MISTRZ

No i stało się, Wojciech Kurtyka napisał książkę. Jeden z najwybitniejszych polskich wspinaczy lepiej znany jest za granicą niż w Polsce. Reflektory mediów zawsze kierowały się na bardziej  ‒ ale tylko z pozoru ‒  efektowne dokonania naszych himalaistów zdobywających zimą ośmiotysięczniki czy Koronę Himalajów. Ścieżka (góry), którą wytrwale podążał Kurtyka, biegła niejako obok szerokiej drogi. Dość szybko zrezygnował z wyjazdów na zaciężne, narodowe wyprawy i stał się jednym z prekursorów zdobywania wielkich himalajskich ścian w stylu alpejskim. Jego przejście (z Robertem Schauerem) Świetlistej Ściany na Gasherbrumie IV przez magazyn „Climbing” zostało uznane za jedno najważniejszych dokonań górskich XX w., a przez środowisko wspinaczkowe za wzorzec stylu alpejskiego.  Jednak, choć jego przejścia były rewelacyjne pod względem sportowym, Kurtyka prezentuje zupełnie niesportowe podejście do wspinania, uważając je za akt kreacji, za sztukę, w której najważniejsze są aspekty mistyczny i estetyczny.  Kiedy, jak to sam określa, w pewnym momencie „zaliczył obsuwę w niedzielne wspinanie”, czyli porzucił działalność górską na większą skalę (choć mentalnie, mistycznie i „artystycznie” skala nie zmniejszyła się ani trochę), wycofał się też z mediów (choć nigdy nie było go w nich za dużo), nie wygłaszał prelekcji (pamiętam jego prelekcję pt. „Ścieżka góry” i marzę, żeby jeszcze kiedyś ją zobaczyć i posłuchać), nie pojawiał się na środowiskowych spotkaniach, przeglądach i festiwalach. Dlatego gdy po nieprzyjemnej historii z przejściem drogi Malanpuhlan (przyznanie „Jedynki” za drogę, która nie była tak wybitnym osiągnięciem, jak przedstawiali je jego autorzy) udzielił wywiadu, jego wypowiedź miała siłę manifestu i jest doskonałym opisem tego, co w ostatnich latach stało się z polskim – i nie tylko – wpinaniem:

„Widać, że wkraczamy w zupełnie inne czasy – w epokę wyścigu szczurów. Wspinanie z dużym opóźnieniem w stosunku do innych dziedzin kultury wkracza w sformalizowany system nagród i zaszczytów. Zamienia się w publiczny show. Namnożyło się różnych Kolosów, Jedynek, Złotych Czekanów. I, kuźwa, mają wzięcie. Cicha, z udręką noszona ambicja wielkiej wspinaczki ulega transformacji w pragnienie zaszczytu. W taki

oto sposób wspinacz staje przed swoim drugim śmiertelnym zagrożeniem.

Tym pierwszym jest naturalnie ryzyko zabicia się. Drugim jest pogrążenie się w omamie psychicznym i uwierzenie, że jest się wartym tyle, co publiczny wizerunek. Ulegamy chorobie egocentryzmu, który buduje w nas barierę i oddziela od prawdy o sobie oraz pozbawia szansy autentycznego przeżywania własnego życia. Człowiek, który utożsamia siebie z jakimś pieprzonym tytułem, jakimś Oscarem, Noblem lub „Jedynką”, traci szansę na

dostrzeżenie rozgwieżdżonego nieba. No i proszę, ten syf wnika w nasze szeregi. Jakoś trudno mi pogodzić się ze świadomością, że środowisko ludzi uprawiające >sztukę wolności< i obdarzone wyjątkowym zmysłem tej wolności sprzedaje się >kurwie sławie<”. (www.wspinanie.pl)

Wypowiedział te słowa jeszcze przed historią z Davidem Kaszlikowskim i Broad Peakiem. Patrząc przez pryzmat owych wydarzeń, jego głos wydaje się głosem wołającego na puszczy.

Pamiętając o tym wszystkim, gdy dowiedziałam się, że Wojtek zamierza wydać książkę, spodziewałam się potężnej dawki wspinaczkowego mistycyzmu i filozofii lub biografii w stylu „moje życie w ścianie”. Jakżeż ja się pomyliłam! I niech mi Wojtek wybaczy, że tak dotkliwie go nie doceniłam. Oczywiście są mistycyzm, filozofia, biografia, ściana i życie, ale…

Z talentem sprawa jest prosta: albo się go ma, albo nie. Widać to wyraźnie na przykład podczas lektury tzw. literackiego numeru „Gór” (nr 226, czerwiec 2013), gdzie większości autorów proza literacka pomyliła się ze sprawozdaniem z wyjazdu. Kurtyka ma już za sobą dokonania literackie – m.in. opowiadania „Łamaniec” i „Losar” – i za każdym razem były to rzeczy dowodzące, że on talent po prostu ma. Jest to jednak talent poparty odpowiedzialnością za słowo i ciężką pracą nad formą.

 Cienka książeczka „Chiński Maharadża” przypomina kawałek semtexu – mały, ale o wielkiej sile rażenia. Albo fraktal – im dokładniej mu się przyglądamy, tym więcej światów widzimy.

Jak  o niej napisać, nie zdradzając jednocześnie zbyt wiele, bowiem niesamowita przyjemność z tej lektury płynie także z zaskoczeń? Różnorodność tej książki jest zadziwiająca: są dywagacje o istocie wspinania, ludzkiej kondycji, cenach indyjskich sukienek, tajemnicach świata roślin i meandrach stosunków międzyludzkich (małżeńskich, krakowskich i biznesowych). Ontolgia przeplata się z ekonomią, kulturą fizyczną i kwestią żydowską. A wszystko, niczym  grecki chór, komentuje niejaki Jakubek Jak-ubek. Czytając „Maharadżę”, będziemy płakali ze śmiechu, by po chwili przerwać lekturę, zapatrzyć się w zadumie w okno i dobrze się nad sobą zastanowić. Więcej nie napiszę. Czy polecam? Gorąco.

 

Beata Słama (recenzja ukazała się w kwartalniku „Tatry”)

 

Wojciech Kurtyka, „Chiński Maharadża”, Góry Books, Kraków 2013.

 

Kategorie: Książki