HALINA ‒ GÓRY I INNE ŻYCIE
Kiedy zaczęłam interesować się wspinaniem pod koniec lat siedemdziesiątych, Halina Krüger-Syrokomska była już postacią kultową. Oczywiście wszyscy wspinacze, o których czytałam (a czytałam każdą książkę górską, jaka się ukazywała), wydawali mi się nadludźmi, zdobywcami wiodącymi wzniosłe i pełne przygód życie, jednak Halina była inna, nieco tajemnicza, szczególna.
Kiedy weszłam do środowiska górskiego, spotkałam ją może ze dwa razy. W męskiej wyprawie na K2, która odbywała się równolegle z kobiecą, brał udział mój mąż, Bogumił Słama (jego ciekawe opowieści znajdziecie w książce). Pojechał wcześniej jelczem, z całym wyprawowym dobytkiem, bo chciał przeżyć przygodę życia. To właśnie Halinie dałam list do niego.
Na Obozowej, gdzie mieszkaliśmy, przed spożywczakiem był kiosk Ruchu. Pewnego dnia, idąc po zakupy, zerknęłam na wystawę i zobaczyłam „Życie Warszawy” czy „Express Wieczorny” z krzyczącym tytułem Śmierć na K2. O mało nie zemdlałam, musiałam przytrzymać się półeczki przed kioskowym okienkiem. A przecież gdyby zginął mój mąż, zadzwoniłaby do mnie Hanka Wiktorowska z PZA, a najpewniej ktoś by przyszedł. Bo kiedyś było tak: ginął polski himalaista, Bogdan Jankowski łączył się z ambasadą w Islamabadzie czy Katmandu, ambasada kontaktowała się z kimś z PZA, ktoś z PZA zawiadamiał rodzinę, i dopiero wtedy informacja szła do prasy. Dziś himalaiści umierają niemal na naszych oczach… Śmierć Haliny była bardziej intymna, odległa, oszczędzone nam zostało medialne wzmożenie, nie byliśmy narażeni na wciąż podgrzewane prasowe spekulacje, czcze domysły, mając jedynie to, co zdecydowały się opowiedzieć jej górskie koleżanki.
*
Anna Kamińska jest autorką dwóch doskonałych biografii niezwykłych, silnych i niezależnych kobiet, Simony Kossak i Wandy Rutkiewicz. Zaimponowała w nich zaangażowaniem, rzetelnością, obiektywizmem i świetnym warsztatem reporterskim. Stała się przez to niejako marką – na jej książki czytelnicy czekają z niecierpliwością, niezależnie od tematu, bo istotne jest to, że to ona się do niego zabrała, bo wiedzą, że wkrótce stanie się i „ich” tematem. W tym przypadku to bardzo ważne, ponieważ bohaterką swojej najnowszej książki uczyniła Halinę, alpinistkę przecież nie tak sławną, jak Wanda Rutkiewicz, Jerzy Kukuczka, Anna Czerwińska czy Krystyna Palmowska i Anna Okopińska. Znaną raczej osobom ze środowiska i tym interesującym się historią polskiego wspinania niż szerokim rzeszom. A warto poznać Halinę i o niej pamiętać, bo to kobieta niezwykła, być może z racji swojej bezkompromisowości, zdecydowania i wspinaczkowego talentu była ważniejsza dla kobiecego wspinania niż Wanda Rutkiewicz.
Pisała:
„Gdy robiłam pierwsze samodzielne przejścia w zespołach kobiecych w Tatrach, wysłuchałam wielu uwag, że nie mają one racji bytu, no, może jeszcze na drogach klasycznych, ale hakówki – to nie dla kobiet, tam potrzebna jest siła fizyczna i wiele innych przymiotów, które mają rzekomo posiadać tylko mężczyźni. Gdy dwa lata później, w 1962 r., w dobrym stylu przeszłyśmy z Janką Zygadlewicz »Wariant R« na Mnichu, górny pułap kobiecych możliwości przesunął się w opinii kolegów-taterników na góry typu alpejskiego. Po samodzielnym przejściu z Wandą Błaszkiewicz (Rutkiewicz) wschodniej ściany Grepon i filara Trollryggenu […] słyszę teraz od kolegów, że kobiety nie nadają się na wyprawy w góry najwyższe”.
Jaka jest ta książka? Jaką Halinę zobaczymy? Na pewno Wam jej nie streszczę. Rzucę tylko kilka uwag.
Najpierw okładka. Wydawca uważa chyba, że czytelnicy nie są szczególnie rozgarnięci, ponieważ pod tytułem Halina widnieje dopisek: Dziś już nie ma takich kobiet. Po pierwsze, skąd to wiadomo? Po drugie, trudno powiedzieć, czy to ocena, czy informacja, sprawia jednak wrażenie, jakby chciano nam narzucić opinię albo wbić do głów, o czym książka traktuje. Świetne zdjęcie Haliny Krüger-Syrokomskiej, lecz nad jej głową nieoczekiwana żółć i jakby powiewające żółte karabinki. Grafika toporna ‒ polskie książki, choć jest coraz lepiej, nie mają szczęścia do okładek. A górskie w szczególności. No i żeby czytelnik wiedział na pewno, co kupuje, na dole zamieszczono wyjaśnienie: Opowieść o himalaistce Halinie Krüger-Syrokomskiej. Z tyłu bałagan. Na szczęście nie ma blurba napisanego przez jakąś pseudogórską pseudocelebrytkę. To plus.
Stopka: aż czworo korektorów. Dlaczego więc interpunkcja jest tak zadziwiająca?
I konsultant: Rafał Nowak. Na czym polegało jego zadanie, pozostaje tajemnicą. Ale o tym potem.
*
Słowo, które przychodzi mi na myśl, gdy myślę o Halinie Anny Kamińskiej, to „rozczarowanie”. A rozczarowało mnie to, że autorka nie pokusiła się o znalezienie dla Haliny nieco innej formy niż w przypadku dwóch poprzednich biografii. Niby biografii nie da się napisać inaczej, są narodziny, życie i śmierć, można jednak odnieść wrażenie, że Kamińska, jako biografka i dziennikarka, drepcze w miejscu lub boi się spróbować czegoś innego, na przekór, na opak, odwrotnie, pod prąd. Jej drobiazgowość, tak cenna przy Wandzie i Simonie, w Halinie wydaje się momentami niepotrzebna, a sztywna biograficzna forma nieadekwatna. Kamińska jest zapaloną przeszukiwaczką archiwów i widać wyraźnie, że najlepiej czuje się, gdy z faktów i obrazów może składać niegdysiejszą rzeczywistość, robi to doskonale w biografii Wandy, jednak w książce o Halinie ta zaleta zamienia się w nieznośną manierę.
Zaczyna się od drobiazgowego opisu przedwojennej Warszawy, a dokładniej mówiąc, miejsca i okoliczności, w jakich Halina Krüger przyszła na świat. Są obrazy, zapachy, detale… lecz czy stanowią kontekst dla Haliny? Czy ważne jest ‒ to także nieco wyeksploatowany zabieg – jaka temperatura powietrza była w chwili jej narodzin i że swędzenie ciała usuwał jakiś krem? Brzmi to bardzo efektowanie, lecz w natłoku drobiazgów zatraca się cały dramatyzm sytuacji – bombardowanie (jest opis – ale przecież wiemy, jak wygląda bombardowanie) i zagłada niemal całej rodziny. Tu przydałyby się zdania lapidarne i bezlitosne – bo właśnie to, że z bombardowania ocalała tylko Halina, determinuje jej los, poczynania, charakter. A w każdym razie można by się pokusić o dywagacje, czy tak było.
Potem ta szczegółowość jakby się zatraca i mam wrażenie, że gdy autorka rozpoczynała pisanie, miała zupełnie inną koncepcję książki. Paradoks: żywiej i bardziej soczyście brzmią fragmenty, w których opiera się w większej mierze na materiałach archiwalnych, niż gdy składa opowieść z bezpośrednich relacji. Jakby martwe dokumenty i stare fotografie pozostawiały pole do wyobraźni, snucia przypuszczeń, odtwarzania rzeczywistości.
No właśnie, fotografie – autorka ma irytującą skłonność do opisywania, co jest na zdjęciu. Ubiór, mina, tło… Przecież widzimy. Bardziej interesuje nas to, co pod spodem, za uśmiechem, grymasem, gestem, interpretacja zdjęcia, nawet subiektywna, niż jego opis.
Żeby zakończyć kwestię fotografii… Pod wieloma, głównie tymi z gór, nie napisano, kto na nich jest. A mam pewność, że są osoby, które to wiedzą. Zaznaczyć jednak trzeba, że interesujących fotografii jest w tej książce mnóstwo.
*
Czytając biografię Haliny, nie sposób nie porównywać jej na wielu płaszczyznach z biografią Wandy Rutkiewicz. Tej prawdziwej i tej literackiej. Nie sposób nie porównywać obu tych kobiet, ścieżek, jakie wybrały, kariery wspinaczkowej, wyborów, podejścia do gór i do życia.
Wanda w książce Kamińskiej to postać skomplikowana, budząca kontrowersje, z tajemnicą. Dlatego łatwiejsza, a jednocześnie trudniejsza do opisania. Jej biografia mieni się aspektami i nieoczywistościami.
Życie Haliny nie obfitowało w aż tyle dramatycznych zwrotów i wydarzeń, choć w tamtych czasach łatwych żywotów nie było, jednak Halina jawi się jako postać bardziej jednoznaczna i mniej skomplikowana… Ale czy taka była? Czytamy: ciepła, bezkompromisowa, przeklinała, dobry człowiek, skryta, o szerokich zainteresowaniach, wszyscy ją lubili. Te określenia powtarzane są w książce zbyt wiele razy, o tych jej cechach mówią niemal wszyscy rozmówcy autorki, i do nich właściwie można sprowadzić jej charakterystykę. A ja czuję niedosyt. Co z przynależnością Haliny do PZPR? Dlaczego się zapisała? Cynizm czy przekonania? Partyjnych kolegów w środowisku wspinaczkowym było niewielu: Jagiełło, Skłodowski, pewien wspinacz z Wybrzeża. Nie spotykali się ostracyzmem, raczej patrzono na nich ze zdumieniem lub z nich żartowano ‒ czasem okrutnie. Kamińska podaje na temat „postawy politycznej” Haliny sprzeczne informacje, przyznając co prawda na końcu, że była to kwestia niejednoznaczna i trudno jej było dotrzeć do prawdy.
A stosunek do przybranych rodziców? Bunt czy miłość?
Niedopowiedzeń w tej książce jest wiele, można wyczuć, że nie wszyscy chętnie opowiadali o Halinie, wiem też, że nie wszyscy chcieli o niej mówić. Czytamy: „himalaista z Warszawy”, „przyjaciele himalaiści”, co oznacza, że parę osób wolało zachować anonimowość. Dlaczego? Z kolei inni mówią chętnie i emocjonalnie. Ciepło. Z tęskontą.
*
Wanda i Halina. Skrajnie różne osobowości. Zimno i ciepło. Woda i ogień. A może szczerość i wyrachowanie? Dwa różne sposoby na życie, który pełniejszy, właściwszy, dający szczęście? Dla Wandy góry były niemal wszystkim, Halina mówiła: „Góry? To ważne jak cholera. Ale oprócz tego jest też inne życie”. W tamtych czasach nie dało się uciec od polityki (zupełnie jak dziś). Halina stała się ofiarą ustroju, w którym żyła i który akceptowała ‒ nie dostawała paszportu, więc jej kariera wspinaczkowa nie potoczyła się tak, jak pragnęła. Wanda była jakby ponad to, lawirowała, załatwiała, dawała sobie radę, choć płaciła za to ogromną cenę… Dwie śmierci. Czy jedna chciana, a druga nie? Wanda Rutkiewicz pisała kilkanaście lat po wyjeździe w Pamir (1970 r.):
„Niechęć Haliny do mnie wyzwoliła się, widać zbyt wiele kosztowało ją powstrzymywanie jej. Nie daje się sprowokować do »walki wręcz« i agresji w odwecie. Trochę rozżalona i ciągle nierozumiejąca, wreszcie uświadamiam sobie prostą rzecz ‒ przecież nie musze się z nią wspinać”.
Wydaje mi się, że Anna Kamińska nie wykorzystała okazji, by skonfrontować te dwie kobiety, podrążyć temat. Przyjrzeć się dwóm tak różnym postawom. Ze sprzeczności uczynić oś książki.
*
Jak pisałam wcześniej, mam wrażenie, że Kamińska czuje się lepiej, budując narrację z dokumentów i zdjęć. Trudniej jej opisać czasy nie udokumentowane tak, jak na przykład historia Warszawy, trwające głównie we wspomnieniach i anegdotach, odtworzyć klimat miejsc, drobne i większe zdarzenia… O wspinaczkowych latach 50. i 60. zawsze myślę z tęsknotą (nie, nie było mnie wtedy na świecie). Widzę je, jakbym oglądała film. Chłopcy we flanelowych koszulach i okularach, jakie nosił Zbyszek Cybulski. Dziewczyny w chustkach na głowach (przed kaskami), dużych swetrach i pumpach. Tatrzańskie lato spędzane w brezentowych namiotach albo w morskoocznym Kurniku, romanse, przygody, kawały, wódeczka, nagrzana słońcem skała i wspinanie, wspinanie, wspinanie… Świat z Miejsca przy stole Wilczkowskiego i Bocianiego gniazda Anny Skoczylas. Czasy, gdy Tatry były jeszcze nie do końca odkryte, gdy było się pierwszym na ścianach i drogach, gdy pachniało przygodą. Wciąż krążą anegdoty o tym, co się wtedy działo, bo na szczęście żyją jeszcze osoby, które mogą je opowiadać. W książce Anny Kamińskiej wspominają między innymi Janusze, Fereński i Onyszkiewicz, Andrzej Paczkowski, Marta Szymanowska. Jest o Dziuni Łapińskiej i Janie Długoszu, są kurnikowe awantury i przekładańce, szkolenie w „Betlejemce”, lecz opowieść ta nie oddaje energii i atmosfery tamtych czasów.
Lepiej radzi sobie Kamińska, opisując życie „nizinne”. Bo siłą tej książki jest to, że opowiada nie tylko o górach i wspinaniu. Zobaczymy kawał polskiej historii i ludzi w nią uwikłanych. Muszących dokonywać trudnych wyborów i walczących o to, by żyć tak, jak chcą.
*
Gdy Halina zmarła w obozie II na stokach K2, koledzy znieśli w trudzie jej ciało, pochowali pod Kopcem Gilkeya i pieczołowicie wydrapali w pokrywce od garnka upamiętniający ją napis. A nad jej grobem poniosła się piosenka zagrana na harmonijce ustnej, „o dziewczynie, która prosi przewoźnika o przewiezienie na drugi brzeg rzeki”. Widać w tym było staranie i czułość. Bo Halinie staranie i czułość się należały. Tak jak ta książka. Czytajcie więc i nie zapominajcie o Halinie, a wy, dziewczyny, bądźcie jak ona. Walczcie o swoje, róbcie to, o czym marzycie, nie dbając o opinie, żyjcie pełnią życia, a jeśli chcecie i trzeba – klnijcie jak szewcy.
I jeszcze coś
Do znudzenia piszę o tym, że pod względem merytorycznym książki górskie wciąż pozostawiają wiele do życzenia. Trudno czasem wymagać od autorów, by znali się na wszystkim, ale od czego są konsultanci. Mając jednak w pamięci moc błędów w takich książkach, jak Ucieczka na szczyt czy Ryczące ośmiotysięczniki, na których widnieje nazwisko „konsultanta”, wyobrażam sobie taką sytuację: wydawca albo inny redaktor dzwoni do kumpla albo kuzyna: „Władek? Cześć, chcesz zarobić parę stówek? Przeleć tę książkę, nie musisz czytać. Wpiszę cię jako konsultanta, żeby się nie czepiali”. Władek nie zdradza, że o wspinaniu ma pojęcie niejasne, ale przecież ma tylko „przelecieć” książkę, a parę stówek piechotą nie chodzi.
Tak było być może w przypadku Haliny. Błędów tych nie zauważy zapewne czytelnik nie-górski, ale pan Rafał Nowak jednak powinien. Redaktorka i czteroosobowa korekta też nie pomogli.
Dlatego mamy na przykład:
„…szamotała się w ciemnościach, klinując się w skale, potem spędziła noc na ławeczkach przypiętych do liny, którą trzymała Wanda”. Konia z rzędem temu, kto wie, co naprawdę robiła Halina, a co Wanda.
A także: obozowisko w Morskim Oku, które nazywa się „Taborisko”; „kurnik”, podczas gdy słowo to funkcjonuje jako nazwa własna – Kurnik; wariant „R” zamiast „Wariant R”, komin Stanisławskiego, trasy wspinaczkowe, zrobiony biwak, zjeżdżanie w dół, horoleskę, Filar Trollyggenu, Filar Trollryggen, Filar Trolli ‒ do wyboru, buty nabijane trikuniami, kaski bez wiązadła i wiele innych błędów i nieścisłości, które ktoś choć trochę obeznany z historią wspinania i z samym wspinaniem poprawia nawet bez zaglądania do źródeł.
Beata Słama
Anna Kamińska, Halina, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.
0 komentarzy