GÓRY, WINO, PIĘKNIE
Niedawno pomagałam pewnemu człowiekowi gór w przygotowaniu książki do druku – zdarza się, że zwracają się do mnie osoby, które wiedzą, że w wydawnictwie nie mogą liczyć na rzetelnego redaktora, a chcą złożyć w nim książkę jak najlepiej przygotowaną, by uniknąć niespodzianek.
Książkę przygotowaliśmy i autor szukał wydawcy. Brał pod uwagę trzech: jeden nie był zainteresowany, drugi wyda, natomiast trzeci powiedział, że wyda, jeśli autor… będzie partycypował w kosztach. Nie był to jeden z dwóch kiedyś jedynych wydawców górskich – którzy nadal nie nauczyli się, jak wydawać książki – a wydawnictwo mające ambicję opanowania rynku książki górskiej (nie jest to Agora), co czyni tę propozycję bulwersującą, żałosną i cyniczną. Skierowana jest zapewne do naiwniaków, którzy sądzą, że jeśli wydadzą książkę, przejdą do historii i zapiszą się w pamięci, dlatego zrobią wszystko i pójdą na każdy układ, nie wiedząc, że wydawca powinien zapłacić im honorarium, zadbać o dobrego redaktora, ciekawą okładkę i należytą promocję, bo przecież na nich zarabia.
Można oczywiście wydać książkę samemu, w internecie, na papierze… Takie samizdaty jednak to na ogół pozycje hand made, ponieważ autorów najczęściej nie stać na redaktora i korektora, o konsultantach nie wspominając (czasem uważają, że są tak mądrzy, że mogą wydać swoje dzieło bez tych wszystkich zbędnych i drogich zabiegów), a internetowi wydawcy, a właściwie „publikatorzy” książek, prezentują podobne podejście jak wyżej opisane wydawnictwo. Stąd mnóstwo książkowych chwastów.
Aby wydać książkę, trzeba mieć pieniądze. Lecz nie tylko. Trzeba wiedzieć, czego się chce, mieć szerokie horyzonty, szeroką i głęboką wiedzę i dobry gust, wiedzieć, czego się nie wie, być starannym i rzetelnym, słuchać rad fachowców i mieć w sobie pasję. I pokorę – by wydana książka nie była pomnikiem wzniesionym sobie. I oczywiście talent literacki, a jeśli nie, to przynajmniej umiejętność posługiwania się poprawną polszczyzną, która to umiejętność spotykana jest ostatnio u autorów książek górskich raczej rzadko.
I wszystkie te zalety – którymi nie może się pochwalić wielu wydawców i autorów – mają twórcy przewodnika Dolomity na ferratach, Katarzyna i Lech Dutkiewiczowie. To właściwie przedsięwzięcie rodzinne, ponieważ w jego postawaniu uczestniczyła także ich córka Maja.
Przewodnik składa się z dwóch tomów – pierwszy poświęcony jest ferratom w Ampezzano, Fanes, Selli i Puez-Odle, drugi w Dolomiti di Sesto.
Książki Dutkiewiczów to kopalnie informacji. Oprócz opisów samych ferrat znajdziemy rys historyczny, porady, zasady, mnóstwo wiedzy praktycznej (sprzęt, obuwie, parkingi, zasady bezpieczeństwa), przeczytamy także, co dobrego zjeść i na jakie wina zwrócić uwagę, bowiem autorzy, oprócz tego, że są pasjonatami górskich wędrówek, doskonale znają się na winach.
No właśnie – wina. Po raz kolejny pojawia się szczep lagrein, o którym wspomina w autobiografii Janusz Majer, również znawca win. I zaiste, to niesamowite wino, i można je kupić w Polsce w Auchan (dziękuję, Bartku Dobrochu). Tanie nie jest (ponad 50 zł), ale może warto je kupić i z kieliszkiem zasiąść do lektury, by wzmóc przyjemność, bo jeszcze nie napisałam, że w książce znajdziecie mnóstwo pięknych zdjęć, napisana jest świetnym językiem, wyważona i elegancka.
O rany, są też konsultanci! Maciek Ciesielski i Wojciech Święcicki.
Jedyną wadą tych książek jest to, iż są przewodnikami, a wyglądają jak albumy (drugi tom ma co prawda miękką okładkę, lecz spory format) i raczej nie da się ich zabrać na wędrówkę. Może warto więc pokusić się kiedyś o alternatywne, bardziej kieszonkowe wydanie, takie do plecaka?
Beata Słama
Katarzyna i Lech Dutkiewiczowie, Dolomity na Ferratach, nakład własny, 2021.
0 komentarzy