AGORY WALKA Z GÓRAMI

Bernadette McDonald najwyraźniej fascynuje słowiańska dusza (i dzikość?), a także dziwne i niełatwe losy słowiańskich wspinaczy, bo oto ukazała się kolejna jej książka poświecona historii wspinania w Europie Wschodniej – „Alpejscy wojownicy”, o himalaistach słoweńskich. Nie było to jej pierwsze spotkanie ze wspinaczami z tego kraju, napisała już bowiem książkę o Tomaszu Humarze (wydaną przez Stapis), a rozmowy, jakie wtedy przeprowadziła, i materiał, który zebrała, sprawił, że, jak napisała, była zdumiona głębią i bogactwem społeczności słoweńskich wspinaczy i postanowiła poświęcić im książkę.

To chyba najbardziej podzielone środowisko wspinaczkowe na świecie, można w nim zaobserwować niezwykle zróżnicowane postawy – od skrajnie purystycznej i nonkonformistycznej, po „parcie na szkło”, czego przykładem było to, co robił Humar, nie miała więc łatwego zadania.

Historia zaczyna się od kłębka, oczywiście metaforycznego. Jest nim książka, a właściwie książeczka Nejca Zaplotnika po tytułem „Pot”, co po słoweńsku oznacza „drogę” albo „ścieżkę”, a w tym przypadku ścieżkę życia, filozofię życiową. To ważna pozycja, która zainspirowała dziesiątki wspinaczy, stała się dla nich swego rodzaju biblią i przewodnikiem, wielu swoją wspinaczkową karierę dzieli na przed i po Nejcu (Zaplotnik zginął w 1983 roku na Manaslu, miał 31 lat; warto mu chyba poświęcić osobną książkę, a już na pewno spróbować wydać u nas „Pot”). Nitka rozwijająca się z tego kłębka – postać Nejca i to, co pisał o wspinaniu i życiu – snuje się przez całą książkę i prowadzi nas przez niełatwą historię słoweńskiego wspinania. Ten prosty zabieg sprawia, że zyskujemy perspektywę metafizyczną, a ludzkie zmagania z górami postrzegamy nie tylko jako serię działań i przygód, lecz także jako metaforę. A czego, niech każdy odpowie sobie sam.

Polscy wspinacze w początkach złotej ery polskiego himalaizmu i w czasie jej trwania łatwo nie mieli, jednak losy ich kolegów ze Słowenii, a najpierw z Jugosławii, były o wiele bardziej dramatyczne: po wojnie światowej wojna bratobójcza, po komunistycznych represjach podział kraju i do dziś niezabliźnione rany i niezasypane podziały. Bernadette McDonald próbuje dociec, jak to się stało, że choć himalaizm słoweński był biedny i zacofany, słoweńscy wspinacze mają na koncie wspaniałe osiągnięcia, a w swoich szeregach niezwykłych, charyzmatycznych ludzi.

To doskonała książka, bowiem Bernadette jest autorką niezwykle wrażliwą, zaangażowaną, o doskonałym warsztacie. Opowiada historie ludzi, operując detalem, wydobywając z opowieści swoich bohaterów to, co najistotniejsze i najintymniejsze. Nie ogranicza się tylko do kwestii wspinaczkowych, pokazuje ich na tle rodziny, środowiska i historii.

To doskonała książka, pod warunkiem… że czyta się ją po angielsku. Jeśli nie, jej jakość można jedynie przeczuwać, trzeba ją wydobywać spod słabego, miejscami nieudolnego tłumaczenia i mnóstwa bzdur, jakie zafundowali nam tłumacz i redaktor (Paweł Sajewicz).
„Wojowników” tłumaczył Janusz Ochab i nie jest to pierwsza książka górska w jego dorobku, zadziwia więc, że powtarza te same błędy i z uporem nie przejawia zainteresowania poprawną wspinaczkową nomenklaturą i szlifowaniem swojej polszczyzny.
Tu oczywiście jest pole do popisu dla redaktora i korektora, jednak nie odnoszę wrażenia, by zatrudniono fachowców. Bo trzeba wam wiedzieć, że dobry redaktor zredaguje książkę na każdy temat, bo po prostu wie, do jakich źródeł sięgnąć, a rzetelność nie pozwoli mu na przepuszczenie błędów merytorycznych (zdarzyło mi się redagować książki o hodowli kóz, kompoście i fizyce, przesiedziałam godziny ze specjalistą od broni, przemierzałam wirtualnie sale Ermitażu, by znaleźć obraz wymieniony w jednej z książek i sprawdzić, czy tytuł się zgadza).
Zacznijmy od tytułu, równie niefortunnego jak „Ucieczka na szczyt” (Freedom Climbers).

W oryginale brzmi on „Alpine Warriors”, przy czym słowo „alpinie” oznacza w tym przypadku „wysokogórski”, nie „alpejski”. Bo właśnie w górach wysokich walczyli Słoweńcy, a nie w Alpach (no, może trochę), co sugeruje tytuł.
Potem mamy książkowogórski standard: są karabińczyki, trasy wspinaczkowe (np. trasa Čopa), chwyty na ręce (w odróżnieniu o tych na nogi?), wspinacze drążą w śniegu jaskinie i zakładają „bezlitośnie delikatne obozowiska”, przechodzą „trudne do zdobycia szczeliny” i „małe granie na ścianie”. Dodajmy do tego bezlitośnie niepoprawne, pod każdym względem, passusy: „Próbował wejść trudną trasą Klin na ścianę Anica Kuk”, „Oboje zadurzyli się w sobie”, „przystanął, by przygotować asekurację i sprowadzić na górę pozostałych”, „wspinacze urządzili więc przystanek”, „zawołał do swych partnerów, że mogą śmiało wychodzić [czyli się wspinać]”, „wdrapał się na przewieszenie”, „mieli za sobą wejścia na najtrudniejszych trasach”, „nad całą sprawą spuszczono zasłonę milczenia”, „taki plan nastręczał wielu trudności” – i mamy typowego, agorowego, górskiego (i nie tylko) gniota.

O ile jednak błędy językowe nie dziwią, bo Agora nas do takich przyzwyczaiła, błędy merytoryczne tak, bo konsultantem był Janusz Majer. Najwyraźniej jednak książki nie przeczytał, bo zapewne zwróciłby uwagę, że „spur” to po prostu filar, a nagroda Piolet to Złoty Czekan i na wiele, wiele innych (w tym wyżej wymienionych) błędów.

Mimo tego – jak się nie ma, co się lubi… – polecam tę książkę wszystkim zainteresowanym górami i wspinaniem, bowiem o słoweńskich himalaistach, alpinistach i po prostu wspinaczach, ich dokonaniach i środowisku wiemy bardzo niewiele. Oprócz Cesena, Prezelja, Valiča czy Humara było (i jest) jeszcze paru wspaniałych gości – warto o nich pamiętać.

Beata Słama

Bernadette McDonald, „Alpejscy wojownicy”, przekł. Janusz Ochab, Agora, Warszawa 2016.

 

Kategorie: Książki