WYCIECZKA DO ZAKOPIAŃSKIEJ OTCHŁANI
„Szpetota spustoszenia – przytaknął Orest. – Całe Krupówki tak się zmieniają. Gdzie były księgarnie, teraz pizza. Gdzie buda z kurczakami, tam marmur i złoto w sztabach za pancerną szybą. Sklepy z modą, że na Avenue d’Opera takich nie ma. Ale duch trwa, wełniane skarpety, fałszowane oscypki i ciupagi z monogramem na poczekaniu można dostać wszędzie. Niech pan zobaczy, tu też jacyś mierzą lokal, chociaż niedziela. Będzie przeróbka. Może bank, może kaplica buddyjska, może striptizernia z obrotowym parkietem i hamburgerami”.
Tak utyskuje jeden z bohaterów książki Piotra Wojciechowskiego „Harpunnik otchłani”, wydanej w 1996 roku Jak widać, nie straciła ona ani odrobinę na aktualności: pod górą z krzyżem nic się nie zmieniło, a właściwie zmieniło się na gorsze.
Lecz Zakopane z „Harpunnika…” nie jest miastem z krwi i kości, to miasto wyobrażone, posklejane z mitów, próbujące być mitem, zaludnione postaciami jakby młodopolskimi, jakby Witkacowskimi, które przywiało pod Tatry i zaraz wywieje. Są bohaterowie fikcyjni, są pseudonimy i prawdziwe nazwiska – można się doskonale bawić w tropienie who is who. Czas – raz taki, raz taki, co chwila jesteśmy kiedy indziej.
Proza Wojciechowskiego to fajerwerki erudycji, labirynt dygresji i odniesień literackich. Męczy – bo kto wytrzyma nieustanne przerzucanie bez uprzedzenia z Krupówek na paryską ulicę lub do nowojorskiego klubu – ale wciąga jak wir. Fabuła pokrętna, niejasna, historyczno-polityczno-romansowa, nielinearna. Bawi się autor konwencjami i językiem, zwodzi i mami, ale w jakim stylu!
To pozycja dla tych, dla których Zakopane wciąż jest mityczną krainą, którzy pod tandetną pozłotką widzą jego coraz bardziej wyblakłą duszę.
Beata Słama
Piotr Wojciechowski, „Harpunnik otchłani”, Odeon, Warszawa 1996.