GOMUŁKA NA NARTACH, JARUZELSKI NIE PIJE
Z początku sprawa wydawała się co najmniej podejrzana. Bo oto pojawia się autor, którego imię i nazwisko można by uznać za pseudonim literacki. W dodatku mieszka w USA, lecz w sprawach zakopiańskich orientuje się nad wyraz dobrze. Uznawszy to za mistyfikację i podejrzewając o napisanie książki „Ośrodek Zero. Tajemnica Doliny Syrokiej Wody” jakiegoś zakopiańczyka, któremu stanowisko nie pozwala na pisarskie harce, lub takiego, który pod własnym nazwiskiem sukcesu odnieść nie zdołał (miałam nawet kandydata), postanowiłam przeprowadzić śledztwo. Udałam się więc do siedziby TPN (autor pisze, że kiedyś pracował w tej instytucji), do Dobrze Poinformowanej Osoby, i dowiedziałam się, że Romuald Roman jest jak najbardziej prawdziwy – a wkrótce zostaliśmy znajomymi. Ale czy wydarzenia opisane w powieści to prawda czy fikcja?
Gdy Romuald Roman pracował w latach siedemdziesiątych w Tatrzańskim Parku Narodowym, wiele razy widział szlaban zamykający wejście do tajemniczej doliny, o której istnieniu nie wiedzieli nawet tacy znawcy gór jak Witold Henryk Paryski czy Włodzimierz Cywiński. Tajemnicą poliszynela było, iż znajduje się tam ośrodek wypoczynkowy dla partyjnych kacyków.
Pan Roman wkrótce przenosi się na stałe do Stanów, a gdy bawi w egzotycznym kraju na wakacjach, poznaje Polaka prowadzącego hacjendę i restaurację. Jak się okazuje, był on przez lata kierownikiem tej tajemniczej, zagubionej w górach placówki. Gdy umiera, rodzina przekazuje jego zapiski przyszłemu autorowi „Ośrodka Zero…”
Powieść ma konstrukcję „baba w babie”, ponieważ zawiera, poza wstępem autora, obszerne fragmenty dziennika pana Zdzisława, kierownika ośrodka. Czytamy więc o wizytach partyjnych bonzów z kraju i zagranicy, ukrytych sprytnie pod pseudonimami, które rozszyfrować będą potrafili raczej starsi czytelnicy (generał Bagienny, Syraniewicz, towarzysz Jerzyk czy generał Wronosielski…), a także o perypetiach kierownika – muszącego zaspokajać ich zachcianki, tuszować skandale i za wszelką cenę nie podpaść. Doskonale zresztą radzi on sobie w komunistycznej rzeczywiści: okazuje się cwanym draniem, dobrze znającym reguły gry i potrafiącym się ustawić. Prawda miesza się tu z fikcją – można zabawić się w detektywa i spróbować oddzielić jedno od drugiego.
To udatna satyra na Polskę czasów komuny, napisana z werwą i dowcipnie, zręcznie nad wyraz pomyślana. Młodsi czytelnicy będą się dziwowali, w jakiej to pokracznej rzeczywistości przyszło żyć ich rodzicom, starszym być może łezka zakręci się w oku – z tęsknoty za dawnymi czasy lub z żalu nad nędzą żywota w folwarku, jaki zrobili z Polski partyjniacy w źle skrojonych garniturach.
Beata Słama (recenzja ukazała się w kwartalniku „Tatry”)
Romuald Roman, „Ośrodek Zero. Tajemnica Doliny Syrokiej Wody”, Novae Res, Gańsk 2014.