SZYBKA POLKA I SZERPINIE

Zdobycie Korony Himalajów, i to w tak krótkim czasie, jak udało się to Dorocie Rasińskiej-Samoćko, jest niewątpliwie wyczynem. Niewiele i niewielu z nas dałoby radę – finansowo i logistycznie, psychicznie i kondycyjnie. Dorota jest prawdziwą inspiracją dla mnóstwa osób. Zapewne również, jeśli chodzi o PR, bo Speed Lady nazwała się sama. Dlatego napisanie książki jest zapewne dobrym pomysłem. Bo kupi ją mnóstwo osób.

Nie będą to jednak wspinacze i himalaiści, a tzw. fani himalaizmu, zapełniający sale prelekcyjne w większych i mniejszych miastach i stojący w kolejkach po autografy, którzy nie wyłapią niuansów i przekłamań. Bo niestety jej wyczyn, choć spektakularny, w kategoriach wyczynu himalajskiego wyczynem nie jest. Wszystkie wielkie góry zostały bowiem zdobyte – i latem, i zimą – dziś osiągnięciem nie jest wchodzenie na kolejne ośmiotysięczniki z pomocą Szerpów, z tlenem, w oparciu o założone już obozy i po poręczówkach, a wejścia bez tlenu, wielkimi ścianami, na lekko, w odległych i nieznanych rejonach, z chlubnym kultywowaniem „sztuki cierpienia”. Czyż nie powinno to działać na wyobraźnię tłumów? Otóż nie. Bo to za trudne. Na wyobraźnię działa stanie w kolejce do wierzchołka. No i żeby był naprawdę wysoki.

I tu rodzi się po raz kolejny pytanie, na które dotąd nie znaleziono odpowiedzi: czy to himalaizm, czy turystyka bardzo wysokogórska? Kiedyś dyskutowaliśmy w Lądku Zdroju, kto jest himalaistą, a kto turystą. Bliską rozstrzygnięcia tego dylematu była Aśka Piotrowicz, która wysunęła koncepcję, że turysta posuwa małpę bez przerwy, a himalaista tylko wtedy, gdy musi. Jest to jakiś pomysł.

Dlatego jest to książka dla tak zwanych szerokich rzesz. Co nie jest powodem, by nie pokusić się o coś oryginalnego. Niestety Dorota Rasińska-Samoćko się nie pokusiła. Jej opowieść jest boleśnie banalna: najpierw wstęp z mnóstwem oczywistości o przekraczaniu własnych granic i dążeniu do celu, a potem szczyt po szczycie: trekking, baza, wejście, zachwyt, szczęście. Plus trochę plotek z bazy. Dla tych, którzy to lubią i są pod wrażeniem jej wyczynów, to pozycja doskonała. Choć, moim zdaniem, zdecydowanie ciekawsze – pod każdym względem – są książki Moniki Witkowskiej. Mimo to zachęcam. Fani himalaizmu nie będą zawiedzeni.

A na koniec… Są Szerpowie i przymiotnik szerpijski – tak mówi słownik – choć w literaturze od lat przyjęła się forma szerpański (ja ją lansuję, wyjaśniając w przypisie), która wydaje się bardziej naturalna, warto więc może podążyć za uzusem językowym. Mamy też Szerpankę… o nie, Szerpijkę! Mimo że i tu w literaturze górskiej przyjęła się forma Szerpanka. A w Speed Lady mamy… Szerpinię! Gdybyż pani redaktorka (redaktorkini?) zajrzała do jakiejś pozycji literatury himalajskiej albo chociaż do słownika, zamiast dać się ponieść bezmyślnie fali feminatywów…

PS. Dorota przygotowuje się do zdobycia Korony Ziemi. Trzymamy kciuki!

Beata Słama (recenzentkini)

Dorota Rasińska-Samoćko, Speed lady. Moja Korona Himalajów i Karakorum, Muza, Warszawa 2025.

 

Kategorie: Książki

0 komentarzy

Leave a Reply