy do serca, bo mnie potraktował tak, jakbym była czymś, co mu się przyczepiło do buta.
Maciej Krupa zauważa też, że i książce Machnika przydałaby się redakcja. No ja się zgadzam. Mam nadzieję, że w związku z tym autor nazwie go ch…m, tak jak mnie nazwał ci…ą, bo taka właśnie retoryka jego jest. Ale chyba nie, przypomniałam sobie, że faceci raczej się facetów boją, nie piszą na nich apeli ani nic, a baby nie boi się nikt, więc luz.
Co tam jeszcze w tych „Tatrach”? Nie za wiele Wam powiem, bo ileż można sterczeć w Empiku i czytać? Trzymają jednak poziom (choć inne numery przypominały miejscami czasopismo dla pań), okładka świetna, choć gdy przeglądałam tekst o Orlej Perci, stwierdziłam niebezpieczną chęć skręcenia w stronę „Gór” czy „Na Szczycie”, czyli stania się czasopismem dla mas. A przecież „Tatry” mają być ekskluzywne i dla prawdziwych miłośników i znawców. Chyba że czegoś nie wiem.
(bs)
0 komentarzy