POEZJA, PROZA, POEZJA
Przyszła do mnie poezja. Sama. Autor przyniósł, po prostu mi dał co zawsze jest trochę ryzykowne).
Choć właściwie spadła mi na głowę, może nie jak cegła, ale uderzenie było dość mocne. Bo też tak tylko można napisać o twórczości Łukasza Kamińskiego i jego tomiku pod tytułem „3”.
Jak pisałam gdzieś wcześniej i kiedyś o poezji opowiadać nie umiem, bo jak tu o zachwytach i intuicjach…
Może Jacek Kolbuszewski, Ewa Grzęda czy Ani Pigoń coś by tu poradzili. Ja zawsze czuję się w takich razach bezradna.
No i mam luki, nie wiem, nie czytam, nie śledzę. Nie jestem w nurcie.
Poezja tatrzańska… wielu kojarzy się z takimi gigantami jak Tetmajer czy Kasprowicz, wiemy, symbolizm, młodopolskie rozchełstanie (wtedy pisano o Tatrach najwięcej), człowiek na tle pejzażu, kunszt… Poczytałam trochę na świeżo i wiem już, dlaczego przestałam czytywać – taki język pisania o Tatrach (i pisania w ogóle) jest mi już odległy, trzeba mi nowych słów i nowych obrazów, by znalazły do mnie drogę.
Bo na przykład taki Tetmajer – czy jest to poezja intymna? Czy jest to poezja duszy? To poezja wielkoskalowa, żeby nie powiedzieć wielkościanowa, to na pewno – mały człowiek na tle rozwianego, szumiącego, opisanego z maestrią krajobrazu, lecz czy się z nim identyfikujący, czy weń wnikający? Wszystko wielkie, człowiek mały, rozdygotany i dramatyczny, w rozpaczy, targany egzystencjalnymi dylematami. Lecz czy mowa tu głębokiej relacji z naturą i z samym sobą? Tej najintymniejszej, o której najtrudniej pisać? Tatrzański pejzaż przypomina tu raczej operową scenografię, nie przenika. Jest jakby wykorzystany jedynie po to, by można się było na jego tle zręcznie udrapować. Więc nie, to nie dla mnie.
Zaczęłam też rozmyślać, czy można mówić o poezji tatrzańskiej jako o palimpseście? O nadpisywaniu, wchodzenie w polemikę starych autorów z nowymi, o tworzeniu się nowych poetyckich warstw może nie tyle zakrywających się, wymazujących, ile uzupełniających, wchodzących w relacje i zależności. Nie wiem. Bo poezja tatrzańska to nie rwący potok, to raczej małe oczka wodne, pojedyncze strugi z rzadka spotykane (no i mam luki, nie wiem, nie czytam, nie śledzę, nie jestem w nurcie). Wydaje mi się jednak, że świeżość i kunszt trudno. Choć z tych bardziej współczesnych są doskonałe wiersze Zofii Jabłońskiej-Erdmanowej, Zofii Kaloty-Szymańskiej czy Michała Jagiełły. A niedawno tomik Agaty Ludwikowskiej Granit (recenzja na www.gorskidomkultury.eu).
No właśnie, palimpsest, lecz bez wymazywania…
Tytuł „3”, bo Tetmajer Witkacy i Żeromski. Tatry i Zakopane widziane ich oczami, choć może to tylko pretekst, sprytny wybieg, kotara, za którą autor może się skryć, bo to przecież Tatry i Zakopane widziane jego oczami. Bo to życie widziane jego oczami. Może to spojrzenie obciążone, a może wzbogacone doświadczeniem i słowem tych poprzednich. A także wejście z polemikę, przynajmniej z Tetmajerem.
Tomik składa się z trzech części: Tetmajer, W. i Zych (czyli Żeromski).
A więc polemika. Pierwsza część, Tetmajerowa, jest najbardziej osobista, wręcz intymna, bo oto Łukasz Kamiński przeciwstawia wielkiej skali Tetmajera skalę mikroskopową i wiwisekcyjną niemal, wchodzi w bardzo głęboką relację z naturą, wręcz w nią wnika, płynie z nurtem topienia się i przemijania, znikania i wtapiania się, przenikania…
***
wołoszyn we mgle
nie wierzę już w tutejsze smoki
strzygi płanetniki duchy
już nie ranią
limby mi krążą w limfocytach
mchami porasta moje serce
zwątpienie głębokie jak staw
od chwastów poranione ręce
Więc tak, pakujemy „3” do plecaka, by czytać nad stawami.
A potem wpadamy do knajpy, wlatujemy głową w dół i od razu czujemy się pijani, zawirowani. To tekst pisany prozą, Witkacowski, bo tytuł „W.”. Kalejdoskopowy. I niezwykle kunsztowny. Bo oto mamy szybki przelot przez Zakopane, to lekko już mityczne, literacko-legendowe, dawne. Nie ma mitu, którym by się Kamiński nie rozprawił, nie ma postaci, której nie spojrzałby w oczy, szukając szczerości. Jest Zaruski, jakby w tle, ze swoim zdrowym rozsądkiem, milczący jak głaz i wszytko uważnie obserwujący Makuszyński, samotny jak Hawrań, Stolarczyk, Sabała i nawalony Witkacy nietracący ostrości widzenia. Krzywego, ale też bezlitosnego. Ten kawałek brawurowej prozy to również próba zdiagnozowania chorego i dziwnego tworu, jakim było Zakopane. I jakim jest, choć teraz to chyba no-twór.
W części trzeciej wracamy do poezji, choć mnie bardziej pasuje określenie proza poetycka albo może historyczno-poznawcza. I podoba się na mniej, bo tu nawiązanie do Żeromskiego (którego nie lubię ani jako pisarza, ani jako człowieka) jest nazbyt wyraźne, a zapędy dydaktyczne nazbyt oczywiste. Brak tu lekkości pierwszych dwóch części, nie oznacza to jednak, że nie jest interesująco.
To lektura dla czytelnika uważnego i wyedukowanego, słowem nie dla idiotów, a już na pewno nie dla zakopiańskich szowinistów. A już na pewno dla tych, w których sercach Tatry i Zakopane zajmują, mimo wszystko, ważne miejsce.
Książka ma być w wybranych księgarniach, lecz można ją także, i najlepiej, kupić: groblinski@ldk.lodz.pl.
Beata Słama
Łukasz Kamiński, „3”, Kwadratura, Łódź 2022.
0 komentarzy