GÓRSKI WATAŻKA – BIOGRAFIA LIDERA

„Dopóki będę miał aktywny stosunek do życia, będę zawsze oryginalny. W ogóle muszę przestać być taki poważny, pracować naukowo, a zarazem być wesołym młodzieńcem. W ogóle jestem za bardzo »ułożony« – muszę mieć w sobie coś z zawadiaki. Muszę doprowadzić do tego, że nie ja będę się starał o podtrzymywanie, zdobywanie znajomości, ale właśnie inni będą się starać o znajomości i kontakty ze mną” – pisał Andrzej Zawada w dzienniku na początku 1953 roku.

Te słowa, moim zdaniem, opisują go doskonale, ponieważ – choć to oczywiście wielki Lider  – dla mnie był postacią raczej zabawną niż wielką. Patykowato niezgrabny, wiecznie rozkojarzony, niepotrafiący skupić się na rozmówcy, egzaltowany, popędliwy, z nutą megalomanii, kobieciarz, słowem – irytujący. Może gdyby działał na mnie jego męski czar, moje spojrzenie byłoby inne. Nie działał. Widziałam natomiast, co się działo z dziewczynami i kobietami w jego obecności – bez względu na wiek zamieniały się w chichoczące i mizdrzące się dzierlatki.

Byłam na weselu, na którym clou programu nie był pierwszy taniec młodej pary, a… pokaz slajdów w wykonaniu Zawady.

No, ale ja nie jeździłam na wyprawy, wiec innego Zawady nie widziałam.

No, ale nie ma być to przecież recenzja człowieka, a książki. Choć gdy się czyta o kimś, kogo się znało, trudno to oddzielić.

Nie chciało mi się zmagać z kolejną jego biografia. Trzecią. Bo zmęczona już jestem wałkowaniem tematu „polski himalaizm historyczny” (bo tylko taki obecnie mamy).

Pierwsza była, wznowiona później, uzupełniona i na nowo zredagowana, biografia pióra nieodżałowanej, nieżyjącej już Ewy Matuszewskiej Lider. Górskim szlakiem Andrzeja Zawady, poprawna i hagiograficzna. Bez niewygodnych faktów.

Potem była książka napisana przez Annę Milewską Moje życie z Zawadą, długa, nudna, przegadana, niezredagowana i sknocona przez wydawnictwo Łośgraf (czy jakoś tak). Będąca jednak nieocenionym źródłem dla przyszłego biografa, bo w niej upchane jest wszystko i z każdego etapu życia Lidera.

Wygląda więc na to, że wszystko już zostało powiedziane. Niby tak. Jednak zawsze można spojrzeć na sprawy nico inaczej.

 I tak zrobił Piotr Trybalski, pisząc książkę Wszechmogący. Andrzej Zawada, człowiek, który wymyślił Himalaje.

Stworzył rzecz niedoraźną, napisaną nie po to, by szybko wykorzystać zainteresowanie himalaizmem (ciekawe, jak długo jeszcze potrwa), a solidną, ciekawą, w której zwraca uwagę na nieoczywistość bohatera i przedstawia fakty tak, że można o nich dyskutować.

Wydaje się też, że udało mu się zachować niepodległość, mimo czujnej bliskości żony Zawady, Anny Milewskiej.

Jest we Wszechmogącym… mnóstwo niuansów, które wychwycić mogą zapewne tylko ludzie z tak zwanego środowiska i które pozostawiają pole do interpretacji.

Trybalski robi to, co tak bardzo lubię: buduje opowieść detalami, co pobudza wyobraźnię i czyni lekturę niezwykle interesującą.

 Pokazuje niezwykle złożoną osobowość Zawady.

Bo znajduję we Wszechmogącym cechy, o których wyżej, może nieco mało elegancko napisałam, ale też wiele innych, ważniejszych: wizjonerstwo, czasem nieco wariackie dążenie do celu, wyłaniającą się z chaosu skuteczność, zdolności organizacyjne i umiejętność mobilizowania ludzi. Jak pisał John Porter: „Był z gatunku wspinaczkowych watażków, jakich spotkać można było tylko we wschodniej Europie”.

Skąd się to wszystko brało? Może z dzieciństwa i młodości, z czasów, gdy niedojadał, spał w wynajętych klitkach i miał jedne spodnie? To sprzyja dążeniu, by mieć coś więcej, by być kimś więcej, by się wybić, by mieć marzenia.

Trybalski tego nie analizuje, wnioski pozostawiając nam.

Są też błędy i pomyłki Zawady, zagrania nie do końca eleganckie, zbyt szybkie oceny i nieprzemyślane wypowiedzi. Słabostki i śmiesznostki.

Widać doskonale solidną i wielką pracę autora ze źródłami i wyciąganie z nich tego, co najważniejsze…

Powstała biografia solidna, poważna i ciekawa. Chociaż nie chciało mi się jej czytać, przeczytałam w dwa dni.

Zapraszam więc do czasów, kiedy słowo kierownika było święte, kiedy trzeba było zdobyć górę, bo nie wiadomo, czy się jeszcze kiedyś pod nią wróci, i nadludzkim wysiłkiem kombinować sprzęt. Gdy padały stwierdzenia „W lecie Himalaje są dla bab” i gdy „Niektórzy uważali, że zabieranie baby na wyprawę deprecjonuje całe przedsięwzięcie. Głównym oponentem był Janek Stryczyński. »My tu jedziemy bić rekord Polski, a gówniara będzie się plątać« – ironizuje [Anna] Okopińska”.

W czasy ciekawe i różne, romantyczne i niełatwe. Są intrygi. Gra nie zawsze fair. Jest też o Kukuczce. Fanatyczni fani nie będą zadowoleni.

Plus świetne zdjęcia.

Kupujcie i czytajcie. A potem dyskutujcie, bo będzie o czym.

*

Ale…

Z zadziwieniem obserwuję zmagania autorów, a szczególnie redaktorów, z pisownią na przykład nazw dróg wspinaczkowych. Najbardziej logiczny wydaje się zapis (stosuję go w książkach, które redaguję): Droga (droga) Kopytka-Mączki, ale „Symfonia Granitu”. Tymczasem widziałam już Symfonię Granitu (kursywa zarezerwowana jest raczej dla tytułów, cytatów i wyrazów obcojęzycznych) i Symfonię granitu, a także „Symfonię granitu”.

Pani redaktorka Wszechmogącego… wymyśliła jednak „wariant R”, „stroczternastkę i „setkę”, choć to nazwy dróg funkcjonujące od dawna i powszechnie. Co więc dalej? „symfonia granitu”?

Równie irytujący  (mnie) jest stosunek autorów i redaktorów do ksywek (nie tylko w tej książce), których w środowisku wspinaczkowym dostatek. Można w cudzysłowie i bez, lecz gdy ksywka zastępuje w pewnym momencie imię i funkcjonuje jak imię, cudzysłów zwyczajnie irytuje i chyba nie ma uzasadnienia. Tak więc: Andrzej „Zyga” Heinrich, ale „poszedłem z Zygą na piwo”, Jacek „Magister” Luniak, ale „poszedłem z Magistrem na Filar Staszla”. Znam jednak śmiałków, którzy ksywki piszą kursywą.

Są też „pokutnicy”, co w takim zapisie oznacza raczej osoby udające, że pokutują ;-).

I filar Staszela – choć obie formy, Staszla i Staszela, są dopuszczalne, w literaturze przedmiotu używa się formy Staszla. Wystarczyło zajrzeć.

Beata Słama

 

Piotr Trybalski, Wszechmogący. Andrzej Zawada. Człowiek, który wymyślił Himalaje, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021.   

 

 

 

Kategorie: Książki

1 komentarz

Michał Pietrzak · 22 maja 2021 o 21:07

Bez brązownictwa? To rzadkie.

Leave a Reply