MIMO WSZYSTKO…
„Góry na opak, czyli rozmowy o czekaniu” Olgi Morawskiej (dziś Puncewicz) były świetne. Choć czy można użyć tego słowa, gdy mówi się o książce tak przepełnionej cierpieniem? Mąż Olgi, Piotrek Morawski, zginął na Dhaulagiri i pisanie tej książki było jej sposobem na poradzenie sobie z bólem. Tragedia, jaka ją spotkała, sprawiła, że Olga nie była zwykłym „wywiadowcą”, była partnerką w rozmowach o najtrudniejszych sprawach.
W części drugiej Olga również rozmawia z najbliższymi, jednak są to rozmowy nierówne, o różnym ciężarze gatunkowym, niektóre powinny się znaleźć w zupełnie innej książce.
Zbiór otwiera wywiad z Hanką Wiktorowską, przez wiele lat pełniącą funkcję sekretarza generalnego PZA. Jest niejako wprowadzeniem – Hanka wszak to chodząca historia polskiego wspinania, znała wszystkich, przeżyła wiele górskich śmierci, starała się tych ludzi zrozumieć. I właściwie należałoby wywiad-rzekę z nią zawrzeć w osobnej książce. I nie jestem pewna, czy akurat do „Gór na opak” pasuje. Ta rozmowa jest szalenie ciekawa dla osób związanych z niegdysiejszym wspinaniem, lecz czy dla tak zwanego szerokiego odbiorcy? Nie wiem.
Temat śmierci Tomka Kowalskiego został wyeksploatowany na wszystkie możliwe sposoby: jest memoriał, Stapis wydał „magisterkowalski.blog”, jego dziewczyna wygłaszała prelekcje. Brat Tomka, z którym rozmawia Olga, na pewno jest świetnym człowiekiem, nie jestem jednak pewna, czy interesuje mnie jego droga zawodowa i to, co robi w życiu i co myśli. Nie mówi też rzeczy na tyle interesujących, by warto je było zawrzeć w książce, wywiad wydaje się ciągnięty na siłę… zupełnie jakby nie było o czym rozmawiać.
Mamy też dwóch synów – Łukasza Wolfa i Staszka Berbekę, jednak kwestia ich stosunku do wspinających się i w jakiś sposób bezwzględnych w swojej pasji rodziców nie został odpowiednio wydobyty. Osoby „ze środowiska” przeczytają sporo między wierszami, ci spoza poznają niektóre fakty, nie uczucia.
Jeden z wieczorów festiwalu w Lądku, który odbył się po śmierci Artura Hajzera, był poświęcony właśnie jemu. Wspominali go partnerzy, znajomi i przyjaciele, atmosfera była podniosła i bardzo ulukrowana. Wisienką na tym wspomnieniowym torcie był występ Martyny Wojciechowskiej, która bardzo emocjonalnie opowiadała o tym, jakim to wspaniałym przyjacielem i mentorem był Artur i ileż to czasu spędzali codziennie na bardzo mądrych niewątpliwie rozmowach. Występ ten był nieco niestosowny i dwuznaczny i wywołał szmerek niezdrowej sensacji. No cóż, z rozmowy Olgi z jego żoną Izą wyłania się zupełni inny portret Artura… To daje do myślenia. A może tak właśnie miało być?
Skoro padło nazwisko Martyny Wojciechowskiej… Olga rozmawia z jej matką, co jest zabiegiem niewątpliwie marketingowym – wiadomo, Wojciechowska jest popularną i ładną panią z telewizji, a na wszelkich targach książki po jej autograf ustawiają się tłumy nastolatek, które pragną być takie jak ona (choć oczywiście lepiej chcieć być jak ona, niż jak np. Doda).
Z rozmowy wyłania się portret prawdziwej kobiety gór ‒ co jest dla mnie nowością, bo kojarzę ją z zupełnie innymi ciekawymi aktywnościami ‒ która heroicznie i z pasją spełnia kolejne marzenia, wspina się w ciąży, z chorym kręgosłupem, mimo wszystko i za wszelką cenę (oczywiście sumiennie informując media i tzw. fanów o przypadłościach, czynnościach i odczuciach). Mgła niepamięci spowiła już zupełnie inny jej wizerunek: blondynka w różowych ciuchach prowadząca „Big Brothera” czy pozująca z gołym biustem do magazynów dla panów. Nie, nie gorszy mnie to, razi natomiast brak wizerunkowej, a i intelektualnej spójności i to, że było to w tak bardzo złym guście. Dla mnie obecność Wojciechowskiej odbiera tej książce wiarygodność i powagę. Nie zapominajmy też o tym, że wspaniałym przygodom na rubieżach oddaje się niejako zawodowo ‒ taka praca.
Janusz Nabrdalik nie zginął w górach, zmarł na raka. Olga rozmawia z jego żoną o tym, jak towarzyszyła mu w chorobie i w odchodzeniu. Czytałam ten wywiad przez łzy i pryzmat własnych doświadczeń – gdy umierał mój ojciec, trzymałam go za rękę. Co innego jednak stracić kogoś w górach, co innego patrzeć na agonię. To straszny egzamin, który bardzo trudno zdać. Uważam, że i temu tematowi poświęcona powinna być osobna książka, bo to temat-rzeka. A to, co mogłaby powiedzieć Olga Nabrdalik, byłoby niezwykle ważne ‒ towarzyszenie komuś w odchodzeniu jest niewyobrażalnie bolesne i trudne, ale też dobre i właściwe, i nie powinniśmy tego unikać, bo takie doświadczenie nas dopełnia i przywraca właściwe proporcje. I trzeba o tym rozmawiać.
Moim zdaniem to książka niestety nieprzemyślana i niespójna, skrojona jakby na potrzebę chwili albo na zamówienie wydawnictwa. A także niedopracowana od strony redakcyjnej. Ogromnym walorem wywiadów jest indywidualny język rozmówcy, będący emanacją jego osobowości, jednak nigdy, przenigdy nie publikuje się wypowiedzi słowo w słowo, bo żywa mowa podlega zupełnie innym uwarunkowaniom niż słowo pisane. Jest tu ogromne pole do popisu dla redaktora – musi zachować indywidualne cechy języka, sprawiając jednocześnie, by wypowiedzi po prostu dobrze się czytało, wywód był spójny, a rozmówca nie sprawiał wrażenia ćwierćinteligenta (no, chyba że akurat nim jest).
Redaktorka „Góry na opak” nie była niestety fachowcem, sporo tu kolokwializmów (nie mylić z wulgaryzmami), regionalizmów i po prostu źle zbudowanych zdań. Relacje są chropawe, czasem nielogiczne, a Olga nagminnie, zadając pytania, zaczyna je od „jak” (zamiast: kiedy, jeśli, gdyby) lub „czyli” (zamiast „a więc”, „tak więc”, „w takim razie”) – tak rozmawiamy na co dzień, lecz na papierze to razi.
Mimo wszystko… warto po tę książkę sięgnąć. Bo o jej sile decyduje Olga, która, tak jak w pierwszych „Górach…”, nawiązuje emocjonalny kontakt z rozmówcą, jest współczująca, rozumiejąca ‒ dzieli przecież boleśnie doświadczenia osób, z którymi rozmawia. Wywiady to biegnące równolegle ścieżki, bo to książka także o Oldze. O wstawaniu z martwych. Jak sama napisała, była jej potrzebna.
Olga Morawska dziś ma na nazwisko Puncewicz. Wyszła za mąż, urodziła dwoje dzieci – w sumie ma ich więc czworo. Założyła też fundację „Nagle Sami” i pomaga (w bardzo szerokim zakresie) osobom, które straciły bliskich. Iza Hajzer ma nowy dom i robi swoje, żona Wojtka Kozuba znów wyszła za mąż i urodziła dziecko, Olga Nabrdalik też nie jest już sama. Niedługo urodzi się drugie dziecko Staszka Berbeki, Hanka Wiktorowska wciąż pozostaje w kontakcie ze wspinaczami, Łukasz Wolf namaluje wiele pięknych obrazów i przejdzie mnóstwo trudnych dróg, a Martyna Wojciechowska zrealizuje wiele ciekawych projektów (niekoniecznie górskich)… Bo życie płynie. A góry stoją niewzruszone…
O tym właśnie jest ta książka.
Beata Słama
Olga Puncewicz, „Góry na opak 2, czyli rozmowy z tymi, co zostają”, National Geographic, Warszawa 2016.