SAMOTNOŚĆ

Wreszcie, po pandemicznych perypetiach, odbyła się w Zakopanem premiera Broad Peaku. Szłam na nią z obawą, bo pierwszy raz w życiu czekało mnie oglądanie filmu o ludziach, których znałam, do których miałam stosunek emocjonalny, i nie mam tu na myśli tylko głównych bohaterów. Nigdy też nie oglądałam filmu dotykającego moich własnych przeżyć, o wydarzeniach będących też w jakimś sensie moim udziałem. Postanowiłam wobec tego przyjąć postawę, która pomoże mi jakoś przez to przejść: potraktować ten film jako uniwersalną opowieść o ludzkim losie, jak każdą inną fabułę. Nie dało się. Nie wiem, czy to dobrze czy źle. Ale na pewno nie będzie to recenzja recenzyjna, tylko garść uwag. Prawie na gorąco, bo nazajutrz.

Pewnego wieczoru w „Betlejemce” Bogdan Jankowski opowiadał nam i kursantom o wyprawie na Broad Peak w 1988 roku. Jak wiecie, jeździł na wyprawy jako łącznościowiec i rejestrował wszystkie radiowe rozmowy. Stłoczeni w sali na górze (zapach suszących się górskich ciuchów, gotowania, duszno) oglądaliśmy slajdy i słuchaliśmy z zapartym tchem rozmów przez radio, gdy Maciek Berbeka zgubił się na Broad Peaku i walczył o życie. I choć znaliśmy zakończenie, emocje były wielkie i pamiętam je do dziś.

I przyszło mi przeżywać to na nowo.

Film zaczyna się właśnie od tej wyprawy i tych rozmów. I tu pora, by napisać, że scenarzysta Łukasz Ludkowski wykonał kawał dobrej roboty, wykazał się niezwykłym wyczuciem tematu, dobrym uchem i ogromną rzetelnością. Nie usłyszymy ani jednego fałszywego tonu.

Sceny są krótkie, niemal szkicowe, lecz bardzo sugestywne. Czasem zaledwie to grymas czy spojrzenie. Słowa są w tym filmie dawkowane oszczędnie.

Widać dbałość o detal i prawdę. Co docenią raczej osoby będące blisko.

Kostiumy skomponowane z ogromną pieczołowitością. Namioty „z epoki”.

 To najlepiej sfilmowany film górski (zdjęcia Łukasz Gutt), jaki widziałam, choć trzeba przyznać, że konkurencja jest niewielka.

To nie Everest, K2 czy Cliffganger.

Zero greenboxów i efektów specjalnych (jeśli są, to nie widać), tylko orka w terenie (Alpy, Karakorum, wysoko).

Co zadziwiające, ten film lepiej oddaje specyfikę himalajskiej wyprawy, mozół wspinaczy i napór natury niż niejeden dokument. Dzięki doskonałym zdjęciom i montażowi to obraz niezwykle sensualny, sprawia, że niemal dotykamy żywiołów i dzielimy trud bohaterów. Dotykamy tego, czym naprawdę jest walka w wichurze o każdy krok i oddech. I cierpienie.

Aktorzy: oczywiście wszyscy są podobni, do kogo mają być podobni, lecz jest to podobieństwo zarysowane delikatnie, wystarczająco i w sam raz. Nikt nie próbuje być Robertem de Niro ani lecieć Stanisławskim, bo nie o to tu chodzi. Bo łatwo otrzeć się o szmirę.

Ireneusz Czop, grający Maćka Berbekę, nie stara się być jak Maciek. A Maja Ostaszewska nie stara się być jak  Ewa. Nie sugeruje tego nawet jej wygląd – bo trudno tu mówić o charakteryzacji. Grają dwoje ludzi stojących w obliczu określonych sytuacji. Bardzo związanych, nicią czasem niewidoczną, więzią niewymagającą słów – to opowieść nie o Ewie i Maćku, a o miłości. Nie wiem, jak w życiu z nimi było, lecz to w ogóle nie jest ważne. Bo reżyserowi, Leszkowi Dawidowi, udało się dotknąć istoty związku między dwojgiem ludzi, trudnego, jak chyba każdy długi i głęboki związek.

Irytuje jednak – jakże częste w literaturze i filmie górskim – pozycjonowanie kobiety wspinacza jako kury domowej, która albo trwa cicho w milczącej akceptacji, albo gniewnie tłucze garnkami. Bo choć zostało zasugerowane, że Ewa była artystką i odnosiła sukcesy, w filmie występuje najczęściej w koszuli nocnej lub przy garnkach właśnie, a przecież nieźle ogarniała. Była artystką i mamą czterech synów. I wyrazistą osobowością.

Nie jest ten film próbą docierania do prawdy o ostatniej wyprawie Maćka, to nie film rozrachunkowy. Nie jest też pompatyczny i dokręcający emocjonalną śrubę.

O jego jakości decyduje to, że reżyser powstrzymał się od wielu rzeczy. (Co wielu reżyserom przychodzi z trudem). Na przykład od irytujących i jałowych dociekań, po co ludzie chodzą w góry. I w nich umierają. Bo nie ma na to odpowiedzi. A raczej każdy ma swoją.

Na widowni siedziała mama Maćka. A przecież dzieci nie powinny umierać przed rodzicami.

Jasiek, Staszek, Krzysztof i Franek Berbekowie, w środku Ireneusz Czop (fot. ze strony Ireneusza Czopa na Fb.).

Bartłomiej Kuraś wstał po premierze wcześniej niż ja (a może się nie kładł?) i machnął tekst do „Gazety Wyborczej”, w którym napisał: „Premiera filmu „Broad Peak” w Zakopanem. To hołd dla Macieja Berbeki i pierwszy obraz fabularny kręcony na wysokości 5500 m n.p.m.”

Nie bardzo rozumiem, co jest hołdem, film czy premiera. Wydaje mi się jednak, że ani jedno, ani drugie.

Lecz jeśli dziennikarzowi chodziło o  film, to jego zaletą jest właśnie to, że nie jest hołdem.

 Dla mnie to przede wszystkim film o samotności. Bo filmowy Maciej to człowiek samotny, jego spojrzenie zwrócone jest w głąb, nieco nieobecne, jakby skrywał jakąś tajemnicę. Jest zapatrzony w marzenie, na zawsze naznaczony tym, co w górach przeżył – bo przecież śmierci w oczy nie spogląda się bezkarnie – co sprawia, że między nim a światem wyrasta niewidzialna wyobcowująca  ściana.

Taką postać stworzył Ireneusz Czop. (Zwróćcie uwagę na jego spojrzenie w scenie wywiadu).

Czy to prawdziwy Maciek? Dla mnie nie ma to znaczenia. Bo to opowieść o człowieku i jego losie.

No i proszę, mimo wcześniejszych zapowiedzi udało mi się na koniec oderwać od konkretów i konotacji i spojrzeć na to dzieło tak, jak spojrzeć chciałam, dostrzec jego uniwersalność. 

 Po projekcji pytałam znajomych (i nie) o opinię o filmie. Niektórzy jeszcze byli w emocjach (Kinga Baranowska, też stanęła na Broad Peaku), inni zdecydowanie na tak.

Byli też jednak tacy, choć nieliczni: dłużyzny, nieznośna muzyka, okropne zdjęcia, fatalny.

Możliwe.

Musicie przekonać się sami.

Na Netflixie od 14 września, choć lepiej obejrzeć film w kinie.

Beata Słama

 

 

 

 

 

Kategorie: Film i teatr

2 komentarze

Marcin Brzozowski · 5 września 2022 o 06:18

brawo Beata, piękna recenzja jak zwykle !!

    GDK · 5 września 2022 o 13:54

    Dzięki za komentarze! Umarłam ze śmiechu!

Leave a Reply