KUKUCZKA NIEOCZYWISTY

Jerzy Kukuczka wybitnym polskim himalaistą był, co do tego nie ma wątpliwości. Ukazały się książki jego i książki o nim, nakręcono dwa filmy, spetryfikowano i ugloryfikowano go tak, że pisanie jego biografii przypomina skok na główkę do pustego basenu. Można się zastanawiać, czy ma to sens, chyba że autorzy dotarli do nieznanych faktów i rzucą zupełnie nowe światło na tę świetlaną – przynajmniej w publicznym przekazie – postać.

Książkę napisali dwaj dziennikarze z katowickiego oddziału „Gazety Wyborczej” (szkoda, że w książce nie ma wzmianki, kim są), którzy chyba zrozumieli, że z samego Kukuczki zbyt dużo wycisnąć się nie da, faktów nieznanych nie ma, tajemnic do ujawnienia też nie, umaili więc opowieść o nim mnóstwem detali (co momentami bywa męczące), zarysowali tło historyczne i kontekst społeczny (np. opisują, jak wspinacze przemycali bibułę, świetnie, ale cóż… Kukuczka przemycał, ale raczej kryształy do Indii), stworzyli mały fresk górsko-historyczny, z czego trudno uczynić zarzut, ale czy o to chodziło?

Jaki jest więc Kukuczka w książce Dariusza Kortki i Marcina Pietraszewskiego? Trudno powiedzieć. Zależy, od tego, które fakty weźmie się pod uwagę. I może na tym polega siła tej książki. A może słabość.

Jak na opis bohatera przystało, zaczynamy od rodziny i dzieciństwa, przez wczesny Kukuczkowy żywot pędzimy z ogromną prędkością: był najlepszy na podwórku, w harcerstwie i w górach. Panienki za nim szalały. W tle skrzeczy parciana peerelowska rzeczywistość. Potem jest coraz lepiej i coraz wyżej, z małymi tylko perturbacjami. Model rodziny tradycyjno-śląski: mężczyzna się realizuje, żona bez ambicji rodzi dzieci i siedzi w domu. A nie, przepraszam, Jerzy Kukuczka, gdy akurat nie był na wyprawie, zajmował się dziećmi, np. je kąpał.

Im dalej jednak w las, tym przekaz coraz bardziej się rozwarstwia. Czytamy o człowieku niezwykle zdeterminowanym i na pewno niezwykłym. Trzeba przecież mieć szczególną konstrukcję psychiczną (o fizycznej nie mówiąc), aby móc pochwalić się takimi osiągnięciami w górach najwyższych. Zapiski Kukuczki w dzienniku (niektóre nigdy nie publikowane) świadczą o lekkiej zaledwie skłonności do refleksji i lekkiej wrażliwości. Robi się jednak trochę gorzej, gdy następuje nieuniknione porównanie z drugim wspinaczkowym gigantem, Wojciechem Kurtyką. Wspinali się razem, lecz w końcu się rozstali, jednak wypowiedzi Kurtyki, zarejestrowanych na potrzeby książki, nie ma. Co wydaje się znamienne.

Kukuczka pisał o nim tak: „Jestem wkurwiony. Powinien [Kurtyka ‒ B.S.] wreszcie to docenić, że dzięki mojej postawie w górach ma na swoim koncie kilka osiągnięć [sic! – B.S.]. Jeśli staje się pod jakąś górą, to jedynym celem jest wejść na nią i zakończyć drogę na szczycie […]. Wojtek zachowuje się jak panienka [powtarza]: nie jestem zdobywcą, wspinam się dla wspinania, dla przeżywania. Nie zależy mi na rozpowszechnianiu moich osiągnięć. >Ćwir, ćwir, ćwierkają sopelki<. To dlaczego pisze do wszystkich możliwych pism, filmuje swoje osiągnięcia skałkowe? [nie zapominajmy, że Kukuczka napisał kilka książek, a i od mediów nie stronił – B.S.]. Takie kłamliwe pierdolenie dla grzecznych dzieci. Idealista przeżuwacz”.

Przepaść intelektualną widać tu ogromną. Oczywiście nie należy czynić zarzutu z tego, że ktoś jest człowiekiem prostym i że nie przeczytał zbyt wielu książek, z tej jednak wypowiedzi przebija zwykłe prostactwo, zarówno w podejściu  do gór, jak i do ludzi. A może ten gloryfikowany Kukuczka po prostu nie był osobą szczególnie subtelną, był za to zawodnikiem grającym na siebie, niezdolnym do głębszej refleksji? Zauważmy też, że jego koncepcja wspinania w górach wysokich w ostateczności się nie sprawdziła – zgubił go brak ostrożności, a może zbyt duża pewność siebie? Ślepa wiara w łaskawy los? Ślepa wiara we własną nieśmiertelność? 

Wojciech Kurtyka podczas całej swojej kariery wspinaczkowej nie miał ani jednego wypadku, nie stracił też żadnego partnera. Kukuczka wypadków miał kilka, a wspinając się z nim, życie stracili Tadeusz Piotrowski i Andrzej Czok.

 Andrzej Machnik pisał tak:

„Nie powinni zostawiać Czoka. Weszli jako zespół i powinni zejść razem. Ale Kukuczka był już zaślepiony perspektywą zdobycia kolejnej góry”.

Po latach Kukuczkę naszła taka refleksja:

„Po wielokroć zadawałem sobie pytanie, czy zrobiłem wszystko, by uratować Andrzeja […]. Być może powinienem być bardziej czujny i czuły na jego dolegliwości. Być może, być może…”.

Kurtyka wymyślił Ścieżkę Góry i utkał coś w rodzaju filozofii wspinania, a Kukuczka pisał: „Pamiętaj, podstawą himalaizmu, alpinizmu jest wspinaczka, dążność do góry. Reszta to brednie, trele-morele, które usprawiedliwiają słabość”.

Kurtyka jest wśród nas i mówi ważne rzeczy, uczy, jak podchodzić do gór i do życia. Kukuczki nie ma – została żona, synowie bez ojca i brzydkie pomniki.

Drugim porównaniem, jakie nieustannie mi się nasuwa, jest porównanie pośmiertnych losów Kukuczki i Wandy Rutkiewicz. Oboje zginęli, bo kusili los, jednak Kukuczka trwa w glorii chwały i nie podlegał żadnej krytyce, natomiast po śmierci Wandy nie krępowały się nawet jej partnerki: pisząc o niej protekcjonalnie „Wandzia”,  wytykały jej egoizm i bezwzględność.   Jak więc jest? Mężczyźni są solidarni, a kobiety nie? Ten przetrwa w dobrej pamięci, kto ma tej pamięci strażników, którzy chodzą, odkurzają izby pamięci, dopilnowują stawiania pomników i wznawiają dzieła?

Ja mam problem z Jerzym Kukuczką, bo go po prostu nie lubię, myślę jednak, że dobrze, iż taka książka powstała, bo być może skłoni niektórych do zastanowienia nad szarymi odcieniami wielu spraw, ostudzi nieco zapał stawiaczy pomników i sprawi, że Kukuczka stanie się trochę bardziej ludzki. Kortko i Pietraszewski napisali ciekawą książkę o nieciekawym człowieku. A to duża sztuka.

Jak wspomniałam, autorzy są dziennikarzami i po dziennikarsku piszą. Myślę jednak, że ten dziennikarsko-reporterski idiom nie za bardzo sprawdza się w książce. Rzecz podzielona jest na rozdziały, a te na podrozdziały o chwytliwych tytułach, nie zawsze mających coś wspólnego z tekstem – „Trudno o erekcję”, „Jak te głupki”, „Na litość boską!”. Można odnieść wrażenie, iż książka przeznaczona jest dla czytelników stron internetowych, którzy, gdy tekst jest nieco dłuższy, tracą zainteresowanie lub przestają go rozumieć. Lecz, paradoksalnie, to sprawia, że czyta się ją doskonale.

Bohaterowie tamtych wydarzeń, z którymi rozmawiałam o „Kukuczce”, zarzucają autorom brak rzetelności i przekłamania – trudno mi to zweryfikować, jednak na miejscu panów Kortki i Pietraszewskiego, a także redaktora Wojciecha Fuska, podrążyłabym temat i wprowadziła poprawki.

Beata Słama (recenzja ukazała się w kwartalniku „Tatry”).

Dariusz Kortko, Marcin Pietraszewski, „Kukuczka”, Agora, Warszawa 2017.

Kategorie: Książki