WĘDRÓWKI Z DIABŁEM

Łukasz Kamiński tytułuje swoje kolejne książki skromnie i porządkowo. „3” to doskonały tomik poezji o Tatrach (pisałam o nim na Górskim Domu Kultury), „4” nie był górski, a w „5”, który właśnie się ukazał, wraca w Tatry. Wędruje po nich w towarzystwie diabła (Woland? Mefisto?), zamyśla się lirycznie, ale też pisze o mnóstwie spraw przyziemnych i konkretnych. I nie bierze jeńców.

Łukasz pochodzi z Kutna, przez jakiś czas mieszkał w Zakopanem i był edukatorem TPN na tatrzańskich szlakach. Teraz mieszka w Sopocie, o ironio, partnerskim mieście Zakopanego. A miasta te dzieli taka przepaść jak Tiranę i Londyn.

5 to zbiór krótkich tekstów, takich na jedną stronę, i jak by to pisanie nazwać… może liryka publicystyczna? Publicystyka liryczna? Publicystyka-liryczno-wędrowna? Nazwijcie jak chcecie. Tak więc Łukasz wędruje, a poszczególne rozdzialiki dostają tytuł od miejsc, w które zawędrowuje: schroniska, szczyty, przełęcze, nadstawy… O każdym coś opowiada, zawija dygresjami, zamyśla się, przytacza fakty, wypowiada opinie – a te są bardzo zdecydowane. Byłam przekonana, że ja jestem bezkompromisowa i walę kawę na ławę. O nie, przy Łukaszu Kamińskim jestem miłą kicią. I zgadzam się z każdym jego poglądem na to, co dzieje się w Tatrach (no, może z wyjątkiem koni w Moku). Są tropy literackie, poetyckie, przyrodoznawcze i topograficzne, diabeł wtrąca czasem swoje trzy grosze, czasem przekornie, czasem zamąci, czasem nie.

To nie jest książka dla tatrzańskich zdyszanych rekordzistów fotografujących się z kartką z wysokością na szczycie, to nie jest książka dla panien w różowych legginsach (dobrze widoczny przedziałek w tyłku) udrapowanych kusząco na krzyżu na Giewoncie. Ani dla tych, którym podoba się „Murowaniec” w swym obecnym stylu.

To nie jest książka dla tych, którzy po jakiejś lekturze piszą: „szybko się czyta”.

To książka dla prawdziwych miłośników Tatr, uważnych i przejętych, tęskniących za spokojem, świadomych, gdzie są, nieustannie zachwyconych, cichych.

To książka do plecaka (mój ulubiony rodzaj), do lektury w schronisku (raczej tym w Roztoce), niespiesznej, z wracaniem i zastanawianiem się. Z zapatrzeniem.

Bierzcie ja ze sobą na wędrówkę. Jesteście na Boczaniu, buch, jest rozdział o Boczaniu, na Kozim Wierchu – jest. Wędrujcie uważnie, patrząc i rozmyślając, ucząc się, patrząc dalej i szerzej niż pod nogi.

Erudycja i doskonały język. No miód.

Koniec tego rozpisywania się. Na zachętę przytoczę dwa fragmenty z dwóch różnych biegunów.

Roztoka: „Najlepiej jeść w Roztoce. Dużo i często […]. Lubię tu latem marnować czas. Może dlatego, że po lekturze Prousta nie wierzę w marnowanie czasu. Gdy niedzielni taternicy biegają po graniach w drogich ubraniach, ja piję lemoniadę, jem pierniczki i patrzę na Roztocką Czubę. Kiedyś jej fragment się obsunął, co wyeliminowało z tego obszaru ruch autobusowy. I dobrze. Z tą myślą zasypiam na leżaczku. W snach przychodzi Bartuś Obrochta – legendarny gazda z Roztoki. Niegdyś na skrzypcach grał najpiękniejsze melodie dla Sienkiewicza i Prusa, dziś rzępoli tylko dla mnie”.

Kozi Wierch: „Bezjajowy Szymon  jest zapatrzony w amerykańskie parki. Ze szkodą dla Tatr Część pracowników się z niego śmieje, część łapie się za głowę. Jeden biedak musiał oprowadzić ministra po Chochołowskiej. Nagle widza tereny rozkopane nielegalnie przez traktory okolicznych mieszkańców. Minister pyta o ten przewałkowany teren. Pracownik nie potrafi znaleźć odpowiedzi. Minister sugeruje, że to podlega pod kryminał. Tymczasem bezjajowiec przy biurku bezmyślnie drapie się po głowie”.

To lektura smakowita na wielu poziomach. Kupujcie i czytajcie.

Beata Słama

Łukasz Kamiński, 5,  wydawnictwo JanKa, Pruszków 2024.

Kategorie: Książki

2 komentarze

ja · 23 sierpnia 2024 o 12:25

Zachęcony recenzją sięgnąłem po książkę i się nieco rozczarowałem. Być może miałem zbyt wielkie oczekiwania… a taki diabeł okazał się bardzo przewidywalną figurą. Chyba ostatni raz przeczytałem recenzję przed przeczytaniem – bez tej recenzji siadłbym bez oczekiwań, ale z drugiej strony bez recenzji nie trafiłbym na te pozycję. Rygorystyczna forma graficzna książki w dwóch-trzech miejscach nie została utrzyma – więc po cóż było się na nią tak napinać? Do tego subiektywne opinie podawane są w sposób sugerujący obiektywność (np. określenie z czego znany jest „Trójkąt bermudzki”). Podsumowując – niezłe; być może dla mniej obytych świetne. Zastanawiam się, co zrobić z moim egzemplarzem, bo raczej nie będę doń wracał.

    GDK · 29 sierpnia 2024 o 15:19

    Teraz widzę wpis. Dzięki za te słowa, to chyba pierwszy tak obszerny wpis pod naszymi recenzjami. Bardzo cenny. Forma graficzna trochę słaba, bo nic nie mówi o treści. Co zrobić z książką? Komuś podarować, może mu się spodoba? Pozdrawiam, Beata Słama

Leave a Reply