KWK, CZYLI HISTORIA ANEGDOTYCZNA
„Klub” plus „wysokogórski” – kiedyś były to dla wspinaczy słowa niezwykle ważne. Do Klubu trzeba się było dostać, co wcale nie było łatwe, kiedyś, tylko przynależąc do Klubu, zostawało się prawdziwym wspinaczem, a dni spotkań klubowych były niemal święte, wyczekiwane. Gdy było się na takim spotkaniu, to trochę tak, jakby już było się w górach. Pachniało przygodą i wielkimi planami. Były prelekcje i opowieści. Otwierało się okno na świat.
Życie klubowe stanowiło więc kiedyś bardzo istotny element życia wspinaczkowego, kluby tworzyły mocne i wpływowe środowisko, tworzyły więzi (nie więzy, jak napisano w książce, a redaktor nie poprawił). Do klubu przychodziło się po plotki, umawiać na wspinanie, poznawać ludzi. W latach osiemdziesiątych kluby zaczęły się zamieniać się w zakłady prac wysokościowych, życie wspinaczkowo-towarzyskie nie toczyło się już tak wartko i ciekawie, zeszło trochę na dalszy plan. Choć korzyści z przynależności klubowej, takie jak zniżki na taborach czy możliwości organizowania wyjazdów pozostały.
Dziś są kluby wysokogórskie, do których może zapisać każdy (kasa ze składek jest nie do pogardzenia), a żeby się wspinać, nie trzeba należeć do żadnego klubu. Jak toczy się życie dzisiejszych klubów nie wiem.
Dlatego ucieszyłam się, że ktoś postanowił zjawisko, jakim jest Klub Wysokogórski, opisać. I to na przykładzie klubu bardzo ważnego. Niestety nie zwróciłam uwagi na rozwinięcie tytułu: historie z… A więc nie opowieść o…
KW Katowice to była potęga. Tradycja przedwojenna (górnośląski oddział Towarzystwa Tatrzańskiego), po wojnie korzenie harcerskie. Kolorytu przydawało mu kopalniano-węglowe otoczenie, ludzie w nim zrzeszeni, w przeciwieństwie do członków klubów „z Polski”, niekoniecznie mieli pochodzenie inteligenckie i wymuskane, a często twardo-śląskie. Trochę etosowe. Z niego wywodzili się najsławniejsi polscy himalaiści, niektórzy czczeni do dziś. Wiadomo, złota era
Książka Kamraty. Historie z Klubu Wysokogórskiego w Katowicach zaczyna się znakomicie, od sugestywnie odmalowanego tła, czasu, w jakim Klub powstał. Powojenny mrok komuny, partyjne układy, szara rzeczywistość, działacze, kombinowanie na każdym polu… Kortko i Pietraszewski opisują to doskonale, ze znajomością historii, a i specyfiki miejsca, bo przecież stamtąd się wywodzą. Przeprowadzając research, wyszukali smakowite szczegóły, opisali drobne nieraz wydarzenia tkające ówczesną codzienność. Czytam to z zainteresowaniem i podziwem i niecierpliwie czekam na chwilę powstania KW… Klub jednak powstaje nagle, po prostu w pewnym momencie już jest (niestety autorzy nie odróżnili Klubu Wysokogórskiego, poprzednika PZA, ogólnopolskiego, od klubu katowickiego, więc młodsi czytelnicy mogą być trochę zdezorientowani), a książka zamienia się w zbiór anegdot, napisanych błyskotliwie, barwnych i zabawnych (choć są oczywiście wydarzenia tragiczne), lecz po jakimś czasie w swej liczbie nużących. Pewnie, doskonale czyta się o przygodach Druciarza, Zyzaka i Bagsika, o pierwszych wyprawach w góry świata, są pikantne szczegóły, lecz ja oczekiwałam pochylenia się nad fenomenem klubu, pogłębionej analizy środowiska śląskich wspinaczy, podywagowania, co zadecydowało o tym, że było tak prężne, specyficzne, a wspinacze z niego się wywodzący mieli tak znakomite osiągnięcia. Brakowało mi głębi i rozmachu książki Bartka Dobrocha o Hajzerze, która tylko z pozoru była biografią, a tak naprawdę portretem środowiska i opisem rzeczywistości, w której wspinacze działali.
Doskonale natomiast, że autorzy pogadali z ludźmi gór starszego pokolenia – takie opowieści trzeba zbierać, zanim się rozwieją, ocalili od zapomnienia kilka postaci – dla mnie najciekawszy i najbardziej romantyczny i fantazyjny jest właśnie czas powojennych początków, lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte.
Potem sięgają do książek wyprawowych i wspomnień, opisują to, co zainteresowanym tematem jest już dobrze znane, i od pewnego momentu Kamraty zamieniają się w historię polskiego himalaizmu w ogóle, z opisem największych i najgłośniejszych dramatów i wyczynów – czytaliśmy o tym w wielu innych książkach.
Dla kogo więc Kamraty są? Czy tzw. fanów himalaizmu (właściwie fanów himalaistów) obchodzą dawne czasy, czy poczują ich niezwykły smak? Nie sądzę. Ucieszą się natomiast z tej książki wspinacze starsi, jej bohaterowie postawią ją na półce i pomyślą z zadowoleniem, że ocaleli w czasie, że oto będą istnieć już zawsze, póki nie obrócą się w pył wszystkie książki świata.
Dla mnie, mimo że chwilami zaśmiewałam się i wzruszałam, to trochę za mało. Jakby autorzy plan mieli ambitny, lecz z jakichś powodów go porzucili.
Pomijając jednak moje zastrzeżenia, to książka niezwykle ciekawa, miejscami zabawna, dobrze napisana, wszak autorzy to wytrawni dziennikarze. Wspaniale, że powstała. Musicie po nią sięgnąć. Niektórzy z Was powspominają, coś sobie przypomną, inni czegoś się dowiedzą…
A może spójrzmy na sprawę inaczej: może Kamraty stanowią doskonałe uzupełnienie biografii Artura Hajzera i Janusza Majera (autorstwa Darka Jaronia) i to dobrze, że taka właśnie ta książka jest? W ten sposób środowisko śląskich wspinaczy staje się najlepiej opisanym środowiskiem wspinaczkowym w naszym kraju. Należy im się.
Beata Słama
Dariusz Kortko, Marcin Pietraszewski, Kamraty. Opowieści z Klubu Wysokogórskiego w Katowicach, Agora, Warszawa 2024.
Dariusz Kortko, Marcin Pietraszewski, Kamraty. Opowieści z Klubu Wysokogórskiego w Katowicach, Agora, Warszawa 2024.
0 komentarzy