KSIĄŻKA, O KTÓREJ CHCIAŁABYM ZAPOMNIEĆ
Trzy to fajna liczba, a tryptyk i trylogia to fajne formy. Zamknięte. Można ruszyć dalej. Niestety Sławek Gortych nie ruszył, napisał kolejną książkę z cyklu „Schronisko, które…” i wygląda na to, że będzie temat schronisk eksploatował do…, bo się świetnie sprzedaje. I jak powiedział na spotkaniu w Lądku, dobrze się czuje w tej formule. Choć ja sądziłam, że ludzie tworzą wielkie rzeczy, gdy wychodzą ze strefy komfortu.
Czytałam drugą jego książkę z tej serii (recenzja tu: http://gorskidomkultury.eu/schronisko-ktore-przetrwalo-slawomir-gortych/) i mam wrażenie, że ta najnowsza, czwarta, Schronisko, które zostało zapomniane, jest powieleniem schematu, autor nie poczynił żadnych postępów, jeśli chodzi o finezyjność fabuły, język i styl.
A schemat jest taki: tajemnica z przeszłości, retrospekcja i współcześnie prowadzone śledztwo. Tym razem chodzi o dom wczasowy – którego właścicielem jest (tu duży plus) drapieżny i chamski biznesmen z Podhala o nazwisku Gąsienica, który niszczy i pozbawia stylu Karpacz tak, jak deweloperzy niszczą i pozbawiają stylu Zakopane – gdzie podczas remontu znalezione zostają ludzkie szczątki. I o spalone schronisko. Poza tym ktoś maluje tu i ówdzie swastyki, kogoś zabijają, ktoś ginie (w sensie znika, bo chyba nie ma słowa „zagina”), jest lokalny dziennikarz oraz autor kryminałów, którzy interesują się sprawą, prostacki policjant o dobrym sercu. I tak to się jakoś toczy. My z retrospekcji trochę wiemy, a trochę nie wiemy. Emocje jak na grzybach.
Co zadziwiające, część, której akcja rozgrywa się podczas drugiej wojny światowej, jest napisana o wiele lepiej niż ta współczesna. Język barwny, soczysty, atmosfera duszna, cenne fakty. Natomiast część współczesna sprawia wrażenie, jakby napisał ją niezbyt zdolny licealista, schemat goni schemat, a banał banał („Góry wcale nie są złe. Paradoksalnie to one dają prawdziwą wolność i bezpieczeństwo. Źli są co najwyżej ludzie”), słowem językowa tektura, dziwaczna składnia, niepoprawna interpunkcja (gdzie była korekta?).
Powtarzam to wciąż i wciąż: autorzy polskich kryminałów mają czasem niezłe pomysły na fabułę, za to nie potrafią pisać na poziomie podstawowym (jak udało im się zdać maturę?), nie mają własnego języka, wciąż powtarzają te same wyrażenia, nie wyczuwają językowych niuansów, nie potrafią różnicować języka w zależności od postaci, nie czują, kiedy osiągają efekt „humoru z zeszytów”. Gortych popełnia wszystkie te grzechy, choć gdyby nad sobą popracował, mógłby pisać znacznie lepiej i wyrwać się z językowego idiomu komunikatów prasowych. Oczywiście wiele zdziałać mógłby redaktor. Autor zmienił wydawnictwo, więc miałam nadzieję, że będzie lepiej, niestety redaktorka nie pomogła. Choć istnieje możliwość, że pierwotny tekst był językowym ugorem, ona urobiła sobie ręce po łokcie, ale i tak efekt jest, jaki jest.
Wydaje mi się, że jurorzy konkursu na książkę górską roku, przez dwa lata z rzędu przyznając Sławkowi Gortychowi nagrody, zrobili mu krzywdę, utwierdzając w przekonaniu, że jest dobrym pisarzem. Ich entuzjazm wzbudziła tematyka jego książek (Karkonosze, dotąd nieopisane, o skomplikowanej i mało znanej historii), jednak nagradzana książka powinna być dziełem kompletnym: ciekawa fabuła plus oryginalny, albo chociaż poprawny język. Tymczasem książki Gortycha tego warunku nie spełniają, bo i język marny, i fabuła skonstruowana niezbyt zaskakująco. To trochę tak, jakby próbować sprzedać komuś buty z urwanymi obcasami i twierdzić, że co prawda obcasy odpadły, ale buty mają piękny fason i kolor.
Ale po cóż ja to piszę. Sławek Gortych sprzedał 200 000 egzemplarzy najnowszej książki, jest dla wydawnictwa kurą znoszącą złote jajka, więc będą go zachęcali do pisania i wydawali jego książki jeszcze przez dobrych parę lat (wydawnictwa lubią serie), więc tak jak Remigiusz Mróz nie musi się starać. Choć biorąc pod uwagę jego zainteresowanie historią Karkonoszy i pasję poszukiwacza faktów, zamiast dreptać w miejscu, mógłby się porwać na solidną powieść historyczną. Do czego bym go zachęcała. Bo rozwój to nie ilość, a jakość.
Żebyście nie pomyśleli, że z tym językiem zmyślam, oto kilka smakowitych kawałków przyprawiających o ból zębów:
„w całości poświęcił się nazistowskiej doktrynie” [Bez reszty poświęcił się doktrynie nazistowskiej].
„Koleżanka znów wyrwała się z zamyślenia”.
„rozpoczął rozmowę, która wkrótce zaczęła przeradzać się w coraz bardziej ożywioną wymianę zdań” [rozmowa to jest wymiana zdań, ta zapewne stawała się coraz bardziej ożywiona].
„ciesz się swoją relacją z Manfredem” [powiedziała pokojówka do pokojówki w czasie wojny]
„powiódł po zebranych wnikliwym wzrokiem”
„Ich powściągnięte twarze nie zdradzały jednak nawet cienia emocji”.
„alkohol lał się hojnie” [alkohol nalewany był hojnie]
„Po chwili wahania wygrała w niej ciekawość” (wahająca się ciekawość?).
„Łukasz pomachał mu ręką przed oczami, próbując brzmieć beztrosko [tu kalka z angielskiego, poza tym machająca ręka nie wydaje dźwięku, nawet beztroskiego].
Autor lubi antropomorfizację: „Ognisko skwierczało ze [sic!] wściekłości”; „minęły go dwa radiowozy na sygnale, które pędziły na złamanie karku”; „Tylko śnieg wciąż padał w milczeniu”; „Palce Klary automatycznie płynęły po klawiaturze”.
„Maks przecząco pokręcił głową” [nie można pokręcić twierdząco, chyba że jest się Bułgarem].
„Dostrzegł majaczącą na horyzoncie Śnieżkę, która mieniła się odcieniami pomarańczy [pomarańczowego, pomarańczu] i czerwieni za sprawą zachodu słońca…” [Jakie to romantyczne. Chłopak mógłby np. powiedzieć dziewczynie: „Kocham cię za sprawą twojej urody”].
„Czmychnął tyłami Teatru Zdrojowego, a następnie wzdłuż głównej alei [znów kalka z angielskiego, po prostu szedł główną aleją, a nie obok, no i jak się czmycha tyłami?].
„Gdy Tomek Wilczur dotarł pod swój samochód…” [Nie, nie położył się pod nim w celu ukrycia się bądź naprawy].
„Cieplice tętniły właściwym sobie, leniwym życiem uzdrowiska”. [To moje ulubione. Majstersztyk].
„wyszeptał z błagalnym wzrokiem”
„zwłoki należały do Hermanna Mohla” [To były zwłoki Hermanna Mohla].
„Odgarnęła z czoła spocone włosy” [mokre od potu włosy].
„przysłuchiwali się relacji rozdygotanej kobiety z milczeniem” [w milczeniu]
„wciągnął na nogi sportowe spodnie” [mógł przecież na ręce]
„utkwił w martwym punkcie” [utknął]
„To jest tak skomplikowane ustrojstwo…” [Japończyk mówiący po niemiecku, używający rusycyzmu?]
„Potrzebuję pomocy z dość nietypowym pytaniem”
Jest tego znacznie więcej… Dlaczego redaktorka to przepuściła, pozostaje tajemnicą.
Możecie pomyśleć: Słama tak pisze, bo mu zazdrości. Nigdy nie sprzeda tylu książek, co on. Macie rację, zazdroszczę jak fiks. Każdy by zazdrościł.
A może ja się po prostu nie znam, bo Sławek Gortych dostał mnóstwo nagród, a przecież aż tyle osób nie może się mylić, prawda?
ANEKS O LANSIE
Recenzję napisałam przed festiwalem w Lądku, na którym odbyło spotkanie ze Sławkiem Gortychem. Prowadził je Marcin Meller, mąż dyrektorki wydawnictwa, w którym Gortych wydał książkę, o żadnych podchwytliwych czy niewygodnych pytaniach nie mogło być więc mowy. Gortych chwalił się swoim sukcesem, powołując się między innymi na oceny pensjonariuszy Lubimy Czytać. No cóż, opinii tam nie wyrażają wytrawni krytycy literatury, a najczęściej osoby o pewnych aspiracjach, najczęściej… nie będące intelektualistami. Jest tam też sporo recenzji sponsorowanych albo tzw. barterowych, które łatwo rozpoznać, bo zaczynają się do streszczenia książki i zawsze są pozytywne. Recenzje takie umieszczane są na początku, możemy je przeczytać, gdy już przebijemy się przez próby zareklamowania i sprzedania nam wszystkiego. Dalej są opnie różne, często negatywne, lecz, by je przeczytać, trzeba się zalogować. Nie mam konta na LC, lecz mój znajomy, który je ma, powiedział, że gdy użył słowa „grafomania”, LC przysłało mu e-mail z żądaniem usunięcia takiej opinii. Tyle jeśli chodzi o wiarygodność tej strony. Gdym była pisarką, raczej nie uznawałabym opinii z LC za miarodajne.
Podczas spotkania zadałam autorowi pytanie i zaznaczyłam, że nie jestem fanką jego pisania (co chyba jest kalaniem świętości). Na dodatek po spotkaniu ośmieliłam się zwrócić do niego osobiście, radząc, żeby poprosił o dobrą redaktorkę. Tego było dla autora za wiele, długo to przetrawiał, a gdy wytknęłam mu na jego stronie błąd („Wyjeżdżając z Lądka, oczy jak zwykle mi się zaszkliły”) , chłopak dokonał obliczeń i przekręcając moje słowa, ustawił mnie do pionu:
„Zagubiony w Karkonoszach – Sławek Gortych Beata Słama Pani Beato, miała Pani możliwość wylać na mnie swoją żółć w Lądku w tym roku trzykrotnie – dwa razy publicznie, na panelu o książkach i na moim spotkaniu, informując wszystkich, że powinienem już więcej nie pisać i jeszcze raz osobiście. Myślę sobie, że po pierwsze – do trzech razy sztuka, więc już wystarczy, dwa – jako Koleżanka po Piórze – zachowała się Pani niezbyt elegancko, a trzy – powinno już Pani ulżyć. Zachęcam więc żeby znalazła Pani nowy obiekt na wylewanie swoich złośliwości”.
Mam nadzieję, że mu ulżyło.
Beata Słama
Sławek Gortych, Schronisko, które zostało zapomniane, W.A.B., Warszawa 2026.
0 komentarzy