LOT AUTORKI KOŁO AUTORKI
Monika Rogozińska jest dziennikarką „Rzeczpospolitej” i od lat zajmuje się tematyką górską. Z tyłu okładki jej debiutanckiej książki „Lot koło Nagiej Damy” wymienione są tak liczne jej aktywności i zalety, że można odnieść wrażenie, iż mamy w rękach dzieło osoby wybitnej. By wrażenie to pozostało w nas głęboko i na zawsze dba także sama autorka, rozdymając autopromocję do rozmiarów wręcz karykaturalnych. Myli się bowiem ten, kto sądzi, iż jest to książka o polskich pilotach w Pakistanie – jak zapowiadają „zajawki”. To książka o tym, jak wspaniała jest pani Monika Rogozińska.
Dzieło podzielone jest na trzy części. W pierwszej opisana jest polska wyprawa zimowa na Nanga Parbat w 1997 roku, na którą autorka pojechała jako korespondentka „Rzeczypospolitej”. I choć relacja ta ma niezaprzeczalny walor poznawczy, bowiem opis bazowego życia, oglądanego okiem nie-wspinacza jest ciekawy i wartki, to jednak sprowadza się do tego, jak heroicznych wysiłków dokonywała dziennikarka na wysuniętej placówce, by jej relacje dotarły na niziny. Dlaczego opowieść o tej wyprawie znalazła się w tej książce, nie wiadomo. Co prawda rzekomo przy jej okazji Rogozińska dowiedziała się o działalności polskich pilotów w Pakistanie, lecz to chyba za mało.
Tak, polscy piloci służący w RAF-e trafili do Pakistanu, lecz czy jest to wiadomość sensacyjna i odkrycie pani Rogozińskiej? Nie wydaje się, bowiem tematem tym interesowała się intensywnie – od 1997 roku ‒ Anna Teresa Pietraszek, która nakręciła poświęcony temu tematowi film „Polskie orlęta na pakistańskim niebie”, a także pan Alexander Głogowski. On również tropił tę historię, szukał dokumentów i rozmawiał z rodzinami pilotów. O swoich poczynaniach oboje poinformowali na Facebooku oburzeni tym, że pani Rogozińska sobie przypisuje zasługi odkrycia tego fascynującego tematu.
Teraz kolej na część drugą książki. Zawiera ona głównie opowieść Henryka Franczaka, lotnika, który po wojnie został instruktorem w Royal Air Force, a następnie, w 1948 roku, wraz z grupą trzydziestu polskich wyższych oficerów lotnictwa i techników przybył do Karaczi – do Royal Pakistan Airforce. Dostał przydział do Dywizjonu Transportowego z bazą w Peszawarze i latał na dakotach w najwyższych górach: Karakorum, Himalajach i Hindukuszu.
To historia niezwykła i fascynująca, na chwilę zapominamy o pani Monice, lecz oto następuje część trzecia książki, w której pojawia się ona ze zdwojoną siłą.
To opis jej przyjaźni z panem Henrykiem, który darzy ją takim afektem, że spodziewamy się, iż lada chwila poprosi ją o rękę lub zapisze majątek. To wspaniale, że pod koniec życia ten niezwykły człowiek spotkał kogoś takiego jak Monika Rogozińska, kogoś, kto oprócz Anny Teresy Pietraszak, ocalił od zapomnienia dokonania jego i jego wspaniałych kolegów pilotów i zapewnił miejsce w panteonie polskich bohaterów, opowieść jednak ocieka taką egzaltacją, że miejscami jest po prostu niestrawna, a to pamięci bohaterów z pewnością się nie przysłużyło.
Wydawać by się mogło, że tak znana dziennikarka jest za pan brat ze słowem pisanym – niestety, styl jest nierówny, błędów sporo, brak redaktorskiej ręki. Autorka ociera się też niebezpiecznie o grafomanię, jak na przykład w tym fragmencie: „Moją miłością była najpierw Polska, potem Europa, wreszcie Ameryka Łacińska. Moim tlenem było Piękno i Sacrum, przyroda i dzieła dawnych mistrzów. Czułam modlitwę, którą oddychały mury i sztuka starych sanktuariów. Jadłam łyżkami ich urodę, ładowałam siłą i radością”.
Dodajmy do tego niejasny i niepotrzebnie frywolny tytuł, a mamy dzieło, którego urody jeść łyżkami się nie da.
Beata Słama (recenzja ukazała się w kwartalniku „Tatry”).
Monika Rogozińska, „Lot koło Nagiej Damy”, Bernardinum, Pelplin 2016.