KAMIENNY SUFIT WCIĄŻ WISI
Dziś wybrałam się na prelekcję Wojciecha Szatkowskiego o jasno sformułowanym tytule „Historia kobiecej eksploracji Tatr”, w ramach 7. ogólnopolskiej akcji „(Nie) znane kobiety Wikipedii” w tym roku o podtytule „(Nie)znane kobiety Tatr”. Temat mnie interesuje, ostatnio zgłębiałam, pomyślałam, przypomnę sobie, może dowiem się czegoś nowego.
I było to wydarzenie w jakimś sensie wstrząsające.
Kobiety eksplorujące Tatry. Co za wspaniały, a nie najlepiej jeszcze poznany temat, choć były przecież znakomite książki Anny Król „Kamienny sufit” i Agaty Komosy-Styczeń „Taterniczki”. Janothówna (pierwsze spodnie), Steczkowska (znakomity przewodnik i niesamowite, jak na tamte czasy, wycieczki), Dłuska, Pawlewska, Drojecka, Skotnicówny, Jerominówna, Honowska, Krókowska, Roguska-Cybulska, Pankowa, Radwańska-Paryska… Ileż tu opowieści! Co za postacie!
Zawsze sądziłam, że prelekcja musi mieć wstęp, wprowadzenie, czy też zagajenie, rozwinięcie i podsumowanie, może wnioski. I tu pierwsze zdziwienie – nie musi.
Zawsze sadziłam, że skoro prelekcja ma temat, to musi być na ten temat. I tu drugie zdziwienie – nie musi.
Poczułam, że nie będzie dobrze, gdy pokazał się pierwszy slajd, a na nim Modrzejewska, Stryjeńska, Konopnicka… Chałubiński i Eljasz. Ale, myślę, to taki wstęp, zarys początków, bo Chałubiński. Nie, nie. Konopnicka była w Tatrach i chodziła po śniegu. Modrzejewska Tatry kochała i jeździła po nich konno.
O, jest o Beacie Łaskiej. Co prawda uparte forsowanie przez historyka tezy, że była turystką, podczas gdy być może nie była tam, gdzie była, jest słabe, ale myślę, zawsze to jakiś początek.
Nie był to początek, ponieważ temat pań eksplorujących Tatry na długo zaniknął. Dobijaliśmy do godziny, podczas której usłyszeliśmy o Chałubińskim… „o a tu na zdjęciu dwie turystki”… Eljaszu (taki chłop do roboty), Stolarczyku, Sieczce, Klimku, Żeromskim (miał córkę – jest o kobiecie)… „o, a tu targ w Zakopanem, są góralki”.
Aż nagle pojawiła się Helena Dłuska. A wraz z nią moja nadzieja, że wreszcie dobiliśmy do tematu. Niestety przemknęła jak kometa. I znów Karłowicz, Zaruski … „o, Stryjeńska, jak pięknie namalowała wodę”… Wróciła Eljasz, ale już nie jako chłop do roboty, tylko pisarz i malarz. I Witkiewicz, Witkacy… „a tu na rysunku, patrzcie, jak góral pomaga turystce”…
Do zakończenia prelekcji zostało dziesięć minut. I nagle pojawiły się siostry Skotnicówny! Ale tylko na chwilę, bo przecież chłopakiem jednej z nich był Stanisławski, więc dalejże o nim, że świetnie się wspinał i wiersze pisał (jest wiersz). Oppenheim. Tu, na szczęście, na chwilę wskoczyła Wanda Gentil-Tippenhauer i jej list do Oppenheima. Fajny.
Coraz bliżej końca. Jest Marusarzówna, Staszel-Polankowa, Stopkówna. Nie za bardzo eksplorowały Tatry, raczej startowały w zawodach, no ale zawsze jakieś kobiety. Jeszcze szybkie zdjęcie Radwańskiej-Paryskiej, no ale obok siedzi Żuławski, więc jest o Żuławskim. I trzeba kończyć tę prelekcję o tatrzańskich eksploratorkach.
Nie no, byłabym niesprawiedliwa, gdybym napisała, że nie było o kobietach. Było! Janczewska zabiła się w Kościeliskiej z pistoletu, żona Witkacego miała długie nogi i mały biust, żona Zaruskiego prowadziła pensjonat i wywoływała duchy, Róża Raczyńska miała dom w Zakopanem i spędziła tam całą zimę, Konopnicka chodziła po śniegu (a, już o tym było), Steczkowska napisała przewodnik, Modrzejewska otworzyła szkołę koronkarską, żona Juliusza Zborowskiego wołała go głośno na obiad czy tam po coś…
Wiecie co? Najbardziej żenujące nie jest to, że nie była to dobrze skomponowana prelekcja, a luźny strumień świadomości przeplatany nieśmiesznymi żartami (publika i prelegent chichotali), bo prelegent zwyczajnie się nie przygotował i nie przemyślał całości, a to, że tak strasznie zlekceważył kobiety, które miały być przecież jej tematem. Jesynie Helena Dłuska, chyba przez przypadek, doczekała się pełnej opowieści, reszta kobiet została wymieniona tylko w kontekście mężczyzn, z którymi miały coś wspólnego. I żadna z nich nie eksplorowała Tatr. Zupełnie jakby taterniczki i pierwsze dzielne turystki nie istniały lub nie były bytami samoistnymi zasługującymi na uwagę i historię. Jakby były, mimo licznych i łatwo dostępnych źródeł, białymi plamami.
A wszystko to w wykonaniu pracownika Muzeum Tatrzańskiego (przedstawionego jako kustosz, z doktoratem i z dorobkiem książkowym), w którym trwa wspaniała wystawa poświęcona właśnie kobietom, oddająca im głos.
Kiedy zżymałam się scenicznym szeptem, że nie było o kobietach i co to ma znaczyć, siedzący obok mnie pan z widowni (śmiał się głośno z seksistowskich żartów, bo owszem, były takie) syknął: „No przecież wymienił kilka”.
Tak więc cieszmy się, kobitki, gdy zostaniemy wymienione. I nie patrzmy w górę, bo nad nami wciąż wisi kamienny sufit.
Przyznam Wam się, że na koniec zrobiłam o to wszystko małą awanturę. Publiczność najpierw miała miny jak koty na puszczy, że ktoś odważył się wyrazić swoje zdanie, po czym potraktowała prelegenta jak ofiarę i posyłała mu krzepiące spojrzenia. Przecież się uśmiali, co nie?
Beata Słama
Kategorie: Felietony

0 komentarzy

Leave a Reply