BABY GÓROM?
Ten tekst napisałam parę lat temu i wydało mi się, że stracił na aktualności, a tu proszę… Na festiwalu w Lądku okazało się, że choć jesteśmy teraz poprawni politycznie, wege, wegan i gluten free, to seksistowskie uprzedzenia wciąż tłuką się w męskich głowach. A może, drogie panie, także i w naszych.
Do napisania tego tekstu skłoniło mnie przed laty to, co przeczytałam na pewnym forum wspinaczkowym, a mianowicie post pod tytułem: „Jak zachęcić dziewczynę do wspinania?”.
Cel z pozoru szczytny, bo czyż to nie cudowne, jeśli połączeni uczuciem ludzie dzielą nie tylko łoże, lecz także zainteresowania? Mnie jednak potraktowanie problemu bardziej przypominało tekst poradnikowy „Jak nauczyć kota załatwiać się do kuwety” lub „Co robić, by twoje dziecko zaczęło jeść łyżeczką”.
Mimo że potem następował szereg rad na szczęście niewiele mających wspólnego z tresurą, to jednak nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że dziewczyna traktowana jest jak bezwolna istota, która nie wie, co dla niej dobre, chłopak zaś wie i otworzy przed nią drogę do szczęścia.
Zaczęłam więc rozmyślać o kobiecym wspinaniu, a raczej o tym, jak wspinające się kobiety (i kobiety w ogóle) postrzegane są w środowisku wspinaczkowym. Jest seksizm czy go nie ma? Jest dyskryminacja czy nie?
*
Zastanowiło mnie to, że bardzo mało jest par, w których wspinała się kobieta, a mężczyzna nie. Większość pań w jakiś sposób związana z górami zgodnie odpowiada, że nie wyobraża sobie, żeby jej partner się nie wspinał. Przyciśnięte bąkają, że, no dobrze, może uprawiać jakiś inny sport, jednak po głębszym zastanowieniu to rozwiązanie odpada. No bo jak to ‒ on nad morze, a ja w góry? On czyści motor na podwórku, a ja na ściankę?
Nie mogłyby mieć za towarzysza kogoś, kto nie wniesie, nie wejdzie, nie da rady, zasłabnie, wycofa się i przestraszy. Nie wyobrażają sobie u swego boku kogoś bez rzeźby i masy, spędzającego weekendy na układaniu znaczków w klaserach czy puszczaniu na łąkach modeli latających. Jakiż to defekt psychiczny każe im wybrać na miejsce zaginionego w górach męża kolejnego wspinacza, który może zaginąć w górach? Dlaczego szukają partnera z pasją, śmiało zaglądającego śmierci w oczy, niewiedzącego, co to strach, a nie księgowego zapewniającego im materialną stabilizację?
NIEWIERNE I KOTWICE
W drugą stronę to nie działa. Wpinacze często wiążą się z dziewczynami „spoza środowiska” i to odbierane jest zupełnie normalnie. Ja jednak odnoszę wrażenie, że czasem takie partnerki wegetują na marginesie ich życia i niedostępne są im chwile, kiedy ukochany ukazuje zupełnie inne oblicze – a więc kiedy jest w górach i jest… No właśnie, czy sobą?
Już w prozie górskiej dwudziestolecia międzywojennego kobieta to było coś, co jest dla mężczyzny przeszkodą w całkowitym zespoleniu się z górami. Potem było już tylko gorzej. Towarzyszki życia alpinistów w literaturze górskiej lub górskim filmie przedstawiane są albo jako istoty niewierne, takie, co to gdy ukochany jest na wyprawie, zdradzają go z najbliższym przyjacielem, albo jako kotwice, tłukące gniewnie garnkami, gdy przychodzą koledzy męża pogadać o nowych wspinaczkowych projektach, aż w końcu wypowiadające sakramentalne: „Zenonie, góry albo ja”.
Żeby nie szukać daleko: w Chińskim Maharadży Wojtek Kurtyka jest wyraźnie rozczarowany swoją żoną Halinką, która przestaje wykazywać zrozumienie dla jego pasji. Z jego biografii wiemy, że pierwsza żona odeszła od niego, bo na pierwszym miejscu postawił góry.
Z drugiej strony mamy Danutę Piotrowską, która swoimi działaniami tę pasję niejako gloryfikuje, choć jej mąż zginął w górach. I Celinę Kukuczkę, wciąż jakby podążająca za mężem, choć gdy żył, zapewne nie było jej ławo.
RÓWNI I RÓWNIEJSI
Załóżmy teraz sytuację idealną – wspinają się oboje. Jeśli mężczyzna wspina się lepiej, cóż, to normalne. A jeśli to kobieta jest lepsza i ma większe osiągnięcia? Jak komentuje to środowisko? Co o tym myśli sam zainteresowany? Jak się z tym czuje?
Gdy rodzi się dziecko i kobieta mimo tego nadal się wspina, często uchodzi za wyrodną matkę, a koledzy pytają męża: „I ty ją puszczasz?”. Jeśli wspina się mężczyzna, jego wspinająca się (kiedyś) partnerka może zapracować sobie na opinię: „Jako ona wspaniała, w niczym męża nie ogranicza. Poświęca się”. (No i na utyskiwania mamusi: „I ty go puszczasz?”).
A jaki stosunek do kobiecych sukcesów mieli i mają koledzy alpiniści? Protekcjonalny.
Halina Krüger-Syrokomska (jej mąż się nie wspinał) mówiła:
„Gdy robiłam pierwsze samodzielne przejścia w zespołach kobiecych w Tatrach, wysłuchałam wielu uwag, że nie mają one racji bytu, no, może jeszcze na drogach klasycznych, ale hakówki – to nie dla kobiet, tam potrzebna jest siła fizyczna i wiele innych przymiotów, które mają rzekomo posiadać tylko mężczyźni. Gdy dwa lata później, w 1962 r., w dobrym stylu przeszłyśmy z Janką Zygadlewicz »Wariant R« na Mnichu, górny pułap kobiecych możliwości przesunął się w opinii kolegów-taterników na góry typu alpejskiego. Po samodzielnym przejściu z Wandą Błaszkiewicz (Rutkiewicz) wschodniej ściany Grepon i filara Trollryggenu […] słyszę teraz od kolegów, że kobiety nie nadają się na wyprawy w góry najwyższe”.
Przypomnijmy sobie, co wygadywano o Wandzie Rutkiewicz: od lekceważącego nazywania ją „Wandzia” do prób kwestionowania jej umiejętności. Jeżeli kobieta dobrze się wspinała, a na dodatek była wygadana i potrafiła dbać o swoje interesy, zawsze zdołano przypiąć jej jakąś łatkę ‒ a to, że nie jest ładna (słynny okrzyk pewnego wspinacza: „Baby, wy chuje, idziecie umyć sobie jaja?!”, czy nazywanie himalaistek końmi), a to, że wspina się nawet nieźle, ale życie osobiste… Taak, na pewno coś sobie tym wspinaniem załatwia. Wygląda na to, że mężczyzna wspina się, bo lubi, a kobieta wspina się, bo musi: coś sobie lub komuś udowodnić, coś zrekompensować.
Gdy Anka Czerwińska zaczęła zdobywać kolejne ośmiotysięczniki, w ogóle nie kreując się przy tym na wielką himalaistkę, lecz raczej na osobę robiącą to, co lubi (i na dodatek, przynajmniej na początku, za swoje pieniądze), panowie, którzy latami nie przebywali na wysokości większej niż 1500 metrów n.p.m., mówili: „Eee weszła z tlenem, eee szerpa ją wciągnął”. Co sprawia, że dali sobie do tego prawo?
A Martyna Wojciechowska? Gdy wkrótce po urodzeniu dziecka pojechała na jakąś wyprawę, spotkała się z internetowym hejtem: miejsce matki (Polki) jest przecież w domu.
Gdy Agna Bielecka zaprotestował przeciw słowom, które padły w Lądku, podniosły się i takie głosy: nie pojedzie, to się wścieka. To było najbardziej wygodne wytłumaczenie, lecz w całej tej historii w ogóle nie o to chodziło.
ACH, TE BABY…
Mężczyznom więcej uchodzi. Jeżeli odmraża się mężczyzna, znaczy poległ w boju, jeśli taką samą krzywdę robi sobie kobieta, znaczy głupia, w górach sobie nie radzi.
Wiadomo, że na wyprawach dochodzi do kłótni i awantur, lecz gdy do takich samych awantur dojdzie na wyprawie kobiecej, kwituje się to autorytatywnym: „No tak, baby pojechały i się pokłóciły”.
Gdyby kobieta instruktor popełniła jakiś błąd, narażając klientów na niebezpieczeństwo, nie zostawiono by na niej suchej nitki. Zrobiła tak, bo się nie zna, bo jest babą. Za coś takiego, lub inne wykroczenie, można ją wyrzucić, skąd się da. Kiedyś, gdy podobne głupstwo strzelił mężczyzna, instruktor lub przewodnik, w najgorszym razie koledzy brali go na stronę i mówili: „Stary, wiesz, uważaj na drugi raz, nie podkładaj się”, lub solidarnie milczeli. Panowie, powiedzcie szczerze, ilu z was tak się zachowało? Powiedzcie szczerze, ile z rzeczy, które uchodzą mężczyznom, kobiecie nie puścilibyście płazem?
Napisałam „kiedyś”, bo teraz sporo się zmieniło: jest walka o klientów, są więc donosy, by wykluczyć konkurencję z rynku. Instruktorki są ze dwie na krzyż, za to przewodniczek, np. tatrzańskich, sporo.
Kiedyś pewna dziewczyna chciała zostać ratowniczką TOPR, w końcu nią została, lecz przy dużym oporze kolegów. Nie jest to miła kicia w różowym sweterku, która cieszy się powszechną sympatią, lecz w jakim stopniu na sprzeciwie kolegów zaważyło to, że jest kobietą?
Inna z pań chciała znaleźć się szeregach IVBV czy tam PSPW – to też nie jest pokorna dzierlatka, lecz w jakim stopniu na sprzeciwie kolegów zaważyło to, że zwyczajnie jej nie lubili, a to, że jest kobietą? Oczywiście zawsze można wytknąć im jakieś braki, lecz czy te same braki zdecydowałyby o nie przyjęciu któregoś z panów?
SIŁA SIÓSTR?
W Polsce dyskryminacja kobiet przybiera rozmiary wręcz apokaliptyczne. Zaczyna się od drobiazgów, od sposobu mówienia o kobietach, od przypisywania im określonych cech lub wyznaczaniu określonej pozycji (choćby nierówne płace czy pozbawianie prawa do decydowania o tym, co mają w brzuchach). Środowisko wspinaczkowe nie jest wyspą, nic więc dziwnego, że negatywne zachowania społeczne i tu miały i mają swoje odbicie. Na przykład Wspinaniu.pl udało się wyhodować mizoginiczne i męsko-szowinistyczne forum, na którym dziewczyny prawie się nie wypowiadają, a gdy to zrobią lub zwrócą kolegom (na ogół ukrywającym się pod pseudonimami) uwagę, nieźle obrywają. Panuje tam protekcjonalność i chamstwo, admini kasują posty tylko wtedy, gdy jego autor wysuwa jakieś ryzykowne zarzuty grożące pozwem, natomiast obelgi i epitety wszelkiego rodzaju są jak najbardziej dozwolone. Mnie nazwano kiedyś szmatą (postraszyłam adwokatem – usunęli) oraz napisano, że porównanie mnie do sióstr Godlewskich obraża siostry ‒ mimo moich próśb admin nie zareagował.
Ale czy nie jest też tak, że my same, kobiety, trochę sobie na takie traktowanie zapracowałyśmy? Że czasem działamy wbrew własnej płci i same sprowadzamy się do parteru?
Wanda Rutkiewicz niewątpliwie wyrastała ponad przeciętną, nie zawsze grała fair, czym zasłużyła sobie na hejt również ze strony koleżanek. Po jej śmierci nie wahały się po niej „jeździć”, podczas gdy Kukuczka był gloryfikowany i nieskazitelny (choć gdy wyjdzie biografia Wojtka Kurtyki, obraz ten nieco się zmieni).
Kiedyś głośno było o Marioli Popińskiej, która nagle zapragnęła wejść na co wyższe szczyty Ziemi. Jak sama przedstawiała się w mediach? Jako gospodyni domowa, która postanowiła wyruszyć w góry. Przypięła sobie etykietkę, pozwoliła, by w tle podzwaniały garnki i rondle. Pozwoliła, aby to, co robi, traktowane było przez media (i nie tylko) jak wybryk, a nie chęć samorealizacji. Sama, mówiąc językiem handlowym, „spozycjonowała się” jako kura domowa.
Zauważyłam, że kobiety bardziej skłonne są do wzajemnego oceniania się i porównywania. Powiedzcie szczerze, drogie panie, ile dziewczyn nie wzbudziło waszej sympatii, tylko dlatego że kątem oka zarejestrowałyście, iż w skałkach przeszły drogę, której nie przeszłyście wy?
Gdy porównuję relacje między wspinającymi się dziewczynami z relacją mężczyzna-mężczyzna, odnoszę wrażenie, że mężczyźni istnieją bardziej równolegle, kobiety zaś funkcjonują w układzie góra-dół: ładniejsza-brzydsza, lepsza-gorsza. Czy tak jest, czy tylko mi się wydaje?
Małymi rączkami (choć chyba tu nie o rączki chodzi) pokolenia pań i dziewczyn zapracowały też sobie na określenia „przytaterniczki”, „przyratowniczki” lub „toprówki, „samobieżny przyrząd asekuracyjny” czy „grzałka śpiworowa” Brzmią bardzo „funkcjonalnie”, nieprawdaż? Pokolenia dziewczyn pozwoliły sprowadzić się do roli gadżetu, zaspokajaczek podstawowych potrzeb.
Sama kiedyś podzieliłam żartobliwie kursantki na typy i dziś widzę, że był to podział jak najbardziej seksistowski i protekcjonalny. Przejęłam lekceważący sposób myślenia o kobietach właściwy mężczyznom, weszłam w schemat. Zachowałam się niesolidarnie, choć wtedy wydawało mi się to bardzo śmieszne.
A może po prostu napisałam o tym, co widziałam?
*
W tym tekście często powtarzają się słowa „czy”, „niekiedy”, „może”… Nie wiem, jak jest naprawdę. Nie wiem, czy od czasów Haliny Krüger-Syrokomskiej i Wandy Rutkiewicz tak dużo się zmieniło w kwestii traktowania dziewczyn w środowisku wspinaczkowym.
Wiem jedno: demon seksizmu nadal potrafi wyskoczyć jak diabeł z pudełka i przybija sobie piątki z demonami rasizmu, ksenofobii, homofobii i dewocji. Teraz bardziej niż kiedykolwiek, choć wierzę, że nasze środowisko jednak się przez nimi obroni.
Beata Słama
(Fot. AP Foto/Juan Karlita).
0 komentarzy