GDZIE TAK NAPRAWDE JEST EVEREST?

Beck Weathers to jeden ze wspinaczy, którzy w 1996 na Evereście ocaleli. Ślepy, zostawiony przez towarzyszy na mrozie i wichurze, jakimś cudem odzyskał przytomność i dotarł do obozu IV. Miał odmrożoną twarz (szczególnie nos) i ręce – nos mu zrekonstruowano, lecz jedną dłoń i część drugiej musiano amputować.

Jeśli myślicie jednak, że znajdzie w tej książce drobiazgową analizę tego, co stało się na Evereście, czy też zupełnie nowe spojrzenie na tamte wydarzenia, srodze się zawiedziecie. Pewnie za sprawą tytułu i tego, iż wydawca w materiałach promocyjnych zasugerował, że właśnie na tej książce oparto scenariusz filmu „Everest” (są co prawda pewne do niej nawiązania, tworzy ona jakby szkielet scenariusza), który 18 września wejdzie do kin.

 

Oryginalny tytuł książki brzmi Left for Death. My Journey Home from Everest – „Zostawiony na śmierć. Moja droga z Everestu do domu”. No właśnie, bo wszystko zaczyna się właśnie tam, na smaganych wichrem lodowych stokach  – droga do domu, droga do nowego życia. Beck Weathers ma nadzieję, że lepszego.

 

Owszem, Weathers relacjonuje przebieg wydarzeń w Himalajach, robi to jednak bez emocji, stara się być, o ile to możliwe, sprawiedliwy, choć nie cofa się przed (jak najbardziej uzasadnionymi) oskarżeniami. Opowieść o Evereście jest jednak tylko punktem wyjścia do opowieści o sprawach o wiele ważniejszych niż góry.

 

Beck opisuje swoje dzieciństwo, małżeństwo i to, jak zaczął się wspinać. Opowiadają o nim jego bracia, dzieci i przyjaciele, lecz przede wszystkim jego żona Peach, jest to bowiem dwugłos, dwa różne punkty widzenia na związek, wspinanie i życie w ogóle.

 

Wheaters pisze o sobie z dystansem i ironią, nie ma dla siebie litości, dokonuje swoistej wiwisekcji – żył we własnym świecie, gadatliwy, choć tak naprawdę introwertyczny, rzucający się na coraz to nowe pasje, przekonany, że zarabianie na rodzinę jest wystarczającym dowodem miłości do niej, żyjący jakby obok, lecz przede wszystkim zmagający się ze straszną chorobą – depresją.  Bo to depresja, towarzyszące w każdej godzinie dnia uczucie zapadania się w pustkę, kazało mu zająć się (między innymi) wpinaniem,  a zdobycie Korony Ziemi, do którego obsesyjnie dążył, miało dać mu poczucie własnej wartości, przegnać czarną chmurę znad jego głowy i sprawić, że choć przez sekundę poczuje się szczęśliwy

 

Pisze tak: „Aby napisać tę książkę, musiałem pogodzić się z tym, że nie obejdzie się bez sportretowania własnej, głęboko poranionej duszy i że będzie to wymagać brutalnej szczerości, która w najlepszym wypadku pokaże mnie w niekorzystnym świetle i odsłoni te części mojego życia, z których nie jestem szczególnie dumny […]. …byłem zdumiony, jak odmiennie wspominamy z Peach różne doświadczenia z naszego życia”.

 

Nie jest to wielka literatura, to książka prosta, lecz z rodzaju tych, do których wraca się myślami po zakończeniu lektury. Beck i Peach, mówiąc o swoim życiu, mówią zarazem o tym, co decyduje, że jest ono wartościowe i (w miarę) szczęśliwe. Peach, osamotniona w związku, jednocześnie o ten związek walczy, Weathers walczy tylko o siebie, jednak ironia całej tej historii polega na tym, że to, co go spotkało, było być może jedną z lepszych rzeczy, jakie mogły mu się w życiu  przydarzyć – bo oto wreszcie stanął w prawdzie, co jest przecież pierwszym krokiem ku przemianie.

 

„Na pewną śmierć” gasi też zapał tych, którzy wykrzykują – jakby naczytali się za dużo Paolo Coelho i czasopism dla pań ‒ że najważniejsze to podążać z marzeniami. Można, czemu nie, lecz może to mieć straszne konsekwencje nie tylko dla nas, lecz także dla naszych bliskich. Są być może w życiu rzeczy bardziej istotne.

 

Agora przyzwyczaiła nas, że raczej (przynajmniej w przypadku książek górskich) nie możemy liczyć na staranną redakcję i opracowanie merytoryczne. Tak jest i tym razem. Fragmenty poświęcone górom są przełożono nieudolnie, widać, że zarówno tłumacz, jak i redaktorka zmagają się z materią zupełnie im nie znaną, o czym świadczą takie oto na przykład  passusy:

„Zwykle podczas wspinaczki wciska się w szczeliny w ścianie klinowate przyrządy zwane hakami. Gdy za nie pociągnąć, zakleszczają się w skale…”.

„Romb [formacja skalna na Longs Peak w Górach Skalistych], znany wśród wspinaczy jako El Capitan w Yosemite…”

„Zabezpieczeniem był występ skalny wielkości kciuka, przez który Young przewiesił półcentymetrową taśmę, a następnie przyczepił się do niej i zjechał”.

„Gdy robi się zimno, wspinacze często zakładają skarpety z barierą termiczną”.

 

Odnoszę też wrażenie, że również język polski jest dla redaktorki i korektorki (Karolina Oponowicz, Marta Śliwińska) terytorium nie do końca wyeksplorowanym, rzuca się w oczy nieznajomość odmiany rzeczowników i nazw własnych i brak wyczucia językowego – sprawia to, że tekst jest chropawy, jakby był po bardzo wstępnej redakcji.

Czy warto sięgnąć po tę książkę przed pójściem do kina na  „Everest”? Nie warto.

Czy warto sięgnąć po tę książkę, by dowiedzieć się czego o sobie i o tak zwanym życiu? Z pewnością tak.

Beata Słama

Beck Weathers, „Everest. Na pewną śmierć” (Left for Death. My Journey Home from Everest), przekł. Janusz Ochab, Agora, Warszawa 2015.

 

Kategorie: Książki