PRZEWODNIK ADRESOWANY DO POCZĄTKUJĄCYCH RĄK
„Adresuję go nie tylko do doświadczonych turystów tatrzańskich, ale również do rąk początkujących, którzy [brak przecinka] korzystając z usług uprawnionych przewodników i instruktorów wspinaczki [brak przecinka] zechcą zakosztować wędrówki po najtrudniejszych szlakach turystycznych w Tatrach” – tak autor napisał we wstępie, a ponieważ nie było ani redakcji, ani korekty, taki kwiatek, i kilka innych, się przemknęły, a język opisów jest niestety nieco toporny.
Na okładce napisano „trekking & hikking”, dlatego zastanawiam się, czy to guidebook czy mountain book? Hmm…
Pewnie, nie język jest w przewodniku najważniejszy, a jego autor nie musi być mistrzem pióra, lecz to kolejny przykład nieetycznego traktowania autora przez wydawnictwo – a czymś takim jest niezapewnienie należytej opieki redaktorskiej i korektorskiej. To również brak szacunku dla czytelników, którzy za ten przewodnik będą musieli zapłacić prawie sto złotych. Na szczęście o jego wartość merytoryczną jestem spokojna, ponieważ autor to doświadczony wspinacz i pasjonat tatrzańskich wędrówek.
A mowa tu o przewodniku Andrzeja Marcisza Żelazne percie Tatr. Od Siwego Wierchu do Jagnięcego Szczytu.
A czy taki przewodnik nie jest aby archaiczny w dobie, gdy najważniejsze są apki i nawigacje (często sprowadzające na manowce), i gdy można zadać głupie pytanie na którejś ze stron dla „miłośników” gór („Czy można dotrzeć do Kuźnic, nie idąc po asfalcie?”, „Jak zejść z Kasprowego Wierchu?”) – wszystko, byle tylko zbytnio się nie wysilić. Tak jak archaiczne wydają się mapy – kiedyś rzecz podstawowa. A przecież mapy pozwalają nam umieścić się w przestrzeni, w kontekście, dają perspektywę, orientację i wiedzę. I, obok przewodników, powinny znaleźć się w plecaku każdego wybierającego się w Tatry turysty. (No, przewodnik, po przestudiowaniu przed wycieczką, można zostawić w domu, bo ciężki).
W książce Andrzeja znajdziecie opis trzydziestu dwóch szlaków, po obu stronach granicy, tych trudniejszych, bo ubezpieczonych klamrami i łańcuchami. Nie są to może via ferraty (choć pewnie wielu chciałoby je tak szumnie nazwać; to pewnie ci sami, którzy określają tatrzańskie szczyty mianem dwutysięczników i trzymają kartki z wysokością), lecz wiele z nich to szlaki (niestety pada również słowo „trasy” wypierające stare poczciwe „szlaki”) trudne i niebezpieczne. Jest też mnóstwo zdjęć, głównie autorstwa Marcisza, oraz mapy oparte o najnowszą technologię Lidar, udostępnione przez kartografa i miłośnika Tatr Rafała Jońcę.
(ek, bs)
Andrzej Marcisz, Żelazne percie Tatr. Od Siwego Wierchu do Jagnięcego Szczytu, Bezdroża, Kraków 2023.
0 komentarzy