LEKARZE W GÓRACH NA TLE

W ramach 13. SzFG, odbyła się premiera filmu Jerzego Porębskiego Lekarze w górach  (pan Porębski, niczym Woody Allen, wypuszcza co rok nowe dzieło). Właściwie nie był to film, lecz nie umiem znaleźć na to zjawisko innego określenia, więc niech będzie roboczo „film”.

Nie jestem chyba na tyle inteligentna i obeznana ze sztuką filmową, by pojąć formalne i estetyczne wybory reżysera i by docenić jego kunszt, a także kunszt operatora. Tego drugiego doceniam jednak bardziej, bo wydaje mi się, że trudno ustawić statyw kamery tak, żeby się nie chwiał, a pan operator to potrafi.

Film zaczyna się nowatorsko, a nawet awangardowo – od animowanej czołówki! Jest paskudna, może dlatego jej autor nie został uwzględniony w „tyłówce”. W tle leci liryczna piosenka po angielsku. Dlaczego akurat w tym języku? Nie mam pojęcia.

Następnie znana (z tych gorszych) filmów dokumentalnych konwencja gadających głów zostaje poszerzona, wydłużona, rozciągnięta i wzbogacona, bowiem widzimy szereg zarejestrowanych (nie sfilmowanych, bo filmowanie wymaga jednak pewnej koncepcji) wypowiedzi.

O swojej pracy mówią lekarze-wspinacze-toprowcy, a ich opowieści z rzadka jedynie przeplecione są zdjęciami (niektóre się powtarzają), w tle lirycznie zawodzą smyczki, które czasem nieoczekiwanie zamieniają się w orientalne bębenki (trudno stwierdzić, od czego to zależy).

Możemy wysłuchać doktorów Janczego (rzuca krótki i powierzchowny [to nie jego wina] rys historyczny), Janika, Mazika (przejmująca opowieść o śmierci Piotrka Morawskiego – to jedyny moment, gdy mamy okazję zobaczyć prawdziwe emocje, a więc i prawdziwy film) oraz Korniszewskiego (jego wypowiedzi towarzyszą zdjęcia odmrożonych sczerniałych palców oraz pęcherzy i ran – tylko dla osób o mocnych nerwach i studentów medycyny). Opowieści snują się mniej lub bardziej interesująco, lecz są, siłą rzeczy, na tyle wciągające, by się w nich na chwilę pogrążyć, jednakowoż walcząc momentami  ze snem.

No, ale żebyśmy nie zasnęli, niespodziewanie wyskakujemy z Himalajów (ocykamy się z drzemki nieco zdezorientowani) i na ekranie pojawiają się, jeden po drugim, młodzi (no, nie tak znów bardzo) ratownicy medyczni z TOPR i wygłaszają dwa wykłady – trochę jakby czytali z telepromptera i nie wiadomo do kogo mówią, ponieważ nie patrzą w kamerę – na temat nowoczesnych technik reanimacji, ratowania ofiar w górach i medycznego wyposażenia. Przeskok jest nagły i konfundujący, lecz ta sekwencja filmu trwa na tyle długo, że się przyzwyczajamy.

Fot. Wspinanie.pl

Miał to być chyba jednak, przynajmniej w założeniu,  film ciekawy i rozmaity, bo opowieści medyków i ratowników zostały umajone występem Darka Załuskiego, który dorzuca trzy grosze o wyprawowych przypadkach. Na końcu zaś mamy okazję poznać pana ratownika, który stracił w górach palce (przepraszam, że nie zapamiętałam jego nazwiska), jednak temat odmrożeń nie był jakoś szczególnie rozwinięty.

Zastanawia nieobecność na ekranie doktora Sylweriusza Kosińskiego, który zrobił wiele w kwestii ratowania ofiar hipotermii, choć się o nim nadmienia.

Drugim urozmaiceniem są (w dwóch miejscach) pytania zadane zza kadru przez, jak się domyślam, reżysera. Nie słychać ich jednak za dobrze, zrozumieć je trudno, a przypominają te fragmenty wideo z wesela, gdy na ekranie widzimy młodą parę, a pijany szwagier krzyczy zza kadru „No to polej!”.

O czym właściwie jest ten film? W pewnym momencie pada stwierdzenie (które ja trochę rozwinę), że lekarz na wyprawie to ktoś więcej niż osoba wykonująca czynności medyczne. Jest opiekunem i powiernikiem, doradcą, kimś, kto ma spory wpływ na przebieg akcji górskiej, mimo że na ogół pozostaje w bazie. To doskonały punkt wyjścia do filmu o niezwykłych ludziach. Nie jest to jednak film o ludziach. To jedynie zarejestrowane wypowiedzi, notatki do dokumentu, szkic, zapis pomysłów.

Bartek Dobroch napisał kiedyś dla „Tygodnika Powszechnego” reportaż zatytułowany Po drugiej stronie Styksu, opowiadający o tym, jak uratowano, a właściwie przywrócono do życia dziewczynę, która w wyniku wypadku w górach zapadła w stan głębokiej hipotermii. Akcja była heroicznym wyścigiem z czasem, a została opisana po mistrzowsku, rzeczowo, lecz zrazem niezwykle emocjonalnie i wzruszająco. To ważny epizod w historii ratownictwa górskiego i świetny materiał na film. Pan Porębski miał go jak na tacy…

Nie mieści mi się w głowie, jak można pokazać pracę tak niechlujną, nieudolną, pozbawioną koncepcji, pomysłu, iskry inteligencji. Myślę, że „nasi” lekarze na coś takiego nie zasłużyli.

Na osobne opracowanie filmoznawcze zasługuje tło, na jakim prezentuje pan Porębski swoich rozmówców. Myślę, że jest pełne aluzji, kodów, tropów i przesłań, dla nas, maluczkich, niedostępnych.

Na tło zwróciłam uwagę w poprzednim dziele tego twórcy, Manaslu. Tam himalaiści przemawiali na tle góry z tektury, a doktor Korniszewski, wyglądający w czarnej marynarce jak Woland z Mistrza i Małgorzaty, miał w tle szatnię z napisem „Szatnia”, opuszczoną, tajemniczą, o zdecydowanie eschatologicznym wydźwięku.

W filmie Lekarze w górach pan Janczy siedzi na tle regału, na którym stoi jakiś wazonik z badylem. Ten sam regał powraca, gdy na ekranie pojawia się Andrzej Górka – tam razem stoi na nim dziurkacz i tajemnicze przedmioty.

Doktor Janik ma w tle jakieś mazy i obrazy. Doktor Korniszewski siedzi w sporym pokoju, a nawet sali, a za plecami ma wygasły kominek z białych wytwornych kafli, w dalszym tle natomiast majaczy palto na wieszaku (znów nawiązanie do szatni, ciekawe…).

Doktor Mazik też siedzi koło kominka, tyle że żwawo trzaskają w nim polana. Co reżyser chciał dać nam do zrozumienia? Tu ciemna zimna czeluść, tam huczący żywioł…

Darek Załuski snuje opowieść na tle regału z książkami (dużo czyta?), widać wyraźnie, że obok pozycji o feng shui stoją książki górskie.

Jeden z młodszych ratowników ujęty jest na tle zdjęcia gór. Maciej Pawlikowski przemawia z reglem w tle (czyżby to sugestia, że kocha naturę?).

Najbardziej zagadkowe jest usytuowanie ostatniego bohatera – siedzi pod schodami…

Pozostawiam Was z tymi zagadkami. Pan Porębski ma zwyczaj wysyłać swoje filmy na wszystkie możliwe festiwale, więc będziecie mogli pokusić się o ich rozwiązanie.

Lecę na kolejne projekcje.

  1. Na początku, jak w każdym filmie pana Porębskiego, jest logo jakieś firmy produkującej czy też sprzedającej części samochodowe. Czy to znaczy, że po wyjściu z kina mam pójść do sklepu i je kupić? Albo stojąc na poboczu i zaglądają pod maskę zepsutego auta, w nagłym przebłysku przypomnieć sobie logo, a w warsztacie żądać zamontowania tychże elementów? Za każdym razem się nad tym zastanawiam…

Beata Słama

Lekarze w górach, reżyseria Jerzy Porębski, montaż Natalia Parol, 2017.

 

Kategorie: Film i teatr

0 komentarzy

Leave a Reply