SEKSIZM I BYLEJAKOŚĆ, CZYLI CO SIĘ STAŁO Z NASZĄ (GÓRSKĄ) KLASĄ

Parę postów niżej ośmieliłam się skrytykować decyzję PZA powołania na nowego naczelnego „Taternika” Piotra Drożdża. Jest to decyzja nietrafiona z wielu powodów (są argumenty), a ja nie jestem odosobniona w swojej opinii. Niektórzy nazwali to hucpą. Do obrony PD ruszył z kopyta Maciek Ciesielski. Jego wypowiedz jest niewłaściwa na wielu poziomach, Maciek próbuje mnie  zdyskredytować, a nawet poniżyć – ot, takie męskie sposoby – dlatego się do niej ustosunkuję.

Po pierwsze, Maciek robi ze mnie osobę nieświadomą tego, co czyni, zdaną na kaprysy aury  – w Zakopanem jest brzydka pogoda, dlatego piszesz źle o ludziach. Poczekaj, aż się poprawi, wtedy zyskasz właściwy ogląd.

Pozbawia mnie też prawa do własnego osądu opartego na przesłankach merytorycznych i przykładach, i sprowadza moje oceny do jednego: nie lubisz tego czy tamtego, więc źle piszesz.

Tak, nie lubię paru osób, parę osób nie lubi mnie, ale chyba każdy tak ma? Prowadzę jednak stronę obserwowaną przez wielu i choć mam prawo wyrażać na niej moje opinię, bo jest moja, staram się nikogo nie pomijać, bo to również strona w założeniu informacyjna.

Nie lubię Stanisława Pisarka, uważam, że jako wydawca zachowuje się nieetycznie, jednak puszczam zapowiedzi jego książek. Recenzje to już inna sprawa.

Nie lubię Piotra Drożdża, jednak puszczam zapowiedzi „Gór” (chyba że przeoczę) oraz, kiedyś, zapowiedzi książek, które wydawał. Ich recenzje to już inna sprawa.

Szef wydawnictwa Bezdroża uważa mnie za śmiecia, a jednak informuję o książkach, które wydaje.

I tak dalej…

I nie, nie wyrażam moich opinii, nie mając argumentów i przykładów.

Najpierw o tym, że Piotr Drożdż nie jest taki fajny, jak to się niektórym wydaje

– Kiedyś pisywałam do „Gór”, zaczęłam za poprzedniego redaktora, potem zmienił go PD. Pisałam różne rzeczy, za marne grosze, ale wtedy wydawało mi się, że to prestiż. Byłam nawet autorką jakichś opowiadań , „Góry” je zamieściły, leczy gdy ukazała się antologia opowiadań zamieszczonych w tym magazynie, moich opowiadań w niej nie było. W spisie treści znaleźli się sami faceci. Ktoś pomyśli: jej opowiadania były słabe, to nie zamieścili. Nie wiem, jakie były, na pewno nie gorsze o tych, które się załapały. A od niektórych trochę lepsze. Nie drążyłam tematu, po prostu to odnotowałam. Nie zmierzałam zostać pisarką.

Ostatnim chyba moim tekstem do „Gór” była historia ubioru wspinaczkowego. Zilustrowałam go zdjęciami pożyczonymi od kolegów. Nigdy tych zdjęć, mimo usiłowań,  nie odzyskałam. Kilka było od bardzo dobrego znajomego, który nigdy się nie denerwuje. Na mnie się zdenerwował, bo to były jedyne odbitki. I to było okropne.

– W pewnym momencie, od pierwszego numeru, zaczęłam współpracować z „Tatrami”. Kiedyś napisałam tekst o osadzaniu spitów na drogach wspinaczkowych w myśl idei rzuconej przez wówczas popularnego działacza, że wspinanie ma być bezpieczne. Pomyliłam w tekście Kazalnicę z Zamarłą czy na odwrót. Jeśli popełnię błąd, nie mam problemu z przyznaniem się do tego, przeprosinami czy sprostowaniem. Nikt jednak nie zadzwonił i nie napisał: „Stara, walnęłaś głupotę, sprostuj”, zamiast tego do dyrekcji TPN wpłynęło pismo z żądaniem, by mnie wyrzucono. Podpisał się pod nim m.in. Piotr Drożdż. Do czego potem nie chciał się przyznać. Wtedy przestałam z nim gadać.  W TPN oczywiście je wyśmiali.

– Parę lat temu założyłam stronę GDK i zaczęłam przyglądać się uważnie temu, co dzieje się w kwestii górskiej kultury, a szczególnie literatury. Bo takiej strony nie było, a działo się źle i nie widziałam powodu, by o tym nie pisać. A ponieważ w dziedzinie tej działali wyłącznie panowie, okazało się, że ich męskie ego zostało tak zranione moją merytoryczną (na ogół ;-)) krytyką, iż postanowili zareagować i napisali tzw. apel, w którym usiłowali wykazać, że na niczym się nie znam i zażądali od jakichś bliżej nieokreślonych pracodawców, by wyrzucili mnie z roboty. Było to wydarzenie kuriozalne i bez precedensu, bo np. filmowcy nie piszą paszkwili na krytyków, a gdy spróbowali, to ich wyśmiano (przypadek narracji o filmie „Kac Wawa”).  Naruszyli tym prawo prasowe i załapali się na paragraf 212, nie poszłam jednak do sądu, bo zwyczajnie nie było mnie na to stać (część z panów jest zamożna). Choć wciąż się nad tym zastanawiam.  Wyobraźcie sobie: poczuli się zagrożeni i obrażeni przez jedną kobitę, której stronę obserwują niecałe cztery tysiące osób. Założę się, że gdybym była facetem, nie byliby tacy odważni, bo przecież w tle mogłoby zamajaczyć potencjalne danie w mordę. No i ta męska solidarność…  Pod apelem podpisał się oczywiście Piotr Drożdż i je rozpowszechnił.  No i było oczekiwanie, że podpiszą go wszyscy pracownicy „Gór”, ale cześć nie chciała. Apel nadal jest w sieci. Pracy nie straciłam.

– PD był kiedyś współorganizatorem Krakowskiego Festiwalu Górskiego. Już nie jest. O szczegóły pytajcie obecnych organizatorów.

– Wojtek Kurtyka wydał w Góry Books „Chińskiego Maharadżę”. Zanim to się stało, spytałam naiwnie, dlaczego PD nie weźmie mnie jako redaktorki, przecież jestem ze środowiska (wspierajmy się) i mam duże doświadczenie. Odparł, że ma prawdziwą redaktorkę z prawdziwego wydawnictwa. Czy to mnie ubodło? Raczej rozśmieszyło, bo na brak pracy nie narzekałam. Ale książkę i tak zredagowałam, zanim  Wojtek wysłał ją prawdziwej redaktorce. Wojtek nie chciał kontynuować współpracy z Góry Books.

– Marek Raganowicz wydał w GB „Zapisanego w kręgach”. Książka została bardzo nieprofesjonalnie zredagowana, na co zwróciłam uwagę. Marek drugą książkę wydał w prawdziwym wydawnictwie.

– PD przejął w Zakopanem festiwal Spotkania z Filmem Górskim, potem Moc Gór. Poprzedni organizatorzy stawiali mu bezsensowne zarzuty, że go pogrążył,  ja jednak wiedziałam, że temat jest trudny i życzyłam powodzenia, bo Zakopane zasługuje na taką imprezę. Festiwalu już nie ma. Mam nadzieję, że „Taternik” nie podzieli jego losu.

– PD lubi  prowadzić spotkania z ważnymi gośćmi, choć robić tego nie powinien, bo zwyczajnie nie jest to jego mocna strona. Podczas tegorocznego spotkania z Justyną Kowalczyk było co najmniej kilka niezręcznych momentów i tylko klasie Justyny zawdzięczamy to, że warto było zostać.

Kolejną osobą, według MC, którą krytykuję tylko dlatego, że jej nie lubię, jest Bodzio Kowalski. No nie do końca. W pewnym momencie moją uwagę zwróciło to, że Bodzio pisze do prawie  każdego czasopisma górskiego (nie, nie zazdroszczę) i bierze udział w niemal w każdym festiwalu, w jednej edycji obskakując nawet kilka tematów. Pomyślałam, że musi to być przegość…

– W jednym z programów festiwalu w Lądku ukazało się jego opowiadanie (pomysł niezły), zamieszczone brawurowo bez redakcji i korekty, co obnażyło stopień literackiej niekompetencji Bodzia, notabene autora recenzji książek.  Były tam wszelkiego rodzaju błędy plus humor z zeszytów, za to żadnej interpunkcji. Mam egzemplarz z moimi poprawkami.

– Kiedyś podczas KFG odbyło się spotkanie poświęcone przewodnictwu górskiemu. Było wtedy kilka drażliwych tematów, podział kompetencji itp., jakieś afery. Spotkanie prowadził Bodzio, a właściwe nie prowadził, ponieważ uczestnicy snuli kombatanckie opowieści, tematy ważne nie zostały poruszone.  Ze spotkania nic nie wynikło.

– Również na KFG Bodzio miał wykład na temat dróg zejściowych w rejonie Morskiego Oka. Po wykładzie przyszły do mnie dwie osoby doskonale znające się na topografii i poinformowały, że nieco mijał się z prawdą.

– W zeszłym roku Bodzio prowadził spotkanie z Bogdanem Słamą dotyczące Betlejemki. Bogdan zaproponował, że da mu jakieś materiały, żeby mógł się przygotować. Bodzio podziękował. Bogdan nie był w formie (po wypadku), Bodzio nie pomagał, słowem stracona okazja, choć niektórym się podobało. Z jakiegoś powodu Bodzio wciąż używał liczby mnogiej, stwarzając wrażenie, że też kierował Betlejemką, a w każdym razie odegrał tam ważną rolę. Może wtedy, kiedy mnie tam już nie było. Tak właściwie powinnam być mu wdzięczna, bo na fali wzburzenia przygotowałam prezentację o Betlejemce, ponieważ uważałam, że warto o niej opowiedzieć.

– W tym roku Bodzio prowadził spotkanie poświęcone literaturze górskiej. Na szczęście byli Ewa Grzęda, Luca Calvi i Janusz Majer. Bodzio do dyskusji niczego nie wniósł, mówił rzeczy nie do końca prawdziwe (nie, nurt górskiej literatury kobiecej nie jest szczególnie wartki), powiedział za to Krystyna Pawłowska (każdemu może się zdarzyć), szybko się poprawił,  zaznaczając jednak, że z nią współpracował (ja, ja, ja!).

– Przygotował też prezentację poświęconą najlepszym przejściom wspinaczkowym  z ostatnich dwudziestu lat, nie wspominając o żadnych przejściach kobiecych. Zrobiła się z tego mała awantura. Pod postem Jurka Soszyńskiego, w którym wstawił się za paniami,  pojawiło się mnóstwo wyrazów akceptacji i podziękowań, lajki szły w setki. Co świadczy o tym, że temat jest ważny, a z narracją na temat wspinających się dziewczyn coś jest bardzo nie tak.

Bodzio jest fajnym człowiekiem, ma dużą wiedzę, lecz wydaje się, iż osiadł na laurach samozadowolenia. Może pora nad sobą popracować?

Nie, wszystkie te kwestie nie spędzają mi snu z powiek i nie są tematem moich codziennych przemyśleń. Przeszłam nad nimi do porządku dziennego, nie nagłaśniałam. Piszę teraz o tym wszystkim dlatego, że zostałam niejako wywołana do tablicy, ale też dlatego, że od jakiegoś czasu dzieje się tak – i to w niemal każdej dziedzinie – iż ludzie, którzy mają coś do powiedzenia, siedzą cicho, bo brakuje im siły przebicia lub znają swoje ograniczenia, natomiast w awangardzie są osoby o co najmniej średnich umiejętnościach, wiedzy i predyspozycjach. Mają jednak na tymi fajnymi tę przewagę, że nie zdają sobie sprawy z ograniczeń swoich kompetencji, nie wiedzą, co to wstyd i uwielbiają się pokazywać, najlepiej na scenie czy innej estradzie. Nie mając nic do powiedzenia, gadają bez końca, nie potrafiąc sklecić poprawnego zdania piszą i oceniają innych.

Życie publiczne i kulturalne parszywieje i się pauperyzuje. Z kulturą górską mogłoby być inaczej. Ale nie będzie. Za dużo tu małostkowości i splotów interesów. Za dużo tandetnego myślenia i ambitnych tematów. A także dlatego, że nikomu nie zależy: odbiorcy  mają coraz mniejsze wymagania, a argumenty merytoryczne przestały się liczyć.

B.S.

 

Ilustracja: Kolaż Wisławy Szymborskiej.

 

 

 

Kategorie: Felietony

0 komentarzy

Leave a Reply