SZCZYT NIEPOWODZENIA (uwga spojler!)
Amy McCulloch jest najmłodszą Kanadyjką, która weszła na Manaslu. Zdobyła też Anconcaguę. Pisała książki dla dzieci i starych-malutkich (young adults) i mogła na tym poprzestać. Niestety postanowiła spożytkować jakoś swoje wysokogórskie doświadczenia i napisać himalajski thriller (to chyba jest już nowy gatunek literacki).
Cecily usiłuje zrobić karierę jako dziennikarka pisząca o górach. Zdobyła niejaką popularność, prowadząc blog, w którym opisuje, jak nie udało jej się wejść na różne góry. W pewnym momencie o mało nie zginęła, gdy histerycznie utknęła w szkockich skałach. Uratowała ją kobieta, która po chwili… spadła i się zabiła. Cecily zatytułowała blog Szczyt niepowodzenia. No i mamy traumę ciążącą na całym życiu. A wiadomo, trauma to podstawa. I będzie przyczyną późniejszych nieszczęść.
Trampoliną do jej kariery ma być wywiad, którego udzieli jej najwybitniejszy himalaista wszech czasów, nieustraszony, niezłomny charyzmatyczny, wchodzący wszędzie bez tlenu, poręczówek i tragarzy Charles McVeigh. Który zgodził się z nią porozmawiać dopiero, gdy razem z nim wejdzie na Manaslu w ramach jego projektu zdobycia w stylu alpejskim wszystkich czternastu ośmiotysięczników. Cecile nie ma pojęcia, dlaczego zaprosił akurat ją, nieudacznicę bez doświadczenia w górach wysokich. Pierwsze, co przychodzi nam do głowy to to, że chciał ją przelecieć, więc czekamy w napięciu. Na próżno zresztą.
Panna się przygotowuje, trenuje i jedzie. Towarzystwo pod górą jest różnorodne i międzynarodowe (Rosjanie, wymalowana himalajska influencerka, zawistny dziennikarz oraz oszust-nieudacznik), jest konkurencja, kto wyśle do prasy lepszy materiał i jak szybko.
Oprócz boga himalaizmu członkiem wyprawy Cecily jest też stary wyjadacz Doug noszący w sobie mroczną tajemnicę.
Bóg wypowiada się sentencjami i toczy orlim wzrokiem spod krzaczastych brwi, a wszyscy słuchają z zapartym tchem.
Już podczas karawany dochodzi do pierwszego zgonu, dla nas jest oczywiste, że to morderstwo, lecz nasza bohaterka się nie dziwi, nie wie, nie zauważyła… A może tylko wpadł, wskoczył albo sobie poszedł?
Jest jeszcze śmierć zaprzeszła, ale tajemnicza, na Evereście. A zamieszany w nią jest himalajski heros. Słychać sugestie, że może łapał się tam poręczówek. I ktoś to zobaczył.
Atmosfera gęstnieje. W bazie pojawia się tajemnicza pogwizdująca zjawa. A może nie zjawa.
Nasza dzielna dziennikarka reaguje jednak na to wszystko dość niemrawo. Może to kwestia wysokości. Ale raczej braku inteligencji.
Ekipa odbywa jedno (!) wyjście aklimatyzacyjne do dwójki, Cecily niemal na każdym kroku walczy o życie (szczeliny, poręczówki, lodowe ścianki, na których wbija paznokcie w lód), co dowodzi, że może jednak nie jest przygotowana jak należy i nadal nie wiadomo, co tam robi, bo głównego bohatera przedsięwzięcia jeszcze nie ma (ma wkrótce dotrzeć).
Potem zaczyna słać się trup, lecz nikt się nie dziwi i nie docieka, bo wiadomo, w Himalajach ludzie giną, a że ktoś ma dziurę w głowie…
Cecily widzi tajemniczy namiot, dostaje kartkę z ostrzeżeniem, ale nie wiadomo dlaczego nic nikomu nie mówi.
Znikają aparaty fotograficzne, ktoś zagłusza sygnał wi-fi, ktoś kradnie wszystkim pieniądze, dochodzi do aktów sabotażu. Ludzie się kłócą. No piekło.
A potem znienacka następuje atak szczytowy. Ludzie padają jak muchy, wiatr wyje. Grupa się rozprasza. Cecily jakimś cudem wchodzi na szczyt, na którym nadziewa się na mrocznego wyjadacza Douga, który zamierza ją zabić, bowiem jest ojcem kobiety, która zginęła, ratując nieudacznicę Cecily. To on zagłuszał sygnał wi-fi i ogólnie knuł. Bo miał też kosę w herosem.
Panna jakoś odpiera jego atak, w zejściu wlecze zdeteriorowanego kolegę Zaka. Po drodze spotyka herosa Charlesa, który, jak się okazało, przez cały czas działał na górze i mordował, nie chcąc, by do ludzkości dotarła prawda o jego czternastoośmiotysięcznikowych matactwach. I dlatego, że po prostu to lubił. No i mógł. I tym razem Cecily wymyka się śmierci, choć wyjadacz Doug nie, jako też miły Szerpa Galden, któremu Charles wbija czekan w plecy. A potem na wszystkich spada serak. A nie, na zdeteriorowanego Zaka nie, bo on jakoś pełznie przodem. I przeżywa.
Z życiem uchodzi też Cecily, no i upiorny himalajski mocarz. Przez chwilę wygląda na to, że wszystko ujdzie mu na sucho, na szczęście jednak wymalowana, choć zamordowana w międzyczasie influencerka zostawia Cecily film z nagraniem morderczych zapędów Charlesa. No więc teraz nasza bohaterka może napisać artykuł, że ho, ho, i wreszcie zostać sławną dziennikarką outdoorową.
Autorka nie za bardzo wie, do kogo swe dzieło adresuje – do ludzi gór czy dyletantów – jest więc w nim sporo objaśniania wyprawowej logistyki i takie tam. A napięcia tyle, co w urwanej poręczówce.
Tłumaczka jakoś poradziła sobie ze wspinaczkową nomenklaturą, przypisów nie ma, choć może by się w pewnych miejscach przydały, nie wiadomo dlaczego słowo „małpa” (w sensie jumar czy tam inny zacisk) pisane jest w cudzysłowie. Ludzie przypinają się do lin, zamiast wpinać, ale na szczęście nie ma karabińczyków. Choć parę dziwacznych detali można znaleźć.
Gorzej z poprawną polszczyzną. Tu nikt nie szarpnął – ani tłumaczka, ani redaktorka, ani korekta (przecinkoza). Mamy więc kalki typu „wziął wdech”, „wziął oddech”, „wziął łyka”, oraz – naprawdę! – „pokręcił przecząco głową”.
I takie perły, jak: „Myśli pędziły jej galopem” czy „Serce zaczęło jej pędzić” (skąd to zamiłowanie do pędu?).
No i widzicie, nie musicie tego czytać. Ach nie, drobiazg, nie dziękujcie!
Beata Słama
Amy McCulloch, Bez tchu (Breathless), przekł. Danuta Fryzowska, Luna, Warszawa 2022.
0 komentarzy