ANEGDOTY O ANEGDOCIE
„Zakopane jest anegdotą, opowieścią bez początku i końca […]. Żadne miejsce w Polsce – może poza podkrakowskimi Bronowicami? – nie zostało obciążone takim natłokiem literackich symboli, znaków z pozoru tajemnych, a powszechnie uznanych i ważnych; taką koncentracją postaci z pogranicza jawy i i mitu”.
Taki to cytat z książki Andrzeja Ziemilskiego „Cud na Kasprowym” zaproponował Maciej Krupa jako wprowadzenie do swoich „Kronik zakopiańskich” (wydawnictwo Czarne).
Wybrał on doskonałą formułę: podzielił książkę na krótkie, „anegdotyczne” rozdziały, pisze stylem „reporterskim”, używa czasu teraźniejszego, buduje historie, operując detalem, co stwarza wrażenie aktualności, uwspółcześnia opowiadane historie, bohaterowie stają się nam bliscy, mamy wrażenie, że za chwilę spotkamy ich na Krupówkach. Wszystko to sprawia, że teksty te doskonale się czyta, a historia Zakopanego wciąga.
Jest ta książka jednocześnie, jakby mimochodem, przewodnikiem po przeróżnych zakopiańsko-górskich miejscach – tu żył ten, tu pomieszkiwał ów, niektórych domów już nie ma, inne stoją, lecz wyglądają zupełnie inaczej, lecz dzięki książce Krupy widzimy je takimi, jakimi były kiedyś, wywołujemy duchy osób, ale też miejsc.
Ja jednak, przewracając kolejne strony, zaczęłam się zastanawiać, do kogo tak naprawdę adresowana jest ta książka, narastało też rozczarowanie. Z jakiegoś powodu (może zadziałały skuteczne zabiegi marketingowe?) wyobraziłam sobie, że Maciej Krupa ujawni nam nieznane, wyszpera w archiwach to, co dotąd było ukryte, że dowiem się o Zakopanem rzeczy niezwykłych i niespodziewanych. Niestety, autor nie spędził w archiwach zbyt dużo czasu, lecz skompilował i zręcznie połączył to, co można znaleźć w powszechnie dostępnych pozycjach – każdy, kto pisze artykuły, referaty, a nawet książki, wie, jak to się robi. Oczywiście trzeba przy tym sprawnie posługiwać się piórem i umiejętnie łączyć wątki -Maciej Krupa na szczęście to potrafi, tak więc lektura tej książki to prawdziwa przyjemność. Co prawda nie wiedziałam, że w Tatrach bawił Kafka i że pod Giewontem jakiś czas spędzili Józef Korzeniowski czy Maria Curie-Skłodowska, jednak większość faktów znam – choć wybitną znawczynią historii miasta, w którym obecnie mieszkam, nie jestem – należą one niejako do miejsko-górskiej legendy powtarzanej przez kolejne pokolenia.
Jakiż cel ma bowiem zamieszczanie rozdziałów ‒ które są tak krótkie i lakoniczne, że przypominają noty biograficzne – poświęconych Klimkowi Bachledzie czy Mieczysławowi Karłowiczowi, skoro niczego nowego się o nich nie dowiadujemy, autor ogranicza się do faktów znanych, podanych co prawda w atrakcyjny sposób, lecz do wiedzy osób interesujących się Zakopanem i górami niczego niewnoszących? Po cóż po raz kolejny odtwarzać historię tatrzańskiego narciarstwa, śmierci sióstr Skotnicówien czy opowiadać o Kornelu Makuszyńskim?
Mimo tych zastrzeżeń (nie tylko moich) dobrze się stało, że taka książka się ukazała i że wydało ją jedno z najlepszych wydawnictw w Polsce, a nie lokalne i chałupnicze, w którym autor nie mógłby liczyć na fachową redakcję i korektę, i godną tematu oprawę graficzną.
Gdy przyjeżdżałam do Zakopanego jako licealistka, było ono dla mnie miejscem magicznym, zaludniały je postacie niezwykłe i legendowe, chciałam oddychać jego atmosferą, chciałam w nim zamieszkać. Dziś mieszkam i oddycham, lecz patrzę jednocześnie, jak Zakopane – niegdyś miejsce rozkwitu sztuk pięknych i intelektualnego fermentu ‒ znika, zwija się, degraduje, przestaje być kurortem, a zaczyna być jarmarcznym tworem bez stylu i urody. Maciej Krupa stara się je ocalić, wydobyć jego głęboko bijące serce, dlatego polecam jego książkę wszystkim tym, którzy swoją przygodę górsko-zakopiańską dopiero rozpoczynają, są odkrywcami, patrzą na to miasto przez pryzmat lektur i wyobrażeń – tak może jest łatwiej. I piękniej.
PS. Dobrze poinformowane źródła twierdzą, że autorem zdjęcia na okładce nie jest Stanisław Bizański, lecz, na jego zlecenie, Józef Głogowski.
Beata Słama
Maciej Krupa, „Kroniki zakopiańskie”, Czarne, Wołowiec 2015.