ZAKOPANE – MIASTO (EWENTUALNYCH) CUDÓW

Nie lubię takich książek – felietony zebrane, dorobek życia, zapchajdziura, gdy autor akurat niczego nowego nie napisał, albo przejaw megalomanii – oto dorobek pisarza czy dziennikarza rozproszony wart jest spetryfikowania w książkę dla potomności. Parę razy się nabrałam, nie obejrzałam dokładnie, co kupuję, sądziłam, że nowe, a to zebrane stare.

Tak więc, gdy powzięłam (słuszne) podejrzenie, że książka Wojciecha Mroza „Zakopane, miasto cudów” to zbiór felietonów zamieszczanych tu i ówdzie, a w szczególności w „Tygodniku Podhalańskim”, poczułam się nieco rozczarowana.

Potem nastrój mi się poprawił, bo uświadomiłam sobie, że właściwie jego felietonów w ww. gazecie nie czytałam. Po pierwsze dlatego, że nie nie czytam ww. gazety – marne to pismo, nieprofesjonalnie robione, choć niewątpliwie potrzebne. Po drugie, felietony zamieszczane są na stronie, na której stłoczono kilkoro innych felietonistów, a druk mały. Po trzecie, felietoniści owi mnie zdecydowanie odstręczają, a przede wszystkim nie są dobrym towarzystwem (poza Krzysztofem Trebunią-Tutką) dla Wojciecha Mroza, który pióro ma wytrawne, lektury rozległe i wie, o czym pisze. Wyżywają się tam bowiem: przedstawicielka ludu, megaloman z pobliskiego uzdrowiska, któremu się wydaje, że jest artystą na wielu frontach, i pewien pan, któremu się wydaje, że jest znanym pisarzem.

Tak więc pomysł czytania felietonów Wojciecha Mroza upadł kiedyś niejako siłą rzeczy, lecz teraz nadarzyła się okazja, by braki w tekturze nadrobić.

Potem nastrój mi się popsuł, jeden z pierwszych tekstów („Mistrzów świata uprasza się o spokój”) opowiada bowiem o nowym wyciągu na Gąsienicowej. Pomyślałam, że to już było, jeździmy nowym wyciągiem dobrych parę lat, emocje dawno opadły, odgrzewane kotlety – nie czytam.

Potem nastrój mi się poprawił, bo nie przestałam jednak czytać i stwierdziłam, że w tym zbiorze jest metoda: otóż nie ma pozycji, która zbierałby przeróżne zakopiańskie historie, małe i większe obrazki z życia miasteczka (które niektórzy nazywają wsią – „Co tam słychać we wsi?”, pytają, gdy wrócą z wojaży).

Dojeżdża Wojciech Mróz do czasów dzisiejszych i robi się aktualnie, ale pisząc i o tym starszym, i o tym nowszym, tka misternie materię zakopiańskiej rzeczywistości. Widzi wszystko ostro, bez taryfy ulgowej, widzi wszystko jakby w krzywym zwierciadle, ale też jakaś krzywa jest ta zakopiańska rzeczywistość. Bo oto spod fajerwerków ironii i dowcipu pana Mroza wyłania się miasto pod Giewontem tak pełne paradoksów, bezmyślności, prywaty, aberracji dziwnych i wykrzywień, że aż żałość bierze. Cudów niestety nie ma. Na cuda bezustannie czekamy, bo cudu by trzeba, żeby z Krupówek zniknęły reklamy, górale przestali być postrzegani jako lud pazerny i nie do końca uczciwy, COS się nie szarogęsił, a rodzina Byrcynów dotrzymywała obietnic. Widzi bystrym okiem Wojciech Mróz megalomańskie zadęcie zakopiańczyków, widzi śmiesznostki i żałosne wyczyny. I umie to opisać ostro i inteligentnie. Zabawnie i wzruszająco. Jest i śmiesznie, i strasznie.

Nie wiem więc, czy powinniście sięgnąć po tę książkę, drodzy czytelnicy, bo może po jej lekturze odechce Wam się mieszkać w Zakopanem lub do niego przyjeżdżać.

 

Beata Słama

 

Wojciech Mróz, „Zakopane, miasto cudów”, Novae Res, Gdańsk 2015.

 

Kategorie: Książki